sobota, 30 kwietnia 2011

30.

Wściekła jestem jak cholera. Jeden z gorszych dni. Szaleję w środku, wrze we mnie. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Cóż, mam szczerą ochotę wydrzeć się na wszystkich pozostałych domowników, ale wiem, że tego czynić dla własnego dobra nie powinnam. Tak więc pozostaje mi tylko rzucanie poduszkami. Powiedzmy, że pomaga...
Postanawiam zacząć nowy etap. Lepszy. Bardziej zdyscyplinowany. Przemyślany. Od jutra. Dziś pozwalam sobie jeszcze na odrobinę lenistwa. Czas zabrać się porządnie za oceny. Rodzina bliższa, jak i dalsza oczekuje ode mnie biało-czerwonego paska na świadectwie. I wolę nie myśleć, co będzie, gdy nie uda mi się sprostać ich wymaganiom. Poza tym... ogólnie pasowałoby nadać trybowi życia nieco ogłady. Więcej zasad. Na razie, co prawda, nie jestem w stanie zrezygnować z melancholijnych wieczorów. To takie dla mnie bolesne, ale bliskie. Przyzwyczaiłam się do uczucia osamotnienia. To niemal codzienny rytuał, a w weekendy dodatkowo ze świecami i oranżadą. W ramach wyjątku mama czasem kupi mi Karmi. Po zmroku nadchodzi jedyna chwila - tylko dla mnie.
Zastanawiam się, czy nie powrócić do czarnych ubrań. W kolorze jest mi tak... nieswojo. Nie, lepiej nie. Dość mam tych wnerwiających uwag nauczycieli w moim kierunku. Nie chcę zbytnio odbiegać od ich ideału. Przynajmniej przed wywiadówką...
I oto proszę, ujawnia się dzisiejszy brak weny twórczej. Pisanie o wszystkim i o niczym. Gratuluję, Natalio, gratuluję.
Schodzisz na psy.


- Wiesz, czego pragnę?
- Czego?
- Chcę ci, kurwa, porządnie przypierdolić! Za wszystkie wylane łzy!

czwartek, 28 kwietnia 2011

29.

Nadzieja przestaje mnie obchodzić. Nie jest już do niczego potrzebna. Teraz stawiam wszystko na jedną kartę. Zaprzestałam poszukiwania klucza do twojego serca. Skoro nie chcesz mi otworzyć, to nie będę pchała się oknem. Tak miało być. Każda poszła inną drogą. Od dziś nie będę już o nas pisać. Czas przestać karmić psychikę zbędnymi marzeniami. Zbyt wiele się stało. Zmieniłyśmy się. Zbyt bardzo. Teraz już nie ma wspólnych więzi. Nie umiem nazwać tego, co jest między nami. Przepaść. Bezimienna.
Błąkam się, szukając kogoś, kto poda mi dłoń. Rzuciłam się nawet w wir wirtualnych znajomości. Z desperacją szukam kogoś, kto mi ciebie zastąpi. I chyba znalazłam...
Już nie będę zaśmiecać sobie głowy wspomnieniami. W sercu zaś... pozostaniesz na zawsze. Zbyt wiele ci zawdzięczam. Zbyt mało ty zawdzięczasz mi...
Konieczność nadążania za zabieganym światem karze odwrócić wzrok i otrzeć łzy.
Spróbuję. Nie ręczę za efekty.


Jeśli to prawda, wzrasta prawdopodobieństwo
że dzieli nas czas, nie odległość

środa, 27 kwietnia 2011

28.

O, słodka towarzyszko... Melancholio, owiana tak niekorzystną opinią. Uchodzisz za symbol rozdarcia i wewnętrznej pustki.  A przecież jesteś tak wspaniałą przyjaciółką. Nie chcesz, bym przestała płakać. Pozwalasz mi wylać z siebie złość spowodowaną podłym światem, a zwłaszcza, podłymi ludźmi. Okładasz mą dłoń pocałunkami zimnymi jak lód, mówisz "Nie wstydź się, piękna, płacz, jest mnóstwo powodów. Zobacz, odchodzą od ciebie bliscy, nie spełniasz się tak, jakbyś chciała, musisz udawać radosną. Płacz! Tak trzeba!"  Ja się słucham. A potem usypiam, wtulona w twoją miękką poświatę. Sprawiasz, że w mych snach widzę śmierć. Wybawienie. Marzenie. Sens. Budzę się często z krzykiem. Ale ty natychmiast uspokajasz mnie, głaszczesz, wywołujesz potok słonej wody. Rano... odchodzisz. Zostawiasz mnie samą. A ja... momentami nawet szczerze się śmieję. Mija kolejny dzień, powiedzmy, nawet udany. Wówczas znów wracasz. O, jak miło. Jak cicho. Uderzasz mnie swym zimnym podmuchem, aż się krztuszę. Tęskniłam za tobą. Kocham cię. I nienawidzę jednocześnie. Łączy nas niewidzialna obrączka utkana ze strużek krwi. Choć chcę ją zdjąć, nic nie skutkuje. Tkwi na mym palcu, niezauważalna, a tak bolesna. Chciałabym, byś odeszła. Choć wiele ci zawdzięczam. Ty jedna do końca mnie rozumiesz. I uwydatniasz ból, jakbyś polewała rany roztworem soli. Tak trzeba? Czemu? W imię czego? Milczysz. Nie jesteś tak idealna, jak sądziłam. Nie wiesz wszystkiego. Nie znasz radości. Kiedyś dobrze było mi i bez ciebie. Usypiałam z nadzieją, z uśmiechem.
Złodziejko! Zabrałaś mi kawałek mnie! Wyrwałaś z serca radość! Dało ci to satysfakcję?!
Wybacz, najmilsza. Nie słuchaj mnie. Wiesz, kim dla mnie jesteś. Ukojeniem. Przy tobie nie muszę niczego udawać. Akceptujesz mnie taką, jaką jestem. Nie przeszkadza ci moja słabość, wrażliwość i naiwność. Każdy dzień uznajesz za nieważny. Tylko wieczory pozwalają zdjąć z twarzy sztuczną, uśmiechniętą maskę. Nie umiem się z tobą rozstawać. Pamiętam, jak ratowałaś mnie, gdy podawałam rękę Czarnej Damie. Szeptałaś, że jeszcze za mało cierpiałam. Że to nie czas. Teraz już wiem. Jestem tu, bo tak chciał Bóg. On przewidział w moim scenariuszu mnóstwo miejsca na łzy. Zagram swą rolę do końca. A ty, wieczna dublerko, podpowiadaj mi, co robić. Podaj rękę, gdy niewierni Tomasze podstawią mi nogi. Zniszcz to, co utrudni mi drogę. Tobie dziś zaufałam...


Żałuję, że odchodzicie. Ona jedna zostanie. Na wieki.
Nie musicie palić zniczy na mym grobie.
W mym sercu tli się wielki płomień nadziei.
Zbędne mi wasze litości.

27.

