Nie warto.
Omijam zakazane miejsca, przedmioty i imiona, nie tracąc przy tym, też nie zyskując, skacząc nieopatrznie przez kałuże bólu, który i tak leje się z nieba. Strumieniem.
Próbom sprecyzowania, czego mi brak, kłaniam się nisko i z pokorą, znam swą straconą, marną pozycję, dostrzegam tę słabość wobec przeszłości, przygasłą z wierzchu, zastygłą, lecz jak lawa, wewnątrz buchającą gorącem. Nie umiem nadać nazw własnych tym stanom, miejscom i uczuciom, których nieobecność wyłamuje ze stawów palce, wykręca w paranoidalne kształty moralne kręgosłupy, wyrywa włosy i podrażnia skórę.
Niezdolna jestem do mówienia. Do milczenia tym bardziej. Tylko tęsknię jeszcze resztką sił i resztką marzeń. Do kłamstw, ułudy i obietnic, tych rzucanych jak bumerang, teraz tnący równe linie po skórze, jak nóż po kartce. Z gładkim świstem papieru, niestawiającym oporu. Gdzieś w tym zasłodzonym świecie, narysowanym iluzjonistyczną porcją zdarzeń, jest jeszcze miejsce, o którym wciąż marzę. Ulepek bodźców pobudzających zmysły, kilka strzał nasączonych trucizną i trafiających w sedno. W okolicę serca, kilka centymetrów zaraz nad przeponą, pod kilkoma z krzywych, wapiennych żeber. Nie pytaj, proszę. Tak, boli. Tak, wciąż świdrująco wżyna się w intensywnie pracujący mięsień. Tak, zdarza mi się upaść na kolana i modlić się do pędzącego czasu o bis choć kilku godzin z przeszłości. Siada wtedy obok mnie lekko i spokojne świadomość wartości tych zwykłych, następujących po sobie dni. Gdy uśmiecham się już bez tego wahania i analizy przyczynowo-skutkowej.
O tym Ci chcę powiedzieć. Najbardziej. O tym chcę wykrzyczeć prosto w twarz. Tęsknię, gdy niechcący zapomnę się, za wykreowanym stanem, za Twoją składnią i echem dzwonka do drzwi, ale nie za Tobą. Już nie.
Czekam na sklerozę uczuć i mam ją już w zasięgu ręki. Wysprzątałam komory i przegrody serca, i drzwi do niego otwieram. Bo wiem, że tym razem nie wpuszczę tu byle kogo.
Home is wherever I'm with you.