środa, 26 września 2012

10. (283)

Zamarznięta taka, pod brudną ścianą, czekam i czekam, aż może przyjdziesz, może zapukasz, może rozgrzejesz skostniałe dłonie i czerwone tak piekielnie, może mnie weźmiesz czule za rękę i powiesz, że na jakiś czas zostaniesz. Na jakiś czas, choć trochę, proszę. Dawno nie pytano mnie, czy jeszcze się trzymam, podejdź Ty i się zapytaj. Trzymaj mnie za rękę i w zamarznięte oczy moje szepnij to pytanie, żałośnie proste pytanie i nie czekaj nawet na odpowiedź, zobaczysz, co się ze mną stanie. Stopią mi się zimne powieki i odwilż przyjdzie w okamgnieniu i nie trzeba będzie słów, bezdźwięcznie opowiem Ci, jak z każdym wieczorem bardziej zamarzam i bardziej się palę. Jak paradoksalnie mi różnie, z dnia na dzień i jak się czuję zapomniana.
A wiatr nam smaga przesiąknięte dymem włosy. Wpada przez szyby szybkich podmuchem i nawet nikomu to nie robi różnicy od momentu, gdy wszystkie zimne fronty wieją tam, gdzie za moment krok postawimy na ziemi. Słońce zachodzi centralnie nad nami, deszcze spadają na długo układane fryzury, chować się muszą twarze za skrawki kołnierzy i tak się dusze przeziębiają zupełnie, że w drzwiach żadnej starszej pani już nie przepuszczamy, a obce słowa do uszu wpełzające bez względu na treść kłamstwem nazywamy. Tak nam się żyje w tym świecie, ciut z dnia na dzień, z roku na rok, ciut miarami bardziej niż miłością, co raz kalkulując zyski i straty z bycia marionetką z dowodem i złotówkami w kieszeni.
Irytacja wplata się w codzienność i gorzknieją moje oczy. Niezmiennym faktem, że świat mi jak drzazga za skóra, jak rozgrzany do czerwoności opiłek metalu, jak szczep najgorszych z najgorszych kwasów i ząb przerośniętej kobry. Nie pytaj. Nie pytaj, co mnie tak wciąż przybija. Musiałabym przeczytać ci wszystkie hasła ze słownika, wszystkie, na A, na C, na K, na S i całą resztę. Musiałabym recytować ci niby przestraszony dzieciak w przedszkolu, szukając zapomnianych fragmentów losów w ciemnych myślach. I nie wiedzieć. Nie pamiętać. Nie chcieć pamiętać bardziej, niż wiedzieć. Tak paradoksalnie pragnie mi się usnąć, tak bez trwania w stanie używania mózgu, usnąć zupełnie cieleśnie i fizycznie, zostawić każdą cząstkę duszy za sobą. Po prostu zamknąć oczy i wtopić ten strach w codzienność. Wtłoczyć w szare ramy życioobrazu. Bez protestów. Może z pęczniejącym w sercu buncie, że tak nie może być!, że się nie zgadzam!, że nie zasłużyłam!. Lecz tylko pęczniejącym. Z odciskiem na sercu, który, wbrew prawom biologii i innych nauk o człowieku, się nie zagoi.


Bo dla mnie cię nie ma.

post pisany przy utworze:
Placebo - Without You I'm Nothing

czwartek, 20 września 2012

9. (282)

