poniedziałek, 17 czerwca 2013

1. (316)

To prosta reakcja, zapis równania, jedno zdanie. Ja zawsze zawodzę.
Ale spokojnie. Ja zawsze się karzę. Nie zostawiam cudzych ran bez świętowania. Nie przepuszczam przez palce zdarzeń. Nie marnuję sekund. Krzyżuję. Te neurony, które impulsem drgnęły siłę w struny głosu i wyrwały się z gardła słowa nieprzerejestrowane racjonalnym myśleniem. Te myśli, które, brutalnie zaniżając statystyki, płyną strumykiem nieprzerwanym, drażnią brzegi koryta, wwiercają się w podłoże ze zwojów mózgowych.
Nie chciałam. Ja. Ja nie chciałam. Nie ta postura, z którą, z przykrością stwierdzam, od czasu do czasu obcują ludzie. Nie krótki, przerywany oddechem śmiech, z lekkim poświstem echa gdzie kilka sekund w tyle. Ja. Ta wewnątrz, ta niedopuszczona do życia, niedokształtowana do norm społecznych, nieprostolinijna. To ja, ta szara, zgniła i pobladła, nie pamiętam, czy nadal o zielonych oczach, sama widuję się z sobą rzadko, rzadko do siebie mówię, częściej już krzyczę, drę mordę na siebie, lubię ten smak, smak spienionej od wrzasku śliny. Słucham siebie jak recytatorskie wykonania poezji, częstotliwość głosu w tych rejonach jest mniej monotonna. I wyobraź sobie, ta ja, o której tak niewiele wiedziałeś, tak mało chciałeś wiedzieć, ona próbowała. Rozgrzewała się do czerwoności autoprzekleństwami i kuła się, jak żelazo, wielkim młotem, żeby coś pękło, coś się zmieniło, drgnęło, nieistotne,w którą, stronę, coś, coś, coś, cokolwiek.
Ona siedzi w kącie i dłubie w oku wykałaczką. Imituje patyczkiem rogatkę na torach i nie pozwala łzom wychodzić na zewnątrz.
Nie domagam się dziś niczego. Jestem tu i trwam w ciszy, telefon milcząco zobojętniał, drzwi zaryglowane w nienagannym stanie, wszystkie dźwięki pochodzą ode mnie, ten błogostan przecina mi nadgarstki. Patrzę na ludzi przez szparę pomiędzy zasłonami, nie widzą mnie, nie wodzą wzrokiem, nie szukają.
Pamiętasz o mnie tylko dlatego, że wciąż o sobie przypominam.
Gdy już będę znikać, pasować do szczegółowo wymierzonych ram i dokładnie opisanych celów, nie zabraknie mi odwagi, by wszystkim stojącym za mną z minami krów żujących trawę pokazać jeden ze swoich dwóch środkowych palców i zaśmiać się w głos, poruszyć przeponą.
Nikt.
Nikt nie zauważy mgły na źrenicach. Drgających powiek. Tego, jak boli. Rzucona w przepaść tożsamość.


Lepiej mnie zabij.

post pisany przy utworze:
Myslovitz - Alexander

wybaczcie mi tak długie zwlekanie z pisaniem,
nie miałam w planach milczenia, przyszło samo.