Wszystko jest dobrze, póki w polu rażenia nie pojawia się ona. ****. Automatycznie humor spada o połowę. I udawanie. Plus cholerna zazdrość. Muszę oduczyć się tego. I w końcu zrozumieć, że to już koniec. Nie ma sensu się łudzić. Tracę czas. A przecież mogłabym poświęcić go tym, co rzeczywiście mnie kochają. To niestety, nie jesteś ty...
Czas się kończy. Zbliża się krytyczny moment. I wierz mi, rozmowa jest nieunikniona. Jeżeli już zrywamy więzi, to wszystkie. Bez zbędnych niedopowiedzeń, przemilczeń. Nie pozwalasz zabliźnić się mym ranom. Drażnisz je, rozdrapujesz wciąż na nowo. Nie bezpośrednio. Już samą swą postawą wobec niej. Chyba zdajesz sobie sprawę, że zadajesz się z moim wrogiem. Fakt faktem, nie mogę ci tego zabronić. Już nie łączy nas nic poważnego. Ale, póki co, chcę dać sobie czas. Nie odwlekajmy tego, co konieczne. Dziura w mym sercu potrzebuje ciszy. Chcę zapomnieć, jak dobrze było mi przy tobie. Dlatego pozwól mi wykrwawić się do końca. Do krzty ludzkości. Wraz z czerwoną mazią wypłyną ze mną uczucia. A bez nich... będzie już dużo łatwiej. Obojętna wobec ciebie, nieznajoma. Może dobrze się stało. Ta ciemna chmura nadpłynęłaby prędzej czy później. Ale czemu akurat teraz? Gdy świat ukazuje mi swe okrucieństwo? Tak było prościej, lżej. Zostawiając innych z ich problemami ujmujesz sobie nieszczęść. Mnie też już dawno skreśliłaś z listy zbędnych trosk.
Zaprzeczam sama sobie. Piszę o końcu, choć... nadal jak idiotka wierzę w twoje ego. Nie mogłabyś stać się pustą karykaturą wcześniejszej K. To zbyt nieprawdopodobne. A czy możliwe?
Mogłabym choć spróbować poznać cię na nowo. Kto wie, nawet zaakceptować i powrócić do "kiedyś". Tyle że boję się bólu i rozczarowania. Znając okrutność losu, moje przewidzenia się spełnią.
Pamiętaj: zawsze będę cię kochać. Nawet jeśli założysz białe kozaczki i różowe spodnie, nawet, jak zaczniesz słuchać kicz popu, nawet, jak mnie zabijesz...


Dziękuję, M., za to, że pozwalasz mi być dla kogoś potrzebną. Nie umiem stwierdzić, czy ci pomogę.
Ale na pewno ty pomożesz mi...

wtorek, 26 kwietnia 2011

26.

Jestem tak cholernie zazdrosna, że aż wariuję. Zazdroszczę wszystkim wszystkiego, i przy okazji o wszystkich też jestem zazdrosna. To powoduje ogromny ból. Widok ludzi, którzy kiedyś nadawali sens mojemu życiu, spacerujących z wrogami niszczy moje wnętrze. Niektórzy sądzą, że "pracują na wspomnienia". Hm, w takim razie powodzenia...
Właściwie kiedy jestem sama czuję się nawet trochę lepiej. Bez widoku "szczęścia" nie muszę wciąż na nowo uświadamiać sobie, jak bardzo brakuje mi radości i zadowolenia z życia. Racja, potrafię śmiać się jak głupia i mieć zboczone skojarzenia z każdym słowem, ale... To nigdy nie jest szczere. Moja pieprzona wrażliwość widzi pod każdą wypowiedzą mnóstwo nieżyczliwości i zła. O każdej porze dnia i nocy znajdę powód, aby się rozryczeć. To normalne...?
Wraca do mnie depresja. Małymi kroczkami, ale jednak. Coraz więcej łez, coraz mniej optymizmu. I, cokolwiek będzie, muszę przyznać, że ty też masz w tym pewien udział. Zostawiona na lodzie, sama, opuszczona, zdałam sobie sprawę, że jestem zbyt bezwartościowa dla takich osób, jak ty. Za płytka ze mnie dusza. Zbyt powierzchowna. Zbyt naiwna.
Twoje odejście nauczyło mnie jednego. "Nie ufaj ludziom. Oni są źli i fałszywi". Teraz już nie potrafię tak po prostu, bezintersownie uwierzyć w czyjeś dobre zamiary. Staram się wychwycić wszystkie wady innych, wszystkie błędy, wybiegam daleko w przyszłość w obawie przed konsekwencjami. Nie umiem już żyć z dziecięcą miłością do świata. Ja również się zmieniłam. Na złe? Nie mi to oceniać. Nie jestem sobą. Zamknięta w tym nieidealnym ciele nadal poszukuję sensu. Kiedyś byłaś nim ty. Czy jest ktoś, kto będzie w stanie zastąpić mi twoją inteligencję, niepowtarzalny śmiech i dzikie pomysły? Wątpię. Aczkolwiek próbować muszę. Mając jakieś zajęcie nie myślę o wewnętrznym rozdarciu.
To trwa już zbyt długo. Potrzebuję przerwy. Chwili dla siebie.
Razem zawsze było łatwiej...


Swiadomość, że teraz wybuchasz śmiechem już nie dla mnie zadaje niewyobrażalny cios w moje serce.
Myślisz, że ono to wytrzyma?

niedziela, 24 kwietnia 2011

25!

Wracam. Bo, być może, przeczytałam coś, czego dla własnego dobra nie powinnam czytać.
Jesteś szczęśliwa! Twoja radość jest wprost proporcjonalna do mojego smutku. Jesteś szczęśliwa!
Jesteś szczęśliwa...
A ja nie.
Już nie.
Nigdy.
Teraz, pozwól, będę się delektować widokiem czerwonego płynu, owinę rękę wstęgą w krwistej barwie. Za tamte dni. Za przeszłość, która już nie wróci. Powiedz tylko jedno słowo, a udam, że zapomniałam o czasach, gdy ot tak żyłam z dnia na dzień, o czasach, gdy twój śmiech sprawiał, że było mi dobrze, bez konsekwencji. Jest za późno na przeprosiny. Obie wpadłyśmy w sidła. Ja w sidła depresji (witamy po raz drugi!), ty w sidła... czego? Znieczulicy? Nie, nie wierzę. Nie mogłaś się aż tak zmienić. A jeśli...?
Boże, daj mi siłę, bym nie zrobiła czegoś, czego będę żałować jeszcze bardziej, niż swojej głupoty. Będąc pod działaniem emocji bez chwili zastanowienia rzucam się w otchłań złości, bólu i przeraźliwego wołania o pomoc. Już nawet nie płaczę. Wykorzystałam cały limit łez przeznaczony dla ciebie. Musiałam nawet wysyłać sms-a z prośbą o kredyt. Na łzy, oczywiście. A cóż innego?
To już nawet nie jest horror. To wewnętrzna katastrofa, emocjonalne tsunami, trzęsienie ziemi przeprawiające o dreszcze i szybsze bicie serca.  Kto ci to zrobił?! Kto mi cię zabrał?! KTO CIĘ ZABIJA?!
Ktoś, kto lubi ranić. Najlepiej głęboko, wprost w i tak już pokaleczone serce. Krew zalewa moje ciało, dotyka nawet duszy. To ona cierpi najbardziej. Ktoś skazał ją na tortury najwyższej rangi. Nie protestuję. Bo czy mogę uciec przed konsekwencjami miłości do ciebie? Nie mam zamiaru. Nie stchórzę. Wypiję to, co sama sobie naważyłam.
O, jakże byłam ślepa! Jak mogłam nie wybiec w przyszłość, jak mogłam nie domyślić się, że to, co miłe, prędzej czy później się skończy?
Głupia!
Naiwna!
Bezbronna...?
Tak.
Bezbronna.
Zabrano mi siłę wewnętrznej pewności.
Kto to zrobił?
Kto nienawidzi mnie aż do tego stopnia?
Nie odpowiadaj. Obie doskonale znamy odpowiedź. Jeden wyraz. 4 litery.
Taaak, udawajmy dalej, że to dla nas za trudna zagadka. Jesteśmy dziećmi, które nie znają cierpienia. A co!
Za co to wszystko...?
Za miłość.
Do ciebie.