Z dnia na dzień coraz częściej reaguję milczeniem. Na śmiech, na płacz, na ból i na strach. Na wszystko, co powinno mnie ranić, przestaję reagować cierpieniem. Tylko tą dziwną, chowaną pod powierzchnią skóry, wewnątrz-żylną mieszanką złości, słabości i tej, wbrew pozorom, najgorszej ze wszystkiego, obojętności. Tą drażniącą jeszcze bardziej niż poczciwe cierpienie mieszaniną, która pali, wypala wszystkie krwinki i płytki nadziei, wszystkie dobre wersje jutra. Wiesz, jak wygląda moja obojętność? Wiesz. Widzę chodzącą po biurku muchę, klepkę mam na wyciągnięcie ręki - a nie robię nic. Bo po co. Po co. Idę ulicą, widzę zielone światło na pasach i mam świadomość, iż jeśli tylko bym przyśpieszyła, zdążyłabym przejść. Nic nie robię. Nie ważne dla mnie, na których przejdę pasach, na których pieprznie mnie czerwone volvo czy rozpłaszczy walec drogowy. Jest mi obojętnie.
A Ty? Tobie zaszło za horyzont Słońce. Nie widzisz już nic, w ciemności brodząc. Nie widzisz, że ranisz. Podstawię Ci kiedyś pod sam nos wszystkie zasklepione bliznami rany i może wtedy, może wtedy, choć raz wykorzystać swoje bystre oczy.
Tak mi się trwa ostatnio - w bezruchu. W dławiącym stanie podświadomego włażenia sobie w zakamarki duszy i grzebania tam szpadlem tak długo, by lało się krwawa posoka i strzelały pioruny ogniste. Tak mnie nauczono się sobą samą zajmować. Się własnymi uczuciami i ich nieobecnością odczasudoczasową łechtać po mózgu zwojach i ten dotyk drewniano-metalowych myśli traktować jak potarcie o skórę gładkim jedwabiem. Długo trzeba było wmawiać sobie, że ten ból to w istocie nie ból. To proces podobny do oddechu i nauczyć się go muszę, przyzwyczaić, pokochać kiedyś nawet. Zaakceptować całą tą misterną sztukę i grać w niej, grać, nakładać klej na twarz, dodawać na to tony przeterminowanej i zdenaturyzowanej radości nastolatki, po czym wszystko okraszać dostojnością zabawnej dziewczyny. By ludziom nie przeszkadzać, nie razić ich oczu mocno posępną miną i nie musieć nagrywać na wyschniętą taśmę języka z opcją replay zdania "Tak, u mnie wszystko w porządku, jestem tylko trochę zmęczona".
Poczekamy sobie miesiąc, rok, dwa, osiem. Aż coś w przycinających się, zardzewiałych zębatkach zaskoczy, wejdzie na właściwe miejsce i w którymś z naszych mózgów pojawią się pytania. I będzie mnóstwo, mnóstwo chętnych, by na nie odpowiedzieć, ale już za późno. Na nic próby cofnięcia czasu, działać trzeba teraz, TERAZ, teraz, gdy może ktoś z uśmiechem na zaróżowionej twarzy, w oczach szklistych umiera.


Need more friends with wings.

post pisany przy utworze:
Billy Talent - Nothing to lose

wtorek, 18 września 2012

8. (281)

