poniedziałek, 13 maja 2013

2. (315)

I siedzi tak, na obskurnym, podrapanym, przeznaczonym wedle prawa dla kobiety w ciąży miejscu, po prawej stronie pociągu, od okna, przodem w kierunku jazdy, bo przecież ta cholerna choroba lokomocyjna nie znosi sprzeciwu i życzy sobie świat postrzegać po bożemu, zgodnie z kierunkiem jazdy, bez plątaniny w oczach, bez dziwnego uczucia w żołądku. Naprzeciw niej mętnym wzrokiem wygląda za okno pani zwana śmiesznie emerytką. Śmiesznie, bo takie zupełnie niewinne słówko, skoczne, czterosylabowe i zabarwione zdrobnieniem przez tę końcówkę "tka", nijak się ma do stanu tejże kobiety, o zapadniętych policzkach, wyczerpanych, plamiastych od słońca dłoni i tak zmęczonej duszy. Ta spróchniała postura rozkłada się się od lat, a jej martwe szczątki upadają co raz i obijają się o bruk. Tej pani nie ma, proszę państwa. Wolne miejsce naprzeciwko. Może spokojnie wyciągnąć nogi. A jednak dalej siedzi tak, skulona, jakby się brzydziła tej całej kolei, co się toczy ze stukotem po zardzewiałych szynach, jakby jej tu było nie w smak oddychanie. Zerka na bok. Przyjdą tacy, "młodzi", rozchichotani na cały przedział, sadzą przekleństwa jak w grządkach, równiutko, co parę centymetrów, kilkakrotnie na jednym oddechu. A może ona nie ma ochoty ich słuchać. Może jej dość po całym dniu pracy. Ma ochotę wstać i demonstracyjne wyjść z przedziału, ale coś jej mówi, że pozostałaby niezauważona. Wzdycha raz po raz, osiada na jej płucach mocna hiperbola, bo jej się wydaje, że tym swoim przesadzonym oddychaniem da w końcu komuś do zrozumienia, jak jej tu źle i jak ma już dosyć. Ale pani, proszę pani, nikt tu na siłę nie wpychał, bilecik pani kupiła tymi oto pańskimi rękoma i pieniędzmi własnymi za niego płaciła, więc proszę siedzieć i wyglądać pożądanej stacji albo wysiadać już teraz, skoro tak się tu niewygodnie powodzi.
Ale nie, ona siedzi tak dalej, i sama nie wie, czy rzeczywiście nie lepiej byłoby wysiąść teraz, już, otworzyć okno i wysiąść, wysączyć się przez brudną okiennicę, prosto pod koła, pod zgrzyt metalowy, ciężki, żeby ją na gładko sprasowało pod tymże zgrzytem i żeby miała zaliczone w sekundę cały ten pogrobowy proces rozkładu. Jej się życie nie podoba wcale. Wśród brei identycznych dni nie widzi potencjalnego powodu, dla którego miałaby wciąż to podtrzymywać. Już czuje ten nieprzyjemnie ciepły odruch wymiotny w gardle, gdy myśli o tym swoim spasionym, leżącym na brudnej kanapie mężulku, z piwem w dłoni, mężulku, co często na jej ciche i trochę bardziej wypowiadane w myślach niż na głos "Cześć..." odburkuje tylko, że obiad. Obiad. Prosty komunikat dla kochanej żony, która mimo tych dziesięciu godzin przestałych i skisłych za ladą apteczną, mimo turkotu pociągu i kilometrowego spaceru do domu przez śnieg ma mieć, MA MIEĆ nie tyle siłę, co niemalże zbawienną ochotę, by mężusiowi robić obiadek, absolutnie nie wczorajszą odgrzewaną zupę, koniecznie nowy, świeży posiłek. Jej się chce rzygać, jak myśli o skomlącym psie, do którego już niejednokrotnie celowała nożem, bo wkurwia ją niemiłosiernie ten wyprodukowany przez dwa próżne yorki zwierzak, o niespotykanie niskim poziomie intelektu. Ma dosyć włażenia w żółte kałuże, gdy nocą idzie po omacku do łazienki, kipi na wspomnienie chrapania męża, zaciska zęby, gdy w jej wyobraźni pojawia się sterta naczyń.
Może mi pani podać moją torbę, kochanieńka? Odkąd mąż umarł, sama do wnuków jeżdżę i ciężko mi czasem sobie z takimi prostymi rzeczami radzić.
Podam, proszę pani. Podam. Choć zazdrość zżera mnie wewnętrzne. Pani tak pięknie sobie umiera. Sama, bez jakiejkolwiek ludzkiej obecności. Pani jest godnym ubóstwienia obiektem gnilnego nie-oddychania i ja pani zazdroszczę pani umierania.
Siedzi tak, patrzy na oblepione smarem śrubki przy podłodze. Nie robi nic. Zupełnie. Jak od lat kilku, może kilkunastu. Czeka. Aż się w końcu kiedyś ten pociąg wykolei.
Aż się coś zmieni.


