niedziela, 27 kwietnia 2014

1.(335)

Zapomnienie, na które się czeka. Wygląda się go i pragnie zgnieść w małą, papierową kulkę wszelkie wspomnienia i móc rzucić nią za siebie. Czekam na sklerozę uczuć z tęsknotą i wycieńczeniem, lecz gdy ran dotykam, chcąc sprawdzić stan ich zagojenia, wykrzywiam twarz, zaciskam zęby, napinam mięśnie. Nie drgnęło ani o milimetr. Wysącza się wciąż lepkość i gorycz, nie chcą zabliźnić się ślady po słowach, gorących, ciekłych, niezasłużonych. A to milczenie jest jak cenzura pod postacią gwiazdki zamiast jednej z liter w wulgaryzmie. Unikam soczystego, raniącego co wrażliwsze uszy wykrzyknienia, uznanego z dziwnych powodów za ordynarne, choć nie zmienia niczego zasłonięta gwiazdką losowa samogłoska, wciąż widzę kształt, czuję smak Twojego imienia, wciąż rozcina mi boleśnie wargi, krew skapuje wolnym rytmem na zabazgrane niebieskim tuszem kartki, te, na których pisałeś, że warto.
Nie warto.
Omijam zakazane miejsca, przedmioty i imiona, nie tracąc przy tym, też nie zyskując, skacząc nieopatrznie przez kałuże bólu, który i tak leje się z nieba. Strumieniem.
Próbom sprecyzowania, czego mi brak, kłaniam się nisko i z pokorą, znam swą straconą, marną pozycję, dostrzegam tę słabość wobec przeszłości, przygasłą z wierzchu, zastygłą, lecz jak lawa, wewnątrz buchającą gorącem. Nie umiem nadać nazw własnych tym stanom, miejscom i uczuciom, których nieobecność wyłamuje ze stawów palce, wykręca w paranoidalne kształty moralne kręgosłupy, wyrywa włosy i podrażnia skórę.
Niezdolna jestem do mówienia. Do milczenia tym bardziej. Tylko tęsknię jeszcze resztką sił i resztką marzeń. Do kłamstw, ułudy i obietnic, tych rzucanych jak bumerang, teraz tnący równe linie po skórze, jak nóż po kartce. Z gładkim świstem papieru, niestawiającym oporu. Gdzieś w tym zasłodzonym świecie, narysowanym iluzjonistyczną porcją zdarzeń, jest jeszcze miejsce, o którym wciąż marzę. Ulepek bodźców pobudzających zmysły, kilka strzał nasączonych trucizną i trafiających w sedno. W okolicę serca, kilka centymetrów zaraz nad przeponą, pod kilkoma z krzywych, wapiennych żeber. Nie pytaj, proszę. Tak, boli. Tak, wciąż świdrująco wżyna się w intensywnie pracujący mięsień. Tak, zdarza mi się upaść na kolana i modlić się do pędzącego czasu o bis choć kilku godzin z przeszłości. Siada wtedy obok mnie lekko i spokojne świadomość wartości tych zwykłych, następujących po sobie dni. Gdy uśmiecham się już bez tego wahania i analizy przyczynowo-skutkowej.
O tym Ci chcę powiedzieć. Najbardziej. O tym chcę wykrzyczeć prosto w twarz. Tęsknię, gdy niechcący zapomnę się, za wykreowanym stanem, za Twoją składnią i echem dzwonka do drzwi, ale nie za Tobą. Już nie.
Czekam na sklerozę uczuć i mam ją już w zasięgu ręki. Wysprzątałam komory i przegrody serca, i drzwi do niego otwieram. Bo wiem, że tym razem nie wpuszczę tu byle kogo.



Home is wherever I'm with you.