Objawiasz mi się nocami.
Jako szczyt moich pragnień.
Aniele, ty jedna znasz moje prawdziwe imię...

24.

Cóż, pech chciał, żebym nawet w Wielkanoc była chora. Wczoraj na wieczornej Eucharystii gorączka (40'C), dziś uciążliwy katar, kaszel i drapanie w gardle. A, no i oczywiście odciski po moich, jakże niemiłosiernych pantoflach. Poświęciłam się i, po części z przymusu, wstałam na rezurekcję. A przecież w łóżeczku było mi tak dobrze, ciepło i spokojnie...
Ale mimo tego przeziębienia i niewyspania, poranek upłynął mi wesoło. Aż do teraz. Znów słucham jednej piosenki w kółko, znów obieram za azyl swój cichy pokój. I myślę... Święta miną w okamgnieniu. I znów wrócimy do szkoły. A tam będziesz ty. Wraz z tobą wszystkie niemiłe wspomnienia. Tak, owszem, wciąż łudzę się, że będzie dobrze! Wciąż mam nadzieję, choć to tak wiele mnie kosztuje! Nie wiem, co robić ze swoim głupim nastawieniem do świata. Nie wiem, gdzie upchać bałagan w mej głowie. Ty mi nie chcesz pomóc...
Racja, są też plusy. Podczas gdy ty szukasz sobie wesolutkich, zabawnych towarzyszów, ja zaczynam dostrzegać tych, którzy nigdy, przenigdy mnie nie opuszczą. To ci, co nawet wczoraj, przy mojej gorączce i zawrotach głowy potrafili mnie rozśmieszyć. To ci, którzy przytulają mnie, choć mówię, że ich zarażę. To ci, co najzwyczajniej w świecie się o mnie troszczą. Niestety, jest ich coraz mniej...
O ile dobrze wnioskuję, gorączka come back. Albo to te emocje wypływające ze mnie podczas pisania. Lub jedno i drugie.
Uciążliwie czekam na moment, gdy to wszystko minie. Może to będzie za rok, dwa, a może nawet jutro. Póki co, wewnątrz jestem jakby... pusta. Czegoś mi brak. Uczuciowej stabilizacji. Tak, to o to chodzi. Nie mam gdzie ulokować uczuć. Większość z tych, którym poleciłam ich przechowanie odsunęła się ode mnie, bojąc się konsekwencji. Moje problemy są już nie ważne. Nieistotne. Nikłe. Kogo obchodzi ta pieprzona samotność, smutek, bezradność. Świat pędzi do przodu. Nie nadążam za nim, wariackie tempo przyprawia mnie o mdłości. Wypadam z toru, nikt z uczestników życia nie podaje mi ręki. Nie startuję drugi raz. Bo po co? Na kolejną porażkę już nie mogę sobie pozwolić. Zawracam. Sama. W ciszy. Spokojna, choć jednocześnie ukarana bólem i cierpieniem.
Dajcie mi, kurwa, różowe okulary!


Nie zostawiaj mnie samej...
Nie puszczaj mojej ręki.
Inaczej utonę w otchłani mej udręki...

sobota, 23 kwietnia 2011

23.

Jak mogłam zapomnieć! Oczywiście życzę Wam, moim czytelnikom (w większości znanym) dużo, dużo, dużo zdrowia, wiecznie świecącego Słońca, uśmiechu, pozytywizmu i przede wszystkim... nadziei. Bo to ona umiera najpóźniej.
Pozdrawiam serdecznie!


Chcę jajko!

22.

Świąteczna krzątanina nie uwzględnia czasu na rozmyślanie. Pieczenie w pośpiechu ciasta, zmywanie podłóg oraz buczące odgłosy miksera i odkurzacza bardzo dobrze na mnie działają. Staram się jak mogę, zarówno w świątecznych przygotowaniach, jak i w dawaniu innym uśmiechu. To pierwsze wychodzi mi znacznie lepiej niż drugie...
W powietrzu oprócz woni mojego popisowego sernika unosi się też mnóstwo miłości. Dawno nasza rodzina nie pracowała tak po prostu, z taką lekkością, wszyscy razem. Brakowało mi tego. Bardzo. W dobie wiecznego zapędzenia nikt nie ma ochoty na zawracanie sobie głowy jakimiś bzdetami.Teraz jest inaczej. I dobrze. szkoda tylko, że ta aura zniknie wraz z magią świąt.
Ale póki co, nie będę myśleć o tym, co będzie już po Wielkanocy. Jestem tu i teraz. A zwłaszcza ten czas, czas Zmartwychwstania jest dla mnie szczególny. Chyba po raz pierwszy NAPRAWDĘ przeżyję ten okres tak, jak winnam zawsze. Bez podniecenia na myśl o Lanym Poniedziałku, bez rozmarzenia na widok tych wszystkich smakołyków. Święta Wielkiej Nocy to moment, w którym warto nawzajem sobie wybaczyć. Może nawet zacząć wszystko od nowa. Ale to wymaga chęci z obu stron. Nie tylko ode mnie.
Cóż, zapewne w normalnych okolicznościach sam fakt, że nawet zwykłego "cześć" nie umiemy już sobie powiedzieć przekreślałby jakąkolwiek nadzieję. Ale to nie są normalne okoliczności. To wyjątkowy czas. Wykorzystajmy to. Choć raz.


Podaj mi dłoń.
I nigdy nie puszczaj.

piątek, 22 kwietnia 2011

21.

Znów nie mogę spać. Mam rozczochrane jak nigdy myśli. Niby cieszę się z tych świąt, staram się je przeżyć inaczej niż zawsze, ale... Są sprawy (i ludzie), które mi to uniemożliwiają.Bo jak, pytam się, jak mam się cieszyć ze Zmartwychwstania, gdy, idąc do Komunii, ty patrzysz na mnie i nawet się nie uśmiechniesz? Jak mam normalnie funkcjonować, skoro ty całkowicie mnie olałaś? Nie umiem się cieszyć, gdy tuż obok mnie spaceruje ludzka obojętność i egoizm. Tak bardzo zależy mi na was... Na tobie, na nim, na nich. Czemu właśnie teraz odchodzicie gęsiego, zostawiając mnie na pastwę losu? Czemu teraz? Dlaczego w ogóle do tego doszło?
To moja wina...?
Tak,  być może to moja wina. Na pewno. Przecież to ja mam problemy. Poprawka. Przecież to JA jestem problemem.
Wierzę, że wszystko się zmieni. Tym razem na lepsze. Chcę widzieć wokół siebie mnóstwo powodów do uśmiechu. Chcę skończyć z tym rytualnym, wieczornym smutkiem zmieszanym (niewstrząśniętym ;) ) z samotnością. Czekanie i niepewność potrafi doprowadzić mnie do szału. Tęsknota za wcale nie taką szarą codziennością nie opuszcza mej głowy. Jedynie moje koty i pies potrafią wypędzić z mojego serca tęsknotę. Codziennie rano powtarzam cicho jedno zdanie. "Szczęście istnieje." To sprawia, że choć poranki mam wesołe. I tak dzień za dniem, 365 razy w roku. Błędne koło. Labirynt bez wyjścia. I właśnie dlatego was potrzebuję. Byśmy razem, wspólną siłą znaleźli sposób na przełamanie granic i barier, które przecież sami sobie stworzyliśmy. Warto próbować. Być może kiedyś się uda.
Albo i nie...


Wesołych Świąt?
Nie bądźmy naiwni...

czwartek, 21 kwietnia 2011

20.

