Ale spokojnie. Ja zawsze się karzę. Nie zostawiam cudzych ran bez świętowania. Nie przepuszczam przez palce zdarzeń. Nie marnuję sekund. Krzyżuję. Te neurony, które impulsem drgnęły siłę w struny głosu i wyrwały się z gardła słowa nieprzerejestrowane racjonalnym myśleniem. Te myśli, które, brutalnie zaniżając statystyki, płyną strumykiem nieprzerwanym, drażnią brzegi koryta, wwiercają się w podłoże ze zwojów mózgowych.
Nie chciałam. Ja. Ja nie chciałam. Nie ta postura, z którą, z przykrością stwierdzam, od czasu do czasu obcują ludzie. Nie krótki, przerywany oddechem śmiech, z lekkim poświstem echa gdzie kilka sekund w tyle. Ja. Ta wewnątrz, ta niedopuszczona do życia, niedokształtowana do norm społecznych, nieprostolinijna. To ja, ta szara, zgniła i pobladła, nie pamiętam, czy nadal o zielonych oczach, sama widuję się z sobą rzadko, rzadko do siebie mówię, częściej już krzyczę, drę mordę na siebie, lubię ten smak, smak spienionej od wrzasku śliny. Słucham siebie jak recytatorskie wykonania poezji, częstotliwość głosu w tych rejonach jest mniej monotonna. I wyobraź sobie, ta ja, o której tak niewiele wiedziałeś, tak mało chciałeś wiedzieć, ona próbowała. Rozgrzewała się do czerwoności autoprzekleństwami i kuła się, jak żelazo, wielkim młotem, żeby coś pękło, coś się zmieniło, drgnęło, nieistotne,w którą, stronę, coś, coś, coś, cokolwiek.
Ona siedzi w kącie i dłubie w oku wykałaczką. Imituje patyczkiem rogatkę na torach i nie pozwala łzom wychodzić na zewnątrz.
Nie domagam się dziś niczego. Jestem tu i trwam w ciszy, telefon milcząco zobojętniał, drzwi zaryglowane w nienagannym stanie, wszystkie dźwięki pochodzą ode mnie, ten błogostan przecina mi nadgarstki. Patrzę na ludzi przez szparę pomiędzy zasłonami, nie widzą mnie, nie wodzą wzrokiem, nie szukają.
Pamiętasz o mnie tylko dlatego, że wciąż o sobie przypominam.
Gdy już będę znikać, pasować do szczegółowo wymierzonych ram i dokładnie opisanych celów, nie zabraknie mi odwagi, by wszystkim stojącym za mną z minami krów żujących trawę pokazać jeden ze swoich dwóch środkowych palców i zaśmiać się w głos, poruszyć przeponą.
Nikt.
Nikt nie zauważy mgły na źrenicach. Drgających powiek. Tego, jak boli. Rzucona w przepaść tożsamość.
Lepiej mnie zabij.
post pisany przy utworze:
Myslovitz - Alexander
Myslovitz - Alexander
wybaczcie mi tak długie zwlekanie z pisaniem,
nie miałam w planach milczenia, przyszło samo.
nie miałam w planach milczenia, przyszło samo.