Spowszedniało nam wszystko. Nie czujemy smaku potraw i powietrze zapach ma bezbarwny. Chmury czy ich brak, wciąż nam jedno i to samo, wciąż ten sam stan nieistotnych rzeczy, zaprzątnięte mgłą głowy i nieświadomość. Spowszedniało nam każde westchnienie i minuta każda złudnie taka sama, jedna za drugą kopia kopii. Spowszednieliśmy sobie nawzajem i normalnym dla nas się wydaje ludzi posiadanie. Wpisaliśmy imiona swoje w wieczysty kalendarz i przestaliśmy się o siebie starać, nie zdobywamy się uśmiechami, nie dajemy niczego w zamian. Coś w komórkach ostatnio ciemno-, ciemnoszarych nam się pogmatwało i zapomniane zostało znaczenie słowa "strata". Tak, jakby wszystko, co raz dane, zostanie. Tak, jakby ktoś, kto przyszedł, nie miał być kiedykolwiek zabrany. Ależ co tam zabrany. Wypchany. Wyrzucony, wygnieciony, wywalony za drzwi i połamany. Mając coś na własność, z czasem przestajemy to szanować.
A ludzie coraz częściej trzaskają drzwiami i zapach ich długo unosi się w powietrzu.
Zaszyłam się. W zupełnej, obcej mi nawet zgodności z losem, odliczam minuty z zegarkiem w ręku i stwierdzam smutno, że jednak sześćdziesiąt sekund to bardzo. To bardzo dużo czasu dla samotnych ludzi. Przez minutę można przeczytać ponad stronę dołującej książki, posłuchać pierwszej zwrotki dołującego utworu, można parokrotnie otrzeć łzę z policzka i założyć na szyję szalik ze sznura i poczuć go blisko, nieprawdopodobnie blisko.
A telefon już teraz długo nie zadzwoni. Długo nikt nie będzie mnie szukał. Okna zarosną kurzem i drzwi zaczną skrzypieć z poczucia bezradności, a ja tylko czasem Wam mignę przed oczami i  będzie mnie tyle, co śniegu z zeszłego Bożego Narodzenia. Nie ważne. Nie trzeba mnie klepać łudząco po ramieniu i podawać chusteczki na wytarcie cierpienia. Jak moja bezpretensjonalność spowszedniała światu, tak przywykłam do bycia zgniataną kartką papieru. Rzuca się mną do kosza z rozmachem, sięga po nowy skrawek rozprasowanych zwłok z drewna, czasem się wraca do kosza, prostuje z nadzieją, że tusz nie wyblakł i coś jeszcze widać. I widać. Wyraźnie bije ze mnie tło przeszłości. Wszystkie łamiące piszczele słowa noszę na sobie niemal jak odzież wierzchnią. I czytać można ze mnie godzinami, choć z dnia na dzień coraz trudniej. Zagięć przybywa i siedzę w ciemnej, zapleśniałej sali i przypominam trochę amatorskiego łabędzia origami, i jestem taka śmieszna, powyginana, poharatana i powykrzywiana.
A zobacz, mi jednak wcale nie jest do śmiechu. Przychodzą ludzie piękni i wspaniali i po piórku mi wyrywają, tonę.
Tonę.


And the stars are exploding in the night.

post pisany przy utworze:
Bat for Lashes - Siren Song

niedziela, 16 września 2012

7. (280)

Cicho kroki. Nieznaczące. Stawiane z przeciąganiem i wyjątkową ociężałością. Nie mamy granic. Możemy wszystko. Możemy sobie nawzajem wyrywać serca z płuc nożyczkami i na łańcuszkach złotych, srebrnych  kolorowych je potem zamiast naszyjnika nosić. Możemy łapczywie wdychać ziemskie powietrze, by innym go szybko zabrakło i by po kątach dusili się nocami.
Mocny, gwałtowny kopniak w plecy z twardych butów z żelaznymi podeszwami. Upadek. Krew cieknąca z ust. I to bijące ściany czaszki jak kowadło zdanie, że moja prawda nie ma wartości. Że wszystkie te zasłyszane i wypudrowane do stanu idealności przekonania biją moje skromniuchne, spokojne i niekłótliwe myśli i nie dają im szans wypełznięcia. Nie dają im choćby sekundowego prawa egzystowania. Znów wracamy do punktu wyjścia. Do wmawiania odbiciu w lustrze, że nie boli. Że to coś w rodzaju drapania. Coś nieistotnego, czym zupełnie nie powinnam się przejmować. Bo minie. Minie na pewno. Wszyscy wspaniali przedstawiciele gatunku ludzkości zaczną mieć własne, odgrodzone metrowym murem z betonu i cegieł życie, a wtedy do mojej szklanej kopułki ktoś zajrzy przez okno z kiełbaską i wywabi pieska, wywabi. Założy mi obrożę na szyję, poskacze ze mną przez pnie umarłych drzew, potarmosi po czuprynie i zostawi. Tak bywa. Tak po prostu bywa. Gdy całemu światu żyje się dobrze, to oczywistym elementem szczęścia jest zostawianie. Zostawia się. Niewygodne rzeczy się zostawia.
Nie działa, wydawałoby się, sprawdzona zasada z dzieciństwa: zamykam oczy i cienie nadal są. Nadal błądzą po firmamencie powiek i drżę, drżę, gdy zaczynają swym kształtem przypominać mi postury tych, których kocham.
Nigdy tak nie bałam się swojej bezradności. Tego, że dziurawe mam ręce i nie łapię szczęścia dostatecznie mocno.
Chmury jednoczą się ze mną w ciemnym wnętrzu, w szarej naturze. Ciągną leniwie po niebie swoje deszczowe ogony i z każdym mrugnięciem oka są czarniejsze. Z każdym ciężkim westchnięciem i odgrywaniem scen z przeszłości w głowie wiatr szybciej zrywa liście z suchych drzew i raz na zawsze je stąd wynosi.
Chcę być liściem bez oczu i nie widzieć tych stóp, co będą mnie gnieść kopać, gdyż pewnego dnia wiatr mnie od nich zabierze i zapomnieć będzie łatwiej, nie czując, jak im cholernie bez idiotów pod nogami dobrze.