Próbuję się otrząsnąć z wspomnień. Widać za mało się staram. Od trzech tygodni w słuchawkach wciąż ta sama, dołująca i melancholijna nuta o zagubionym sensie życia, o jego poszukiwaniu i uczuciu bezradności. Hm, skąd ja to znam?
Znów zaczynam nawiązywać do przeszłości. Do tego, o czym powinnam zapomnieć dla własnego dobra. Stop. Nie mogę wracać do straconych przyjaźni, szczęścia i ciebie. Jest mi wystarczająco źle.
Ten stan trwa zbyt długo. Trzeba mi rozmowy. Muszę w końcu wyrzucić z siebie całe zło. Chciałabym porozmawiać z tobą...
No nie, znów to robię. Zaczynam już wariować. Wciąż kołaczesz się w mojej głowie. Idź precz! Albo wróć i już nigdy nie odchodź...
Po co są uczucia? Czy gdybyśmy stali się nic nie odczuwającymi maszynami nie byłoby łatwiej? Zniknęłyby te samotne wieczory. Nic bym nie czuła. Żadnego bólu, żadnego smutku, żadnej miłości...
Nie potrafię zrozumieć samej siebie. Nienawidzę swojej naiwności i wrażliwego usposobienia. Udawanie przestaje mi wychodzić. Zdarzają się momenty, gdy odnoszę wrażenie, że już dłużej nie zdołam hamować łez. Wybuchnę wówczas dzikim lamentem, przestraszę ludzi. Rzeczywistość doprowadza mnie do szału. Dlatego wolę uciekać w wirtualny świat. Tu mogę zjednoczyć się z takimi jak ja. Klikam wtedy zawzięcie w klawiaturę, wyrzucając z siebie choć po części to, co mnie dręczy. Ale przez monitor nie da się zobaczyć moich łez. Nie umieszczę ich pomiędzy wyrazami. Brakuje mi normalności. Brakuje mi przeszłości, choć przecież postanowiłam do niej nie wracać.
Nie umiem.
Boże, nie umiem!!!



Niewielu z nas umrze z uśmiechem na twarzy.

19.

Jestem całkowicie rozbita. Nie mam zielonego pojęcia, co się dzieje i co mam zrobić. Okazuje się, że przyjaciele odchodzą wraz z momentem, gdy zaczynam mieć swoje własne, poważne problemy. Powinnam tęsknić? Więc tęsknię. To kiedyś minie. Pewne wtedy, gdy zdam sobie sprawę z nieszczerości i płytkości naszych relacji. Tak naprawdę wraz z twoim odejściem niewiele się zmieni. Zapomnimy o sobie, w sercach zwolni się miejsce dla kogoś innego, lepszego, szczerszego.
O szpitalu też chcę zapomnieć. Wiem, że to co mnie tam spotkało, to chodzące szczęście, jakie poznałam było tylko krótkim epizodem. Nie będę nawet robiła sobie nadziei. Stwierdzam otwarcie: stała się rzecz straszna. Zakochałam się. W nieodpowiedniej osobie. W kimś, kto jest ode mnie za daleko. On może już zapomniał, jak mam na imię. Wierzę, że jest inaczej.
Naiwna ze mnie istota. Po co w ogóle się angażowałam?! Mogłam siedzieć z nosem w książce i czekać na wypis. Ale nie. Ja oczywiście musiałam uczynić inaczej. Co z tego mam? Tylko łzy, dużo łez, gdy wpatruję się w twoje zdjęcie. Co się ze mną, do cholery, stało? Wyrwałeś moje serce z codziennego rytmu. Zająłeś w nim miejsce, nawet nie pytając o pozwolenie. Zabrałeś cząstkę mnie i... odszedłeś. Albo to ja zniknęłam... Los nas rozdzielił. Nie chciałam, by to wszystko właśnie tak się potoczyło. Teraz muszę szukać lekarstwa na swoje wewnętrzne rozdarcie. Kto wie, może znajdzie się ktoś, kto otrze moje łzy. Może znajdę siłę, by o tobie zapomnieć. Choć to równe z cudem. Zbyt wiele szczęścia i nadziei mi dałeś...
Kim ty jesteś? Cóż zrobiłeś z moją nieugiętą postawą i krytycznym poglądem na miłość?
Tak wiele bym dała za cofnięcie czasu...
Będę cię szukać. I znajdę. Nawet, jeżeli nic z tego nie będzie, to nie mogę czekać z założonymi rękami. Być może tylko ty masz klucz do mojego szczęścia...


Bo to, co miało sens, odeszło razem z Tobą...

środa, 20 kwietnia 2011

18.

Zniknęłam na pewien czas. Szpital. 3 dni. Najgorsze, a zarazem jedne z lepszych dni w życiu. Pierwsze wrażenie nazwałabym czymś więcej niż szok. To stan odrętwienia, rozpaczy i całkowitego odosobnienia. Nic się nie wie, nic się nie mówi, każdy zerka na ciebie z wrogością. To może tylko pozory. Ale takie odniosłam wrażenie. Pierwsze kroki w oswajaniu się ze swoimi towarzyszami to ciężki moment. Aż do chwili, gdy na twojej drodze staje ktoś, kto od razu wzbudza w tobie jakieś nieznane emocje. Ktoś, o kogo pragniesz zabiegać. Tu zaczyna się ta kolorowa storna pobytu w szpitalu. Dopiero teraz, gdy jestem już w domu, zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że to była tylko krótka przygoda. Dzieli nas zbyt wiele kilometrów. Zbyt mało o sobie wiemy. Ciężko mi teraz, źle. I będę cierpieć. To minie. Jak zdołam zapomnieć. Póki co - będę walczyć na straconej pozycji. Mam nadzieję, że to się tak nie zakończy. Potrzebuję tego przyśpieszonego rytmu serca i poczucia bezpieczeństwa.
Są jeszcze inne aspekty mojego chwilowego zamieszkania na oddziale. Wówczas pierwszy raz, na własnej skórze, poczułam sens i istotę przysłowia "prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie". Napisali do mnie wszyscy, tylko nie ty. Wszyscy utwierdzali mnie w przekonaniu, że za mną tęsknią, tylko nie ty. Wszyscy mówili, że mnie kochają, tylko nie ty...
Czas skończyć to, co nietrwałe. Marnujemy czas, moja droga...


Na zawsze pozostaniesz w moim sercu.
Szkoda, że ja nie pozostanę w twoim...

niedziela, 17 kwietnia 2011

17.

Wczorajsza energia i pozytywny tok myślenia udzielał mi się także dzisiejszego ranka. Właściwie jeszcze pół godziny temu tryskałam energią. Już mi przeszło. To właściwie dobrze. Codzienność pozostaje codziennością.
Odkrywam w sobie coraz więcej lęków. Głównie przed światem. I przed byciem sobą. Obawiam się mnóstwa rzeczy, noszę w sobie niezliczone ilości fobii, niektóre nawet jeszcze nie nazwane. Właściwie boję się normalności. Wątpię, czy samotność kiedykolwiek odejdzie. Tak, wiem, zaprzeczam sama sobie. I to też jest problem. Zmieniam się w niepojętnym tempie. Czepiają się mnie różne "humorki", wahania nastroju. Nie panuję nad tym, może nawet i nie próbuję walczyć. Bo po co? Dla innych? Oni już dawno mnie opuścili. Dla siebie? A kim ja jestem?
Cicho oddycham w zamglonym smutkiem pokoju. W głowie kołacze się wciąż ta sama piosenka. Czas płynie, zegar przypomina mi o tym swoim tykaniem. Dzień po dniu, noc za nocą. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek znajdę w sobie tyle siły, by przebić ta skorupę, barierę, jaka dzieli mnie od dawnego "ja". Doprawdy, co życie robi z człowiekiem? A co człowiek robi z życiem? Marnuje je, tak jak ja. Ale po co się starać? W końcu  i tak wszyscy umrzemy. Zakopią nas w czarnej, zimniej ziemi, trochę popłaczą, potem zapomną.
Boże, po co kazałeś mi żyć?


