Ze wszystkich uczuć świata najwięcej we mnie jesieni, więdną powieki i opadają powoli, krwinki z ciśnienia pękają, z dnia na dzień mocniej, za każdorazowe samobójcze próby ich otwierania. Pamiętam słoność fal, opadającą na moje wargi. Gdzieś jeszcze wewnątrz pokładają się przesyntezowane resztki promyków słońca. Teraz nic nie ma. Teraz pocieram o siebie drewniane dłonie, krew podpływa gęstym szlakiem pod paznokcie. Jestem, wolałabym nie być. Idę, chciałabym leżeć. Walnąć na ziemię jak spróchniałe drzewo. Być deptaną, ale nie deptać. Nie niszczyć tej zależności.
Po deszczach wyrosły grzyby pod jodłami, świerkami i łysiejącym pasmem brzóz. Niebo gaśnie bez większego namysłu o porach, gdy ja dopiero zaczynam goić rany, a liście gniją i szarzeją i gałęzie są kanciastym wieszakiem z kory. Broni się we mnie wszelka pochodna nadziei i zakrywam skrawkiem płaszcza rozwierające się wargi, lecz i tak już wiem, przecież doskonale wiem: to nadeszło. Na kalendarze wpełzły dni skłaniające do nieżycia. Już teraz wiem. Wiem i przygotowuję się na długotrwały stan monotonnego czekania. Na chodzenie pod rękę z zezowatą, durną matką nadzieją. Na wbijanie igły w żyłę i szprycowanie się pogodnością. Aby nikt o nic nie pytał. Aby ten haj uznali za akt normalności.
Dotykam szyi i niemal zamieniam swe place w splot sznura. Z kranu kapie woda. Liczę krople. Na siłę budzę dawne skojarzenia.
Jestem z tym sama. Sięgam do zakamarków kieszeni. Przekręcam klucz. Uwalniam spokój, ciśnienie reguluję zwiększaniem się źrenic. Podpalam szeregi gotowych na ból receptorów. Gdy krążę po orbitach obłędów i cieni, zaczepiam zazwyczaj o tej rodzaj przystanków. Pauzuję świadomość i zagryzam wargi. Pozwalam pisać zdania nieme w kolorach intensywnej, czerwonej jesieni.
Nie chciałam, nie miałam tego w planach. Zapętlona w nie ten zakręt i wiecznie czym zastraszona, wybrałam drogę najprostszą, biegnącą ponad wszelkimi rodzajami starań. Obiecywałam ostrożny test, sprawdzenie listy obecności, z naciskiem na dawnych wskrzesicieli. Nie miałam i nie chciałam mieć tego w planach. Połknęłam naszykowany na zakłamanych haczyk. Zawisłam na ostrym końcu ziemi.
Zaschniętą, poczerniałą krew znajduję za paznokciami.
Drain the veins in my head.
post pisany przy utworze:
Jason Mraz - Plane
Jason Mraz - Plane