I gave you all...

post pisany przy utworze:
Mumford & Sons - I Gave You All

edit.
Pojawiło się jeszcze jedno pytanie co to tagów, więc odpowiem na nie tutaj.
Jakie słowa, które usłyszałaś zabolały cię najbardziej?
Ciężko mi jest odpowiedzieć jednoznacznie. Większość z tych słów jest zbyt wulgarna, bym mogła je opublikować na blogu, inne zwroty byłyby pewnie automatycznie rozpoznane przez moich znajomych, którzy czytają bloga, a nikomu  nie chcę tu niczego wypominać. Jestem bardzo wrażliwa na słowa, w związku z tym lista tych "bolesnych"  byłaby długa. Lecz, wbrew pozorom, nie widać po mnie, gdy boli. Pewnie dlatego też nie chcę tu wymieniać konkretów. 

czwartek, 13 września 2012

6. (279)

Jeden, dwa, trzy, cztery, wdech. Spokojnie. Spokojnie. Czas gnije w zawisłym w atmosferze powietrzu z oddechami mojego wyczerpania pomiędzy drobinami kurzu. Plątanina sekund z półprzymkniętymi oczami i dni tak szybkich, jak przecinająca niebo jasnością błyskawica. Jestem tu jak w miedzy tkwiące źdźbło trawy, i wiatru nie ma, i słońca nie ma, i wody brak i nie żyję. I zimno mi i czuję, jak tłumią mnie krzykliwe, czarne krzaki z mrocznymi spojrzeniami, jak mi zabierają całą nadzieję, wysysają ją łyk za łykiem. Bezsilność. Czuję jej ostry, siarkowy zapach i nie potrafię wysilić się na zmianę punktu odniesienia. Wszędzie ten zapach. Gdziekolwiek wyślę swoje myśli, tam ciągnę ze sobą smród zawodzeń i nie smakują mi nowe sceny z życiorysu.
Wraca szum nocnej pustki, odkurzam kurz ze starych stron słowników. Gaszę zapałki na skórze i walę głową w ścianę, bo nie potrafię pojąć, co mnie goni. Co rozkazuje zawracać i jeszcze raz kartkować nadpalone skrawki tożsamości, o których zapomnieć próbowałam nie raz, nakrywając je stertą nowych śmieci. Wtargnęłam w bagno rutyny i chyba brakiem świateł w tunelu i dźwiękami rozpaczy próbuję sobie przypomnieć inne, zakopane uczucia. Jestem dziś niepoprawnie chora, trzeba tu przyjść i mnie ratować. Przypiąć dłonie żelaznym łańcuchem do ścian i nie zezwalać mi na żaden ruch, drgnięcie powiek, skurcz mięśnia i pękanie naczynek krwionośnych.
Jutro znów obudzi mnie pięć ósmych taktu, trzy nuty może, trzy dźwięki budzika. Ziewnę i otworzę czerwone oczy.
Wszystko co widzę, jest gdzieś indziej.
Za oknami widzę Ci(ę)emość.
To takie frustrujące, gdy świat odbiera mnie jako obraz w przekrzywionym lustrze, z kryształków ludzkich oczu. Nie jestem taka. Nie tak wyglądam, jak się śmieję i to nie ten krok, nie w ten sposób swobodnie chodzę. Nie w taki sposób układam usta przy anielskim uśmiechu i nie tak lśnią moje oczy, jak o dwudziestej czwartej w nocy.
Jak teraz będzie? Jak?
Odcięta dostawa tlenu i setki szarych dni w terminarzach. Problem w tym, jak przez gardło przejdzie nam, zgubionym, że dłonie nam krwawią i nie może się więcej trzymać za ręce.



