sobota, 30 lipca 2011

14. (85)

Wraz z upływem czasu zaczynam widzieć jakby nowe barwy. Żywe, radosne, ciepłe. Natłok zajęć nie pozwala mi się użalać i doszukiwać wad w dziele stworzenia. Ale dochodzę do, hm, dość niepasujących do mnie wniosków: Ostatnio polubiłam pracę, jakąkolwiek, czy to odkurzanie, czy składanie dwumetrowego wzgórza usypanego z upranych ubrań. Staram się dostrzegać pozytywy wszędzie, choć nie zawsze mi się udaje. Staram się... Właściwe sama dziwię się jeszcze temu słowu, zwłaszcza jeżeli wychodzi ono spod moich palców lub z moich ust. Z natury swojej unika(ła)m starania się i jakichkolwiek prób poprawy sytuacji. Zmieniłam się? Myślę, że tak. Albo inaczej: nadal przechodzę metamorfozę. Tak, jestem pewna, zmianę na lepsze. Nie, nie dążę do ideału. Raz już zeszłam na tą drogę. I nie chcę tego powtarzać. Chciałabym stać się nieco bardziej sobą. Ale o przeszłości nie da się zapomnieć. I nawet czas tego nie zmieni. Na zawsze gdzieś na mym sercu będzie szrama, a dusza będzie ociekała łzami. W pewnym sensie to już na zawsze stało się częścią mnie - melancholia, może i pesymizm. Być może akurat teraz jestem na wzgórzu. Prędzej czy później stoczę się ponownie na dno. Wspinaczka jest trudna. Zwłaszcza, jeśli nikt nie chcę\e podać dłoni... Teraz już mam kogoś, kto pomoże mi wstać. I chyba tak zostanie.


Nadzieja wcale nie umiera ostatnia.
Nadzieja nie umiera nigdy.

czwartek, 28 lipca 2011

13. ( 84)

Wstąpiła we mnie ogromna ilość pozytywnej energii. Nawet nie wiem, czemu to zawdzięczam. I nie potrzebuję już połowicznej miłości, uczucia płynącego tylko z jednej strony. Trzeba mi kogoś, kto naprawdę będzie się starał. Życie jest za krótkie, by marnować czas na fałszywe, przelotne miłości bądź przyjaźnie. Od dziś obiecuję sobie, że nie będę dostępna dla ogółu. Nie wszyscy mogą odegrać jakąś rolę w moim życiu. Nie piszę tego z przekąsem czy zgryźliwością. Ja po prostu nie chcę odczuć smaku niespełnienia. Serca młodych ludzi z dnia na dzień są coraz głupsze. Nie mogę pozwolić sobie na takie zlodowacenie.  Nasze pokolenie potrafi bez skrupułów mówić słowo "koniec". Teraz jednak jestem już pewna swojego zdania - tylko TY zasługujesz na posiadanie klucza do mojego serca. Tylko TY. Czas przestać dążyć do perfekcji. Nikt nie zdołał jej osiągnąć, więc dlaczego mi miałoby się udać? Nadzieja ma sens -ale w umiarkowanych ilościach. Tylko dawkowana stopniowo pozwala na racjonalne myślenie. Ja zbyt często nie spożywałam jej wcale, widząc tylko ciemność, albo też, na odwrót, zachłystywałam się nią i łapczywie łykałam - tylko po to, by na moment poczuć się jak na utkanej z waty chmurce. Przecież zamiast tego mogłam się uśmiechnąć i pozwolić, by Słońce dotknęło mnie swymi ciepłymi promykami. Ale nie, bo najprostsze rozwiązania oczywiście nigdy nie są dla mnie widoczne.
Czas się obudzić.
Nie uratujemy świata, nie będziemy bohaterami w swoim domu, nie spadnie nam gwiazdka z nieba, doba nie będzie trwała dłużej, a noc nadal pozostanie ciemna, życie krótkie, a pogrzeby smutne.
Dlatego uśmiechnij się teraz. I bądź tylko sobą. Nikim innym.
Przestań dążyć do perfekcji.
BĄDŹ SOBĄ!