Zagubiona w ciemności czekam z nadzieją na znak
Gdzie zamiast tego jest tylko cisza

sobota, 16 kwietnia 2011

16.

Pierwszy raz od wielu tygodni poczułam, że wcale nie jest aż tak źle. Że może samotność to po prostu przejściowy stan. Nie wiem, czemu to zawdzięczam. Nie komu, tylko czemu. Być może to te kilkugodzinne zakupy, może pogoda. Może też ten chłopak, który zaczepił mnie w mieście. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Ale dobrze mi z tym. Lżej. I choć piekielnie bolą mnie stopy (to te buty na obcasach...), to czuję, że nie będzie aż tak źle. Hm, to chyba pierwszy tak pozytywny wpis. Tęskniłam za tą prawdziwą Natalką.
Wiem, nie wszystko jest tak kolorowe, jak bym chciała. Wiele spraw nie wyjaśniłam, wielu ludzi rani mnie nadal, wiele jest powodów do bezcelowego umartwiania się. Dlatego nie będę o tym ani myśleć, ani pisać. Przynajmniej dziś, w ten jakże wyjątkowy i odmienny dla mnie dzień nie będę zajmować się beznadziejnością swojej sytuacji i okrutnością losu. Zapewne i tak za moment wróci smutek. Dlatego mówię: "chwilo, trwaj!".
Wraca do mnie wiara w cuda. Ta prawdziwa wiara, głęboka. Mam nadzieję, że jeszcze wszystko się ułoży. Co z tego, że mnie opuściliście? Została ze mną jeszcze jedna osoba: ja sama. I to jej teraz będę się trzymać. Póki mam siłę, póki nie ogarnia mnie smutek. Czyli do jutrzejszego wieczoru...


Uśmiechaj się!
Nawet przez łzy...

czwartek, 14 kwietnia 2011

15.

W moim pokoju panuje wszechobecne przekonanie, że nie mam już nic. Was, tych najważniejszych, już też nie mam. Wszystko znika, rozpływa się na wietrze. Zburzono moją oazę spokoju, zabrano miód dla mego serca. Zostały mi tylko niewdzięczne chusteczki, którymi ocieram gorące łzy. Nie rozumiem was. Nie wiem, czemu sprawiacie mi taki ból. Krwawię. Krwawić będę. Aż do momentu, gdy znajdzie się ktoś, kto zatamuje ten krwotok. Krwotok mojej biednej, poharatanej ludzką nienawiścią duszy. Nikomu już nie zależy na tym, co czuję. Już nikogo nie obchodzi moja osoba. Może to i dobrze. Może samotność stłumi moje wołanie o pomoc, mój przepełniony bólem krzyk i tłumiony poduszką szloch. Świat się nie dowie o mojej osobistej żałobie. Tragiczną śmiercią umierają moje przyjaźnie. Pochowam je w swojej pamięci. Już na wieki. Nie zapomnę ciepła, jakiego dzięki wam doświadczyłam. Nie zapomnę radości, która przepełniała (prawie) każdą chwilę spędzoną razem. Ale nie zapomnę też tego, co trwa teraz. Nasza klęska utkwiła mi w głowie i już jej nie opuści.
Ja, zgubiona w ciemności dziecina, z nadzieją czekam na znak. Zamiast tego jest tylko cisza. Nie słyszę waszych kroków. Nie wracacie. Nie zależy już wam. Najpierw C., teraz M. Dokąd idziecie?! Czemu skazujecie mnie na tak ogromne cierpienie?! Czemu wybieracie beztroskie egzystowanie, podczas gdy tuż u waszych stóp umiera ludzka dusza? Czemu?! CZEMU?! Czemu nie podacie mi ręki?! Czemu...
Nigdy nie przestanę kochać. I choć mówię, że nadzieję straciłam, to ona jest ze mną zawsze. Będę wierzyć, że jeszcze kiedyś wrócimy do codzienności, do tej dobrej strony życia. Aż po dzień mej śmierci będę walczyć o sens swojego życia. A kiedy już go zdobędę, to, przysięgam, nigdy nie pozwolę odejść. Amen.


Znajdę was,
zawrócę,
będę próbować.
Oddaję wam swoją duszę
na wieki wieków.
Amen...

14.

Pod wpływem emocji robię głupie rzeczy. Walczę z nimi, choć wiem, że tłumienie uczuć sprawi, że w końcu wybuchnę niczym wulkan i obleję wszystkich wokół moją wściekłością. Wielu wtedy zranię. Bo emocje powodują całkowitą utratę kontroli nad sobą.
Nadszedł najgorszy czas. Czas, gdy spacery w deszczu, czas, gdy łzy zlewające się z wodą kapiącą z nieba, czas, kiedy wszystko owiane jest tą beznadziejną niepewnością - czas, kiedy wszystko to staje się codziennością. Czuję się jak straceniec. Skazano mnie na powolną śmierć bez ciebie. I nagle zabierają mi wszystkie wspólne chwile, wszystkie nasze uśmiechy, wygłupy, rozmowy, uczucia. Wyrywają mi z rąk to, co wcześniej dawało siłę do życia. Wiesz, kto jest katem?
Nie mam siły walczyć. Zdaję sobie sprawę z bezsensu tej walki. Jesteśmy po dwóch odmiennych stronach. Coraz większa przepaść nas dzieli. Podczas gdy ty zdobywasz teraz swoje "szczęście", ja nie mam już nic. Staram się nie myśleć o tym, jak jest. Ale mimowolnie słucham kiedyś naszych wspólnych, ulubionych piosenek, mimowolnie czytam archiwalne rozmowy na gg. Pamiętasz to jeszcze? Rape me, Panterka i inne? Pamiętasz?
Zostałam brutalnie skopana i opluta przez los. Mówię "żegnaj" nadziei, mówię "koniec" uśmiechowi. To już nawet nie jest ból. to nieopisana świadomość zbliżającego się niżu wzajemnych relacji. Wieje coraz zimniejszy i ostrzejszy wiatr. Nie. Ja nie potrafię udawać, jak gdyby nigdy nic się nie stało. STAŁO SIĘ. Nie wiem, co. Ty mi nie powiesz. Dobrze. Niech tak będzie. Przecież niedopowiedzenia to nie kłamstwa...
Zgubiłam się całkowicie. Rozpadłam doszczętnie. Na pierwszy miejscu nadal jesteś ty. Nie uda mi się tak po prostu, z dnia na dzień, pogodzić się z rzeczywistością. Tak wiele się zmieniło. Na złe. Ty też. Widzimy to. Wszyscy.
Długo będę miało w pamięci to, co było. Wczorajszy dzień także. Pierwsze miejsce w rankingu "Najgorsze dni w życiu". Nie powiedziałaś "koniec". Ale męczę cię już. Znudziłam się. Przyzwyczaiłyśmy się do świadomości, że jesteśmy: ja dla ciebie, ty dla mnie. Gratuluję ci i zazdroszczę umiejętności zapominania o przeszłości. Szkoda, że ja tak nie umiem.
Będę długo płakać. Aż wykrwawi się moja dusza.


Goodbye, blue sky...

środa, 13 kwietnia 2011

13.