Przepraszam.

post pisany przy utworze:
Curly Heads - Young Talk

wtorek, 11 września 2012

5. (278)

Witam!
Dziś znów wpis z serii niezbyt poetyckiej, ale postanowiłam odpowiedzieć na pytania, które w ostatnim czasie mi zadaliście. Zaczynam :)

1. Jesteś tolerancyjna? Czy traktujesz niektórych ludzi z góry, bo np. są grubsi i brzydsi niż ty?
Sądzę, iż mogę się nazwać w miarę tolerancyjną osobą. Zwłaszcza jeśli chodzi o figurę czy urodę, gdyż pod tym względem prędzej nietolerancyjna jestem w stosunku do siebie, a niżeli do innych. Nie gorszy mnie homo- czy biseksualizm i nie staram się nie krytykować innych ze względu na ich poglądy. Może tylko w stosunku do Niemców jestem niezbyt pokojowo nastawiona, ale generalnie rasa nie stanowi dla mnie problemu.

2. Czym się interesujesz?
Moją pierwszą i najważniejszą życiową pasją jest muzyka. Ukończyłam szkołę muzyczną pierwszego stopnia, śpiewam, gram na gitarze i pianinie. Także słuchanie muzyki daje mi mnóstwo frajdy, choć nie zawsze chodzi o pozytywne emocje. Prócz tego, piszę, jak zresztą łatwo się domyślić. Pasja ta pojawiła się, inaczej niż muzyka, dopiero ostatnio, tzn, od momentu prowadzenia bloga, tak mniej więcej. Choć początki mogą być mylące i niekoniecznie widać w nich jakąkolwiek pasję :) Troszeczkę też eksperymentuję ze sztuką. Robię zakładki do książki i czasami bawię się w jakieś hand made. Kocham też gotować, i właściwie nieskromnie mogę powiedzieć, że całkiem nieźle mi to wychodzi - w każdym razie nikogo dotychczas nie otrułam. Uwielbiam także książki, ale o tym już w następnym pytaniu. Miło mi się spędza czas z gazetami o modzie, czasami oglądam filmy i seriale. To chyba wszystkie moje hobby :)

3. Zauważyłam,że Twoje wpisy praktycznie co miesiąc są bardzo pozytywne i kierowane do konkretnej osoby. O co lub o kogo chodzi? ;> 
Blog jest genialny. Pozdrawiam, Magda
PS mam nadzieję, że to pytanie nie jest zbyt osobiste...
Nie, pytanie nie jest zbyt osobiste :) Mam takie szczęście, że w moim życiu są dwie wspaniałe, wręcz boskie osoby, dzięki którym od czasu do czasu pojawia się przepełniony radością wpis. Regularność takowych postów to już sprawa drugorzędna, mogę tylko powiedzieć, że Ci ludzie są dla mnie wszystkim i nie jestem w stanie powiedzieć, co by było, gdyby nie ta anielska dwójka :) Pozdrawiam także :)

4. Jakiej muzyki słuchasz? Lubisz czytać i jeśli tak, to co? Czym się inspirujesz? Masz chłopaka?
Słucham przeróżnej muzyki. Zaczynając od rocka, poprzez metal, alternative, indie, kończąc na new rave, hardore, dubstepie (wiem, to nie pasuje do reszty, ale.. .zdarza mi się, w przypływach energii słuchać takiej muzyki:)) czy punku. Po więcej szczegółów zapraszam tutaj: http://www.lastfm.pl/user/Lady-nnn-
Lubię czytać, baaardzo lubię. Zwłaszcza książki psychologiczne, trochę smutnawe, dramatyczne, ale właściwie sięgam po wszystko, czego opis czy recenzja mnie zachęca. Zdarzają się kryminały czy horrory, jak też obyczajówki etc. 
Inspiruję się życiem. Pisze najwspanialsze historie, najwspanialsze w swej nieprzewidywalności, często przykre, lecz tak prawdziwe. Prawda jest moją inspiracją. Moje emocje. Blog jest tą ciemną stroną mojej osobowości - lecz prawdziwą. Niekompletną, a realną.
Ostatnie pytanie.... hm. Ekhem...