wtorek, 26 lipca 2011

12. (83)

Cisza. Lecznicza, kojąca, lekka. Cisza. Tak przyjemna, jak kostki lodu przyłożone do rozgrzanych skroni. Uwielbiam te wieczorowo-nocne chwile przeznaczane na myślenie o niczym. Nic nie czując, wpatruję się w ścianę i bywa, że nawet dostrzegam światełko nadziei. Nikłe, wyblakłe, ledwo żywe - ale jednak. Płomyk potrafi mnie wzruszyć mnie i wycisnąć z oka mimowolną łzę. Szkoda tylko, iż ta oto kropelka słonej wody w okamgnieniu gasi szansę na lepsze jutro. Wraz z zapadającą ciemnością duszy zaczynam wracać z zaświatów. I kiedy już jestem tu, w szarym świecie, przyodzianym codziennością, wiem jedno - tak naprawdę nic nie zależy ode mnie. Moje życie toczy się tak, jak gdyby kierowało nim Przeznaczenie, i to z zamkniętymi oczyma. Jedyne, co ja mogę zrobić, to wstając rano z łóżka, wyszeptać "Bądź silna". Wydaje się, prosty przepis na uniknięcie potoku łez i zawodzenia duszy. I zapewne można się spodziewać, nie jest to łatwe. Bo jak, pytam się, jak bez mrugnięcia powiek zabić własnoręcznie żyjącą w człowieku wrażliwość? Jak pozbyć się jakichkolwiek oznak odczuwania emocji? Jak wyrzucić z siebie okruch humanizmu? Równie dobrze mogłabym próbować przekopać Ziemię na wylot. Co by się stało? Spaliłabym się. Zresztą, wewnętrznie jestem już bliska tego stanu. Wypalam się, jak papieros. Kończy się to, co miało być zwane Szczęściem. Dzieciństwo inaczej? Nie, nie, okres beztroskiego rozkwitania dawno się ze mną pożegnał. Teraz właściwie stoją na granicy pomiędzy wymaganą ode mnie dorosłością a młodzieńczym buntem. Prawie wcale nie stawiam kroków w przód. Oglądam się za siebie, gubiąc skromną łzę. Tak bardzo chciałabym znaleźć sposób na cofanie czasu... Być może wówczas nie stałoby się to, co się stało. A ja nadal śmiałabym się do słońca. Swoją drogą, teraz to i tak niemożliwe. Złowrogo ciemne chmury przysłoniły mi uosobienie radości. Wszystko jakby wygasło, zbladło, zmarniało. To już nie jest to samo, co kiedyś. Szybciej się poddajemy, rezygnujemy z marzeń. Co jest, co się dzieje? Czyżby nasze pokolenie miało we krwi porażkę?...
"Bądź silna".
Bądź silna, by móc wstać po kolejnym upadku, dopowiadam w myślach.
Bądź silna, tylko w ten sposób uda ci się przeżyć pośród szerzącego się duchowego kanibalizmu.
Bądź silna, do cholery! to brzmi lepiej niż "Jesteś nikim"...


Aby zapomnieć,
trzeba umrzeć.
Dlatego nie karz mi zapomnieć.
Wyrok śmierci z Twoich ust
boli mnie
bardziej niż powolne przecinanie skóry.

poniedziałek, 25 lipca 2011

11. (82)

I tak oto wczoraj strzeliła mi piętnastka. I już sama nie wiem, co czuję. Powinnam się cieszyć. Powinnam nazywać to kolejnym krokiem w stronę dorosłości. Ale to tylko kolejna porażka. Zresztą, jak się cieszyć, gdy połowa tych, co powinni pamiętać - nie pamiętała? Albo jeśli treść życzeń brzmi "Żebyś była lepsza, niż jesteś"? I kiedy ktoś karci cię za bycie sobą?
Powinnam się cieszyć... A to ci dopiero...
Dobrze, kochani bliżsi i dalsi! Będę nadal udawać. Dziękuję za motywację. Dziękuję za powolne zabijanie mojej osobowości.