Gdy jestem zajęta, nie mam czasu myśleć. To z jednej strony dobrze. Nie muszę wówczas użalać się nad sobą, nie muszę aż tak bardzo cierpieć. Ale są też tego złe strony. Kiedy nie mogę spędzić wieczoru tak jak zawsze, to emocje się kumulują. I następny dzień jest znacznie gorszy niż poprzedni.
Cieszę się z tych dodatkowych dni wolnych. Zero udawania i sztucznego uśmiechu przyklejonego do twarzy. Tylko sama z sobą mogę być naturalna, taka, jaka rzeczywiście jestem. Potrzebuję bliskości jak nigdy wcześniej. I dlaczego to właśnie teraz, w tych niespokojnych czasach, musiało się wszystko spieprzyć? Czemu w ogóle doszło do tego? Kto zawinił?
Nie mam siły szukać odpowiedzi. Staczam się na dno. Coraz niżej. I jedno wiem już na pewno: straciłam nadzieję. Tak, to trwało zbyt długo. Bezradność zniosła mnie na drugi plan. Odczuwam strach przed faktem, że moje najpiękniejsze chwile przeminęły i nie wrócą. Chciałabym znowu być sobą. Nie wiem, czy jeszcze mogę.
Wolę nawet nie wyobrażać sobie, jak będą wyglądać moje dni spędzone w szpitalu. Nikt nie napisze. Nikt mnie nie odwiedzi. Będę całkiem sama w pustej sali. I nawet nie będę mogła nikomu powiedzieć, jak mi źle. Każdy ma swoje własne problemy.
Idę, wezmę kilka kolorowych pastylek i ruszam do sklepu. Czas zaprzyjaźnić się kimś innym. Ze metaliczną, ostrą, przynoszącą ukojenie damą. Z rządną krwi, zimną towarzyszką.



Tak będzie lepiej.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

12.

Brakuje mi odwagi. I nie mówię tego tylko w związku z Tobą. Mówię ogólnie. Ciężko mi stawiać pewne kroki w życiu. Boję się konsekwencji. Ale przede wszystkim obawiam się twojej reakcji i odpowiedzi. Choć dziś i tak nie czuję się tak źle, jak wczoraj, to panicznie ogarnia mnie strach. Bóg jeden wie, czy uda nam się to wszystko uratować. A jeśli nie...
Cóż, smutek wraca. Właśnie poczułam ciepło spływającej po policzku łzy. I to nie ta łza najbardziej boli, tylko to, że jeszcze nie tak dawno napisałabym ci o tym, jak mi smutno. I trochę by mi przeszło. Ale w obliczu naszej obecnej sytuacji, niestety, nie mogę tego uczynić. Dobrze, że mam jeszcze innych ludzi wokół siebie. Nie muszą nic robić. Ważna jest tylko ich obecność. Razi mnie tylko to puste miejsce dla ciebie. Będę czekać, póki nie powiesz wyraźnie "koniec".
Druga łza. I trzecia. Płyną i skapują na moją koszulę. Parzą zmęczone, bezradne ciało. Wypalają rany w sercu. Nie wiem, ile takich dni jeszcze przetrwam. Co, na Boga, da mi siłę? Teraz... jestem sama. Nikt nie może mnie przytulić. Nikt nie może ze mną pomilczeć. Nawet pies woli swoją poszarpaną piłeczkę.
Najświętszy, umieściłeś mnie nie w tym miejscu, co trzeba. Jestem jak zbędny puzzel wrzucony przez nieuwagę do nieodpowiedniego pudełka. Nie pasuję tu. Jestem zbędna. Niczyja. Sama.


-Jak mam znaleźć w tym wszystkim sens,
jak odszukać cel cierpienia?
Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego mam dalej to znosić.
Czemu milczysz?
-Bo odpowiedzi nie ma.

niedziela, 10 kwietnia 2011

11.

Czymże jest samotność? Nie umiem powiedzieć jednym słowem.. To skupisko różnych uczuć, stanów emocjonalnych i czarnych myśli. Okazuje się, że dotyka wielu. Nawet tych, których otacza wielu życzliwych ludzi. Okazuje się, że spotyka także mnie.
Samotności jest wiele. Tyle, ilu jej ofiar. Właściwie każdy z tych osób odczuwa ją nieco inaczej. Bywa, że dotyka też tych "szczęśliwych". Ale w ich przypadku mija. W moim... niestety trwa i najwyraźniej nie zamierza odejść. Dochodzę zawsze do tego samego wniosku: nie pasuję do tego świata. On jest brutalny i zimny wobec mnie.
Nie mam siły żyć. Zwłaszcza po zmroku. Wtedy smutek tuli się do mnie i ociera moje łzy wylewane bez powodu. Mam "przyjaciół" a nie przyjaciół. Nielicznym z nich naprawdę na nich zależy. Wszyscy pozostali nie do końca wiedzą, co czuję. Nawet nie starają się zrozumieć.
Bywają chwile, gdy ta samotność mi pomaga. Przed sobą nie trzeba udawać uśmiechu. Można płakać, bo "świat jest zły". Wówczas jest tylko cisza, ja i czas. Ale są też chwile, gdy naprawdę brakuje mi bliskości i ciepła. Do tego podobno da się przyzwyczaić. Jak na razie ja tej jakże trudnej sztuki nie opanowałam.
Modlę się o koniec cierpienia. A końca nie ma. Może tak ma być. Mam taki krzyż. Nie wątpię, że ta moja melancholia przy problemach innych to błahostka. Co nie znaczy, że ja już się wcale nie liczę.
Zamknięta w azylu bezradności czekam na lepsze jutro. Wyglądam przez brudne okno na ten zamglony nienawiścią świat i bezwiednie wzdycham do Boga. Nadzieję straciłam niemal zupełnie. Teraz opuszczają mnie bliscy. TY. Zostawiasz mnie samą, wystawiasz na pastwę losu. Komu mam oddać swe serce, jak nie tobie?
Jeżeli ma być bezpańskie, to wytnę je nożem i zakopię głęboko w ziemi. Bez uczuć żyłoby się łatwiej.


Musimy dawać sobie jakoś radę.
Inaczej świat nas zniszczy.
A świat to ludzie...

10.

Świadomość, że nie jestem całkiem sama pozwala mi się uśmiechnąć. Choć na krótki moment. Potem smutek wraca. Nie jest ze mną dobrze. Tęsknię. Nawet brat pytał, czy jeszcze kiedyś przyjdziesz. Nie odpowiedziałam. Przyjdziesz?
Nic nie jest pewne w naszej przyszłości. I postanowiłam zbytnio nie wybiegać w przód. Co będzie, to będzie. Muszę przestać tak się martwić. Czas połknąć kilka tabletek "na humor" i czekać na ich działanie.
Zbliża się najbardziej znienawidzona pora dnia. Wieczór. Samotny wieczór. Z głośników rozbrzmiewa dołująca, smutna muzyka. Gdy pojawia się weselsza piosenka, od razu przełączam. Metal, rock, herbata i ja. I tak codziennie. Nie umiem z tym żyć. Nie potrafię pogodzić się z rzeczywistością. Przytłacza mnie widok zachodzącego słońca. Jest taki banalny. Nudny. Nie zapalam światła. W ciemności łatwiej mi się myśli. O nas. Jesteśmy jeszcze my?
Mnóstwo pytań. Zero odpowiedzi.
"To cierpienie ma sens"
Ma sens?

9.