To wszystko, co chciałam napisać, czekajcie na wpisy, pozdrawiam i dziękuję za udział w tagu ;) Natala

sobota, 8 września 2012

4. (277)

Witam!
Pytałam Was w ankiecie, co sądzicie na temat tagów pytaniowych i, ku mojemu zdziwieniu, sto procent osób biorących udział w ankiecie była za. Więc otwieram tymże postem pierwszą edycję mojego tagu z pytaniami. Będzie on polegał na prostej zasadzie: wszelkie pytania skierowane do mojej osoby piszcie pod tym postem. Mogą one dotyczyć wszystkiego, jeżeli którekolwiek z pytań będzie zbyt osobiste - po prostu skwituję je milczeniem. Pytajcie! :)
Możecie też do komentarza dodać jakąś uwagę od siebie. Może ktoś z Was ma jakiś pomysł na dodatek do bloga/wpisów? Może wpadliście na coś, co urozmaiciłoby tę stronę? :)
Pozdrawiam i czekam na pytania - Natalka :)

środa, 5 września 2012

3. (276)

Będę leżeć pod ziemią i nic się nie odzywać. Będę cicho, jak najciszej się tylko ustami człowieka da poruszać, będę szanować każdą ciszę i umykać dźwiękom. Nie pozwolę, bo ktoś wszedł z brudnymi, zabłoconymi wścibskością butami do mojej głowy i tak w niej namieszał, że wypluję z siebie każdą sylabę, każdą, każdą. Ja je wszystkie pochować chcę w spokoju. Wyprawić im skromny i prosty pogrzeb, nie płakać, tylko odejść z pokorą, wierząc w swoją siłę. Wierząc w fakt, iż nikt ich więcej nie usłyszy. Bo nie wolno.
Ufać. 
Nie wolno ufać.
Zaufanie ścieka z parapetów, z których ongiś wyskakiwali samobójcy. Zaufaniem płaczą ściany zachlapane zeszłoroczną, nienawistną krwią. Zaufanie dostajesz na obiad, kolację i śniadanie i nawet nie wiesz, jak wiele w Tobie się od niego topi. Nie ufaj. Nie wolno. Nie ufaj tym, co wchodzą na Twą drogę ot tak, przypadkowo, bo krzyżują się dwie ścieżki, nakładają, przeplatają. Nie ufaj. 
Będę. Choćby moje sumienie ze wstrętu i nienawiści wyrywało się i dusiło brakiem tlenu na brudnej podłodze, choćby zdychało z bólu, pękało i wywracało gałki oczne, nic z tego. Weź wszystkie noże, tasak i piłę, nie werżniesz się i tak, nie wtargniesz na widownię filmu o mojej przeszłości. Sala zamknięta. Bilety wyprzedane. Choć w fotelach siedzą może dwie postury człowieka, a film kiepski i cherlawy, płacą za to parę nocy, setki słów i tysiące spojrzeń. Ufaj tym, co nie boją się płacić sobą. Tym, co czas i brak czasu nie straszny i tym, co przechodzą zbyt wysokie bariery, robiąc do ciebie podkopy. 
Większość sekund miesza się i tracę myśli, błądzę. Szaleństwo wkrada się pomiędzy przełknięciami śliny i wszystko we mnie na smak ołowiu. Nie chciałam tak.
Szyby dwoją się i troją w oczach wyobraźni, spływających po szkle kropli więcej, czas mruczy kołysankę o nastroju niezupełnie sennym i czekamy wszyscy, ja, chmury, deszcz i szkło, aż w końcu coś się zmieni i przestaniemy. Przestaniemy tak trwać w stanach odmiennych, a jednostajnych. Osiem godzin uśmiechu, sześć milczenia, trochę pasty do zębów i sen. Nie mów, że ci się podoba. Życie nie jest kwestią upodobań. Życie to test na odporność, sprawdzenie, czy aby nie jesteśmy zbyt uczuleni na zimno serc.