piątek, 15 lipca 2011

środa, 13 lipca 2011

9. (80)

Życie wcale nie jest takie złe. Świat staje się piękny, jeżeli tylko spojrzymy na niego z innej perspektywy. Ludzie bywają wredni, bo tak naprawdę wołają o pomoc i zrozumienie. Trzeba ich tylko poznać, zajrzeć do ich wnętrza, pomóc im w zrzuceniu skorupy utkanej z egoizmu i kłamstwa. Przyjaciele rzadko kiedy rzeczywiście są fałszywi, zazwyczaj to właśnie my takich z nich robimy. Miłość nie musi wiązać się z cierpieniem. A wady z natury swojej skazane są na przemijanie. Dominują nad nimi liczne zalety, znacznie bardziej widoczne w tłumie.
Wszystko jest proste. Jeśli tylko się chce. Jeśli na dnie umysłu niespokojnie śpi płomyk nadziei - wówczas naprawdę może się udać. Wiara czyni cuda - nie tylko ta wiara w Boga, ale też w małe, niepozorne rzeczy niosące radość. Uśmiech jest jednym z tych cudów. Spotykany na co dzień, a tak niedoceniany. Tak wiele wnosi do naszej egzystencji. Czas go dostrzec i pokochać. Nauczyć się go dawać. Poznać i zrozumieć jego magiczną wartość. Z uśmiechem na twarzy łatwiej się idzie przez świat. Kłody rzucone pod nogi same znikają. Słońce śmiało oświetla drogę, deszcze jest tylko ciepły i przyjemny, tęcza nieustannie mu towarzyszy. Wszystko będzie dobrze. Wszystko się ułoży - lepiej, czy gorzej, zawsze jednak. Siła tkwi w ludziach, nie rzeczach. Siła tkwi w duszy, nie ciele. Siła jest tylko kwestią wewnętrznej równowagi. Wszytko zależy od nas samych. My - nikt inny - mamy w rękach klucz do szczęścia. Spójrz w dłoń. Co widzisz? Tak, tylko dłoń. Bo kluczem jesteś ty sam. Postaraj się odnaleźć to szczęście w sobie. Tam jest jego źródło. Tam żyje spokój. Tam jest ukojenie. Wsłuchaj się w siebie. Zobacz, jaki świat jest piękny. Ja to zobaczyłam. Poczułam. Zrozumiałam. Odnalazłam. Szkoda tylko że...
To był tylko sen.
Nie jest w porządku, nic się nie ułoży, nie mam siły, nie mam uśmiechu, nie mam wystarczająco nadziei. Strach ogarnia moją duszę.
Nic nie jest w porządku.
Nie wierz w sny. To iluzja. Wytwór półkuli, która nie do końca jest wiarygodna.
Nie wierz w sny.
Sny w rzeczywistości nie istnieją.


Uciekaj.
Świat cię zabija.
Uciekaj...
Sam siebie zabijasz...

poniedziałek, 11 lipca 2011

8. (79)