Patrzyłam na ciebie bardzo długo. Wpatrywałam w każdy szczegół twojej filigranowej twarzy, choć obserwowanie cię z takie odległości sprawiało moim oczom niemałe trudności. Kościelna rzeczywistość zasłoniła moje łzy. Głośno odśpiewywane pieśni odwracały uwagę. Nikt nie widział, jak uśmiecham się do znajomych, tłumiąc szloch. Nikt.
Żałuję swoich błędów. Żałuję wygórowanych wymogów wobec ciebie. Ideałów nie ma. I nie będzie. Choć ja i tak jestem wpatrzona w ciebie, jak w symbol piękna i szlachetności. Pamiętasz? Nazwałam cię kiedyś dziełem sztuki. Nie kłamałam...
Podziwiam twoją tajemniczość, mimo że czasami doprowadza mnie ona do szału. Chciałabym cię poznać na wylot, jak nikt inny. Widocznie na to nie zasługuję. Ale mimo wszystko kocham cię za przeszłość.
Naucz mnie, proszę, sztuki milczenia. Pokaż, jak trzymać swe emocje w sobie. Daj mi lekcję szacunku do życia.
Widzisz? Jest mnie coraz mniej. Duch ciało opuszcza.
Mam wiele wad. Jestem zazdrosna, wścibska, niecierpliwa, naiwna, wrażliwa. Ale nie w tym sęk, aby je wszystkie wymieniać. Błagam, na Boga, błagam cię! Pokochaj mnie na nowo... Mimo wszystko. Wróćmy do wspomnień. Jeżeli dalej będziemy brnąć w tą ciemność, może nadejść moment, gdy powrotów już nie będzie. Nie mogę do tego dopuścić.


Choć do mnie...

sobota, 9 kwietnia 2011

8.

Racja. Nie powinnam dzielić ludzi na wrogów i przyjaciół. W każdym razie, jakkolwiek bym ich nie dzieliła, pragnę, być pozostała w tej drugiej grupie. Choć może nie zawsze to tak wygląda...
Piszę, mówię i myślę o tobie różnie. Zobacz, to już ósmy wpis poświęcony właśnie TOBIE. Czy uważasz, że robiłabym to wszystko, gdyby mi na tobie nie zależało?
Nie. Wówczas wyszeptałabym krótkie "trudno" i ruszyła dalej ścieżką życia. Nie robię tego. Bez ciebie nie umiem. Kocham cię. Naprawdę cię kocham. Najmocniej, jak potrafię. Dajesz mi siłę, pozwalasz choć trochę uwierzyć w siebie. Jesteś dla mnie jedynym, najważniejszym sensem egzystencji. Przy tobie zapominam, jak mi źle. Gdy mam cię obok zaczynam dostrzegać barwy. Potrzebuję cię jak tlenu. Jak ryba wody. 
Wiesz, jak wiele się działo, podczas twojej "nieobecności" w mym życiu? Wiele złych rzeczy. Chciałabym ci opowiedzieć o wszystkim. Tylko nie wiem, czy jeszcze mogę...
Zdaję sobie sprawę ze swojej pozycji w twoich oczach. Nigdy, przenigdy nie przeskoczę pewnych osób, zapewne nie zdążę zapracować sobie na takie zaufanie, jakim darzysz tych nade mną. Kto wie, ile czasu mi zostało?
Wierzę w nas. Z całego serca. Pomóżmy sobie żyć. Podajmy sobie ręce.

Klaudio...

7.

Czas postawić sprawę jasno. Mam dość czekania na cud. Bo cudów nie ma! Co się będę łudzić! Nie jestem śmieciem, nie jestem nikim, nie masz prawa tak mnie olewać. Nie masz prawa zadawać mi takiego cierpienia. Nie masz prawa...
Właściwie już nie wiem, czy jest co ratować. Blizny zostaną. Będą szpecić nasze relacje. Czasem będą boleć, jeśli nie damy im czasu na zagojenie się.
Schodzę na drugi plan. Jestem człowiekiem. I mnie to boli. Wiem, że jesteś niezwykle mądra. Więc raczej wiesz, czym są ludzkie uczucia. Zapewne sama nie raz doświadczyłaś tej przejmującej do szpiku kości samotności, tego smutku. Uszanuj moje emocje i mnie samą. Chcę wiedzieć, na czym stoję. I nie mów, że za pytaniami typu "kim dla ciebie jestem?" ciągnie się fala niepowodzeń. Chcę wiedzieć, jak jest naprawdę. Pisałam, że potrzebujemy rozmowy. Ja zadam tylko jedno pytanie. Odpowiesz czy nie, pragnę powiedzieć ci o moim cierpieniu. Wraca melancholia. Odchodzisz ty. Chyba nie chcesz, żebym znów wróciła do starych czasów? Lubisz widok mojej zaplamionej łzami twarzy, bezradnych, zamglonych oczu? Lubisz widzieć, jak bardzo nienawidzę życia? Wiem, że nie. Bo ty też jesteś człowiekiem.
Traktujmy się jak ludzi.






O krwi najsłodsza, co niesiesz ukojenie...

6.

Jestem naiwna. Sądziłam, że skoro choć trochę pogadałyśmy i udałyśmy, że wszytko wraca do normy, to tak już pozostanie. Jednak nie.
Dostrzegam coraz więcej przeszkód na naszej drodze. Przede wszystkim nie uważam, że przyjaciel mojego przyjaciela jest moim przyjacielem. O nie. Więc przestańmy grać przeciw sobie. Zdrada za plecami.
Co się z nami stało? Boże, gdzie jest nasze prawdziwe oblicze? Jeszcze miesiąc temu nie potrafiłyśmy bez siebie długo przetrwać. Dlaczego teraz też tak nie jest? Co się zmieniło? My... Tak, to my się zmieniłyśmy.
Boję się myśleć, co będzie, gdy cię nie będzie. Choć teraz też jest cię coraz mniej. I wiesz, czego jeszcze się boję? Że kiedyś w końcu powiem: albo my, albo ona. I ty wybierzesz ją.
Znikamy. Powolną śmiercią ginie to, co nas łączy. Jest mi źle. Samotnie. Smutno. Bez ciebie. Bez nas.
I, powiedz, cóż dają te moje wszystkie wpisy? Może to czytasz, albo i nie... Może udajesz, że nie wiesz, o czym mówię. A może już wcale to nie ma dla ciebie znaczenia?
Dajmy sobie szansę. Na lepsze jutro.


Jeżeli chcesz to skończyć, to powiedz.
Oszczędź mi bólu i cierpienia.
...
Wtedy zaprzyjaźnię się z żyletką...

czwartek, 7 kwietnia 2011

5.

Właściwie to ja sprawiam problemy. Wymyślam je. Fantazjuję...? Wyolbrzymiam...? Jestem przewrażliwiona na naszym punkcie. Bo mi zależy. Bardzo.
Brakowało mi tego. Naprawdę. Tych pogadanek o niczym i o wszystkim, tego przytulania. Tak, to prawda, to JA unikałam ciebie. Pytasz: czemu? Odpowiedź nie jest taka prosta...
Wyobraź sobie, że jesteś małą dziewczynką. Nagle w twoim pokoju pojawia się piękny, nowy miś.Tylko że nikt nie mówi ci, czy jest on dla ciebie, czy nie. Po prostu jest. Lubisz go. Chcesz go mieć. Ale nie wiesz, czy możesz. Czy jesteś jego warta.
Tą małą dziewczynką jestem ja. Pokój to moje życie. A miś to ty. Tak się czułam. Już rozumiesz?
Nie musisz. Tylko ze mną bądź. I już nie odchodź.
Taaak, ja z całą pewnością jestem przewrażliwiona. Albo i nie. W końcu nie ja jedna dostrzegłam,  że coś jest nie tak, jak być powinno. Więc na razie nie wracajmy do tego.
Potrzebna jest nam dłuuuga, szczera rozmowa. Nie o tym, jakie to jesteśmy nieidealne wobec siebie. O tym, co w nas siedzi. Bynajmniej ja muszę powiedzieć komuś o tym, jak mi jest... źle. I chcę powiedzieć to tobie. Nie musisz udzielać rad. Wysłuchaj. Przytul. Bądź.
Zastanawia mnie jeszcze tylko jedno: czy jeśli ty masz mnie za przyjaciółkę z niższego parteru niż twoi inni bliscy, to jak to się ma  do tego, że ja mam cię za osobą nr.1? To realne w praktyce...?