It was written on blood.

wtorek, 4 września 2012

2. (275)

Witam wszystkich!
Ostatnio organizowałam konkurs, do którego zgłosiło się dziesięć osób (to dla mnie bardzo dużo) i wszystkim tymże uczestnikom ciepło dziękuję :)
Czas na wyniki:
Książkę autorstwa Jamesa Frey'a oraz tomik wierszy Arkadiusza Buczka "Antrakt" otrzymuje...






scara :) Gratulacje!
Dziękuję wszystkim za udział raz jeszcze i zapraszam do brania udziału w kolejnych akcjach, a takowe przewiduję :)

poniedziałek, 3 września 2012

1. (274)

Ludziom trzeba pokazywać palcem. Podchodzić powoli, jak do dziecka, które w każdej chwili może sobie wybuchnąć histerią, ot tak, podchodzić ostrożnie i pokazywać, szepcząc przy tym słodkim głosem "Kochanie, bo widzisz... Zraniłaś/zraniłeś mnie tu, tu i tu. Popraw to, dobrze? Bo ja tak bardzo cię proszę." Trzeba im na dodatek wyrwać żyły z rąk i pokazać wszystkie blizny, bo nie uwierzą, bo przecież jak to, zaraz, jak to, oni ranić, oni nie ranią, nie czuli niczego szczególnego, bawili się dobrze, kiedy to niby mogli kogokolwiek zranić? A widzisz, mogli. Ludzie mnie ranią wybuchając śmiechem z kimś innym, choć może siedzę im jak zwykle, za plecami.Odsuwając swoje ramię od mojego niby przypadkiem, bo im wygodniej w pozycji lekko wygiętej. Przestając. Ilu z nas przestało? Kochało i przestało? Często przestajemy kochać. Jeszcze częściej wcale nie zaczynamy. Można, bo kto broni?, zbierać wszystkie dziwne emocje i chęci, wszystkie przyzwyczajenia, wszystkie uczucia, wrzucać je do worka gdzieś w podświadomości, i z siłą tego zbiorowiska lubienia, egoizmu bądź obojętności wypowiadać ckliwe kłamstwa o wielkiej miłości. Można. Czemu nie skorzystać. Życie nam samo z siebie wyciska niewiele słodyczy, powyciskajmy jej trochę z innych, patrząc jak choć raz to komuś jest gorzej.
Właściwie pole do popisu mam ogromne. Mogę szatkować codzienność na tysięczne części i każdej z osobna wytykać nie-idealność. Nie robię nic, tak tymczasem. Oczy plują soczyście zmęczeniem i umysł wypływa mi z głowy, cieknąc w postaci nieprzyjemnej brei po karku. Nic nie czynię z własną egzystencją, nic, by mieć choć świadomość jej wartości. Nawet nie boli. Trzeba tylko unikać samotnych spacerów, polegiwania w łóżku i nicnierobienia. Trzeba tak napchać sobie zajęć do rąk, by ledwo odróżniać dobę od doby, dzień od nocy i sekundy od minut. Nie zwracać uwagi na krew kapiącą z nosa, z drgających dłoni, czasem z serca. Wszystkim nam zdarza się umierać, grabarzy jednak nie przybywa. Cmentarze trwają w blasku ogni i właściwie z ludźmi czy bez, są miejscami do nieżycia. Wiatr gubi się, rwąc nam włosy z głowy, myli nas z wyglądem zwłok.
Sekunda. Zaczynasz nienawidzić. Nie znosić. Czuć wstręt. Sekunda.
I przecież wszystko jest tak dobrze. Tak pięknie przyświeca nam słoneczny blask. Jesteśmy szczęśliwą młodzieżą, stworzymy kiedyś polską historię, podczas gdy świat pewnie się nigdy nie dowie, że brak nas, ciągle nas brak. Znikamy w świetle gwiazd po stokroć, bo tak naprawdę nikt nie był w stanie nauczyć nas miłości. Wykorzystując kolejne kukiełki na drodze -szukamy.
Patrzę w lustro i widzę, jak depczę anielskie pióra.


I do not understand.