Najważniejsze to umieć postawić się na miejscu drugiego człowieka. Najważniejsze to nauczyć się zaprzestania zadawania bólu. Najważniejsze to dzielne jego znoszenie.
Z dziwną lekkością to piszę. Przecież każde z tych zdań mnie dotyczy. Każde w jakiś sposób jest problemem. Lecz nie boję się już tego. Nie boję się bólu. Przywykłam. Najgorszy jest moment, gdy uśmiech nagle spełza z twarzy. Zaraz potem cisza. Zewnętrznie wszystko szybko wraca do normy. Wewnętrznie... Cóż, pozostawię to bez komentarza.
Mam teraz czas na uporządkowanie. Przede wszystkim siebie. I swojego życia. Mam czas na spokój ukryty w realizowaniu marzeń, rozwijaniu pasji. Cóż z tego, że telefon milczy? To może i lepiej. Wraz z pewnymi ludźmi znikną problemy. Tymczasem ja postaram się otworzyć na nowe doznania i przeżycia. Zatracę się zupełnie w szumie morskich fal i delikatnym dotyku promyków słońca. Z niechęcią będę wracać. Do szarej codzienności. Do szarych ludzi. Do życia bez większych powodów do uśmiechu. Do trudnej sztuki udawania.
Zdecydowanie wiele się zmieniło. Jeszcze nie umiem powiedzieć, czy na lepsze. Zbyt wcześnie wyciągam wnioski. Za szybko oczekuję diametralnych zmian.
Czasem wystarczy tylko czyjąś dłoń.
Czasem wystarczy tylko sekunda razem.
Szkoda, że wszyscy chowają dłonie w kieszeniach i wiecznie gdzieś gonią...


Na Boga, dokąd my zmierzamy...?

niedziela, 10 lipca 2011

7. (78)

Czuję się odmieniona. Wyjazd do Lichenia dał mi naprawdę wiele. To nie tylko czas spędzony z bliskimi ludźmi, ale też połączenie pożytecznego z przyjemnym. Śmiech i łzy. Będę to niezmiernie miło wspominać. Będę pamiętać złowrogi cień flagi o 23.00, będę pamiętać tego księdza, będę pamiętać "inteligentne" rozmowy w autobusie. To wszystko działa na mnie leczniczo. Dawno się tak nie śmiałam. Dawno nie byłam aż tak do bólu sobą.
Nie do końca wszystko się już ułożyło. W głowie nadal kołacze mi się mnóstwo problemów. Jest jeszcze mnóstwo spraw do wyjaśnienia. Ale nie teraz. Nie miejsce, nie pora. Dosyć wybiegania w przyszłość. Jak to mówi moja babcia "Ja pierdolę, ale faza!".
Zaczynam odzyskiwać wiarę w te wakacje. Zaczęły się niezdarnie, no, ale przecież początki zawsze są trudne. Teraz nie żałuję, że wyszło tak, jak wyszło. Przestałam też histeryzować i wymagać od innych łaski. Jest wokół mnie mnóstwo ludzi. I racja, lepiej nie szukać sobie osoby pełniącej rolę pępka świata. Wszystko zależy tylko ode mnie. I to ja zadecyduję, z kim będę "marnować" czas.
Co teraz myślisz?
Pewnie coś w stylu "Ale mnie załatwiła. Zrobiła to samo, za co ja dostałam kazanie!".
Cóż...
Witamy w klubie egoistów.





Mua.

środa, 6 lipca 2011

6. (77)

