sobota, 1 grudnia 2018

...

Wracam.
Przez tłumany mglistego powietrza. Przez ścieżki usiane suchym dywanem szaroburych liści. Wracam do domu. Wracam do ciszy. Otwiera mi drzwi. Bezszelestnie. Nigdy nie czułam, że z nami mieszka. Kryła się w ścianach, szafach, szczelinach okien, gdzieś w kątach prostych, pozbawionych światła. Teraz wychodzi. Jest u siebie. Bardziej, niźli ja. Bardziej, niż byłeś Ty. 
Wracam, i wiem, że nic nie zrobiła. Jest ciszą. Jest niczym. I wszystkim. Nie zaparzyła herbaty. Nie odgrzała krzepiącej, domowej zupy. Nie wstawiła prania. Nie pamiętała o rocznicach, miesięcznicach, rytuałach i zwyczajach. Każda płaszczyzna, którą zniszczyłam, jest wciąż nietknięta. Lekko przykurzona, ale nietknięta. Każda rana, jaką wykroiłam tępym narzędziem zbrodni, krwawi niezatamowana. Straciłam zdolność opatrywania takich śladów ludzkich pomyłek. Czym się to leczy? Jak przyspieszyć proces bliznowacenia? Nie wiem. Ja naprawdę tego dziś nie wiem.
Jest. Oto i ona. Stoi zaraz za drzwiami. Na pierwszym i jedynym planie. Muska mnie niedbale w policzek, na powitanie. Z obowiązku, może z nudy, może bez powodu, tak zwyczajnie.
Nie za wszystkim muszą kryć się niedopowiedzenia, wiesz? Znowu zapomniałaś.
Cisza troszczy się o mnie, ale jest jak matka z długą listą zaburzeń psychicznych. Nieleczonych. Nieuleczalnych. Jej miłość jest toksyczna. 
Wracam do ciszy i żałuję każdego jednego z kroków podstawionych w kierunku tego miejsca. Mogłam uciec. Mogłam pobłądzić. Poszwendać się dłużej. Zgubić coś, długo szukać, nie dogonić przedwczesnego autobusu, zasłabnąć, zjeść na mieście. Mogłam. Jednak wróciłam. Jak zawsze. Czy rzeczywiście tak mi źle? Czy w istocie wolałabym być gdzie indziej?
Może jest jakaś masochistyczna przyjemność, uzależniająca mnie od tej relacji. Może. Znowu to padnie, przepraszam, tak już po prostu jest – nie wiem. Czy pod kopułą czaszki jest realny, fizycznie obecny zbiornik na myśli? Śmiem wątpić. Wciąż tylko "nie wiem, nie wiem, nie wiem". A cokolwiek jeszcze wiesz? Wiele pamiętasz, wiele kolekcjonujesz, ale czy coś wiesz, tak na pewno, na sto procent, tak bez drżenia głosu i nerwowego rozglądania się w poszukiwaniu pomocy? Hm. Otóż właśnie. Nie wiesz nic. Odpowiedziałaś sobie sama.
Ona zaś, wprost przeciwnie, już nieco o mnie wie. Dałam się poznać. Fizyczne bolączki i syndromy zmęczenia stanowią barierę trudną do obejścia dla ambitnych planów udawania. Już wie, gdzie dotknąć, by w istocie dobitnie i mocno uderzyć. Gdzie ledwie przyłożyć opuszek palca i tym samym zburzyć cały ten mur obronny z sypkiego, nietrwałego piasku z klepsydry i  lichych okruchów pozorów. I robi to. Bez wahania i oporów. Nie mówi nic, nie reaguje na wrzask i łzy.
To mnie nie uodparnia.
To napierdala coraz mocniej.
Za, kurwa, przeproszeniem.
Próbuję wykreować nędzną imitację szczęśliwej codzienności. Rano parzę dwie herbaty. Druga wieczorem stoi nietknięta, zimna, osad na brzegu szklanki mierzy czas niedotykania. Szykuję dwie zastawy do obiadu. Tak dla symboliki, tłumaczę. Tak dla zasady, kłamię. Nadal kładę dwie poduszki obok siebie, ścieląc łóżko. W nocy moje ręce szukają ciepła. Trafiają na ścianę z powietrza. Na czyjąś nieobecność. Zakupy robię przesadnie duże, przesadnie pod Ciebie. Otulam się ciężkim, puchatym kocem, lecz nie grzeje mnie wcale. Ciepło materialne nie jest tym, czego szukam. Nie tym, czego mi brak.
A ona patrzy na mnie, i uwierz, uwierz mi, nie widziałam nigdy tak wielkiego zażenowania i litości, w żadnych oczach tego świata. Cisza nie musi prychać śmiechem i kręcić głową, bym pojęła, jak to wygląda.
Cisza podnosi delikatnie moją twarz do góry, jednym palcem dotykając podbródka. Przez sekundę dostrzegłam w jej spojrzeniu jakieś obrzydzenie. Zdawało mi się. Na pewno.
Patrzę na nią, próbuję oswoić, zrozumieć, to moja towarzyszka, to moja bliska dusza. To moja nadzieja, moja codzienność, ostoja, duma, wsparcie i szczęście.
To moje utrapienie, wszystkie zsumowane upadki, strach, złość, nostalgia i przerażenie. Przekleństwo, kara, kula u nogi, sznur na szyi, ostrze przy grdyce, lufa przy skroni.
Wracam do domu. Do ciszy. Tak na razie będzie. Tak raczej zostanie.