Blinded.

utwór: jak wpis wcześniej.

wtorek, 7 maja 2013

1. (314)

Wśród tej złości. Zgrzytów. Znajduję. Na nowo. Odpowiedzi. Na pytania zadawane skrawkiem świadomości, wśród których wciąż bisuje się jedno, podstawowe, zasadnicze: Co teraz będzie? Jak? Jak będzie?
Tak to jest, gdy zaczynasz komuś ufać, zaczynasz zrywać swoje metalowe szwy na wargach i wylewa się z Ciebie potok krwawych wspomnień, wylewają się hektolitry zgnilizny, gniecionej przez kilkutonowe serce na sznurku, wewnątrz, wewnątrz się wszystko zaczęło, to po pisanym przerywaną linią szczęściu, lekkim oddechu i gojących się ranach, jest wstręt. Wstręt. Wymiotuję swoją nadzieją, zaufaniem, naiwnością jak po butelce czystej, mam skacowane sumienie, chcę wypluć to prędzej, żeby nie nosić w sobie już tego żałowania, dręczenia się. Skrętoskłony tożsamości, zepsute lustra, bo brak w nich mojego odbicia, spływające po twarzy krople deszczu chmury znikąd, tyle niedokończonych epizodów, a taki nadmiar szaleństwa... Jestem pijana od Twojej troski. Mam pręgi na szyi, bo dusisz mnie mocno. Chce zgnieść Cię teraz całą swoją złością, a wydobywa się ze mnie skomlenie umierającego wilka, jestem oślepiona, razi mnie Twoje altruistyczne zaangażowanie. Kochasz. I po co Ci to teraz? Po co? Gdybym Ci pokazała epilog, tak zupełnie odwrotnie, na początek, nie na zakończenie, nie byłoby Cię tu, teraz.
Ja jestem przegrywaniem. Nie wchodź na pole, nie przesuwaj pionków, jestem poddawaniem się, nie graj, nie niszcz bram spokoju, które zbudowałeś.
Kilka ran szarpanych, głaszczę skórę przez warstwę metalu. Już dobrze. Już lepiej. Oddychaj. Proces zapominania właśnie został uruchomiony.
Zanim zupełnie opadną na ziemię, wtopią się w błoto nasze plątaniny zdań, nie zapomnij o jednym - dziękuję. Może nie za to, że żałuję. Niekoniecznie też za widzianą na horyzoncie zbrukaną przez nas przyszłość. Za wycinki lekkiej, słodkiej pustości, którą sobie czasem, z nudów, mechanicznie tworzę. Poprzez szklaną taflę oczu wciąż widzę i rozumiem, wciąż znam na pamięć scenariusze.
Nie jestem rozczarowana. Nie jestem smutna. Nie mam depresji i nie wieszam się na firankach przyczepionych do karniszy. Jestem zraniona.
Interpretuj to dwojako.


Suddenly my eyes are open,
Everything comes into focus.

post pisany przy utworze (absolutnie genialnym):
Hurts - Illuminated