-Jeżeli tu jest oś, po jednej stronie jest przyjaźń, a po drugiej koleżeństwo, to gdzie jestem?
- O tu. Tu, gdzie przyjaźń.

A teraz odwróćmy role.
Co mam zrobić, skoro w mojej skali miłości się już nie mieścisz?

środa, 6 kwietnia 2011

4.

Ludzie są ślepi. Nie widzą niczego. A przede wszystkim nie widzą swoich błędów. Nie odczytują znaków. A może tylko udają, że tak jest? Może doskonale wiedzą, co się ich tyczy.
Piszę coraz częściej. Wylewam z siebie to, co boli. Ale i tak jestem zbyt marną istotą, by precyzyjnie opisać, co czuję. Może do tego nie trzeba słów. Tylko gestów. Może...
Zawsze bałam się pierwszych cichych dni, pierwszych porażek. Ona najdłużej pozostają w pamięci. Teraz nadszedł chyba TEN czas. Czas ciszy i niedopowiedzeń. Kto wie, może tylko ja cierpię. Przecież mówienie "kocham cię" z dzikim uśmiechem nie musiało być szczere. Udawałyśmy? Może i nie. Ale znaczenie tych jakże naiwnie rzucanych deklaracji miłości poznaje się dopiero, gdy się coś straci. Ja tracę ciebie.
Ty też cierpisz. Ale zapewne z innych powodów. W twoim życiu są osoby o wiele ode mnie ważniejsze.
I to właśnie w tym tkwi problem. Nie wiem, na jakiej pozycji jestem w twojej hierarchii. Nie wiem, czy liczyć na przyjaźń, czy odpuścić. Bo przecież dać sobie spokój mogę w każdej chwili. Szepnij tylko słowo.
Uśmiechamy się jeszcze. Tak, właściwie nie jest tak źle. Będzie gorzej. Nadchodzą czarne chmury.
Z czego to wszystko, do cholery, wynika? Z mojej chorej zazdrości? Możliwe. A wiesz, czemu tak jest? Bo nie chcę zgubić skarbu, jaki Bóg włożył mi do rąk. On tymczasem sam się wysypuje.
Zastanawiam się, czy rozumiesz, że adresuję te słowa właśnie do ciebie. Może czytasz to i zastanawiasz się, któż to sprawia, że każda jedna notka jest o tym samym. O przyjaźni.
Jeżeli czujesz, że to o ciebie chodzi, to nie zbywaj tego przeczucia. Tak właśnie jest.


"Nic nie jest pewne.
Dlatego nie zakładaj nic."

3.

Teoretycznie jest tak, jak było. Bez zmian. W porządku. Ale doskonale wiemy, że wcale nie jest. Nie mówi się o tym na głos. Okłamujemy siebie samych.
Nawet, gdy znajdujemy się blisko siebie, to i tak dzieli nas jakiś niewidzialny mur. Wiesz o czym mówię, prawda? Dostrzegasz te głuche, nieprzyjemne chwile ciszy, gdy żadna z nas nic nie mówi, bo tak naprawdę brakuje słów... i odwagi. A przecież nic się nie stało. Nic? Czy aby na pewno? Czy musiało się coś wydarzyć? Nie. Ten stan trwa bez przerwy. Między nami nazbierała się już całkiem spora gromada licznych niedopowiedzeń  kłamstw. Nie wiem, co nas łączy. A ty wiesz? Wątpię.
Odczuwam ból. Tęsknię. Za czym? Może za nieświadomością tego, jakie jesteśmy wobec siebie. A może za tobą. Choć stoisz tuż obok, to cię nie ma. Oddalamy się od siebie, dzieli nas coraz większa przepaść. Bezwiednie się na to zgadzamy. Mamy zbyt mało siły, aby podać sobie ręce.
Być może za wiele oczekuję, a za mało daję. To moje emocje. Taka już jestem. Czuję się tak, a nie inaczej. Nie mam na to wpływu.
Nie powiem już nic więcej. Tylko proszę, podejdź do mnie. Ty, bo ja nie mam tyle odwagi. I przytul mnie. To wystarczy. Potem jakoś już będzie.

Zacznijmy od nowa.
Jeśli tylko wiesz, że mówię właśnie do CIEBIE...




Chyba nie ma przyjaźni w jedną stronę, prawda?


wtorek, 5 kwietnia 2011

2.

Czasami dopadają mnie chwile, gdy zaczynam widzieć jakąś iskierkę nadziei. Trwa to krótko. Równie szybko jak ją dostrzegam, tak szybko bezpowrotnie znika. Modlę się, żeby to kiedyś minęło. Żyję tak krótko. A już mam tego życia dość. Bywają też chwile, gdy wpatruję się bezmyślnie w ścianę i nie widzę w niczym sensu. "Taki wiek"? Jasne. Zwalmy to na hormony. Im i tak wszystko wisi...
Udawanie, że wszystko jest OK przestaje mi się udawać. Wracają takie dni jak dziś. Smutne. Samotne. Nie dlatego, że jestem jakaś odosobniona. Wokół mnie jest wielu ludzi. Ale nie czuję się potrzebna. Samej... może jest nawet trochę lepiej. Ja zawsze żyłam... jakby obok, jakby pod prąd. Gdy jestem sama nie muszę udawać radości.
Z wieloma osobami powinnam szczerze pogadać. Ale nie ma na to czasu. Wszyscy zabiegani, żyją z dnia na dzień i niby wszystko jest w całkowitym porządku. Nie, nie jest. Nie wiemy już, co nas łączy, a co dzieli. Rozmowy ograniczają się do głupich, bezcelowych żartów i omawianiu napisanego sprawdzianu. Gdzie jesteśmy "my"? Gdzie nasza dawna przeszłość? Pozwoliliśmy jej odejść. Szarość stała się codziennością. Zgadzamy się na to. Nie protestujemy. Bo tak łatwiej.



Samotność to najgorszy ze sposobów umierania.

1.

Wróciłam. Znalazłam w sobie dość siły, by na nowo podjąć prowadzenie tego bloga. Wiem, niewielu go czytuje. Ale to nie w tym sęk. Samo wylewanie swoich uczuć, przemyśleń, wniosków sprawia, że jest lżej. Wyrzucenie zbędnych emocji z bagażu wspomnień dodaje nieco lekkości w życiu. Tylko nieco... Natomiast dla mnie ważniejszą rzeczą jest to, kto to wszystko czyta. Doskonale znam tych ludzi. Albo tylko mi się tak wydaje... Najgorsze jednak jest to, że sama nie wiem, kim dla nich jestem. Przyjacielem? Nie, przyjaźń wyobrażam sobie nieco inaczej. I sądzę, że zapewne wiedziałabym o tym, że jestem czyjąś przyjaciółką. Koleżeństwo? Bliskie koleżeństwo? Nie wiem. Naprawdę nie wiem. I to mnie boli. Nie znam swojej wartości i ceny. I nie wiem, co myślą o mnie inni. Postanowiłam jedno. Przestanę się łudzić, że komuś na mnie zależy. Nadzieja matką głupich.




Zmoczona łzami poduszka,
zimny parapet,
milczący telefon...