Czasem nawet anioły porzucają swoje skrzydła. Albo też dopiero dla innych je zakładają.
Kompletnie nie wiem, co myśleć. Przeraża mnie to wszystko. Przeraża mnie świadomość, że nagle zabrana mi będzie wszelka radość z życia. Niczym ograniczony dopływ tlenu.
Nagle stałam się złamana. Pokonana, bezsilna, leżę na poplamionej krwią ziemi i nie potrafię się podnieść. Nie, wcale nie pogodziłam się z losem. Nadal nie wyobrażam sobie kolejnych dni. Nie wiem, czy zdołam to wytrzymać. Byłam już tak bliska szczęścia. Już je czułam, niemal miałam. Aż tu nagle "trach". Runęła drabina do nieba. Skończyło się, nie ma już codziennych spotkań, śmiechu, rozmów o wszystkim i niczym. Podobnie rozpoczęło się niszczenie relacji z Majką. I tego się obawiam.
Choć, tak na serio, powinnam się cieszyć, że ktoś taki jak ty w ogóle zwrócił na mnie uwagę. Powinnam błagać na kolanach, by ktoś taki jak ty nadal przy mnie był. Właśnie, ktoś taki jak ty, czyli... jaki? Idealny? Nie, aż tak nie. Niemal idealny. Niczym lek na poszarpane serce. Dar od Boga. Ktoś, kogo kocham, pragnę i potrzebuję. Ktoś, kto zajmuje w moim życiu najważniejsze miejsce. Ktoś, na kogo punkcie mam obsesję.
I wszystko ładnie, pięknie. Ale tego kogoś teraz nagle... nie ma. A wraz z nim przestaje istnieć jakikolwiek sens. Przestaje istnieć nadzieja.
Wiem, nie powinnam tak pisać. Przecież jesteś... Ale już nie tylko dla mnie. Muszę się z tym oswoić, na razie nie potrafię pojąć całej tej sytuacji. To dla nas próba. Niezmiernie trudna, przynajmniej dla mnie. To dla mnie test, sprawdzający, czy rzeczywiście cię kocham i będę na tyle ślina, bo uszanować twoją decyzję. Póki co, potykam się, nie idzie mi za dobrze.
Przepraszam.


Daję ci moje serce.
Hm... A właściwie dałam ci je już dawno.
Nie wiem tylko, co z nim zrobisz...

wtorek, 5 lipca 2011

5. (76)

I znów jestem karana za... właściwie nie wiem, za co. Nie wiem, cóż takiego zrobiłam. Nie wiem, za co została zastosowana wobec mnie taka ignorancja. Nikt nawet nie spytał mnie o zdanie. Nie pozwolił wyjaśnić. Dlaczego? Po to ,by teraz przez kilka dni nie rozmawiać? Naprawdę, szczytny cel. I teraz to nie ja pierwsza będę przepraszać. Nic nie zrobiłam. To nie ja czepiam się o byle co i nie pozwalam "oskarżonego" dopuścić do rozmowy. Nie czuję się winna. Czuję się... źle. Znów zostałam brutalnie zakopana żywcem, zrównana z ziemią.
Znów moje uczucia się nie liczą - tak, mam jeszcze uczucia! Jest za późna na odkręcenie tego - stało się. Teraz okaże się, czy jesteśmy wystarczająco dorosłe, by po ludzku to rozwiązać...
Jestem coraz bardziej nerwowa, niespokojna. Te wakacje odbiegają od mojego ideału. I nie chodzi mi tu o brak zajęć czy pogodę. Po prostu pewni ludzie traktują mnie nie tak, jak traktować powinni. I co ja mam zrobić? Naprawiać samą siebie, czy te osoby? Od czego zacząć? Jak pozbierać te rozbite na miliony kawałków serce z lodu? Pozostaje mi tylko położyć się i zapaść w niespokojny sen. Przepraszam za wszystko, co spieszyłam. Przepraszam z humorki i błędy. Nie zasługuję na przebaczenie. Usnę i zapomnę. A potem znów ktoś zgoni mnie z łóżka i będzie kazał udawać. Wiem, że nie uda mi się zmienić deszczu w słońce. Na zawsze będę tylko nudną Natalką z małej miejscowości. Mogę tylko przepraszać. Tylko to umiem robić tak, by nic nie schrzanić. Bo przecież niszczenie czegoś wychodzi mi perfekcyjnie.
Wszystko co mam, to właśnie ludzie. Oni jednak powoli mnie zostawiają, gęsiego. Boję się tych słów, ale... Przeraża mnie świadomość, że kiedyś mogę zostać całkiem sama, nawet bez tych najnajnajbliższych. Nie będę mogła wtedy żyć. Dlatego brońcie mnie od rzeczy, które mogłyby mnie zabić. Wiem, że nie mogę tego zrobić. Wiem, że cierpienie ma sens. Nie znam go, lecz wierzę. Nie mam wyboru.
Raz jeszcze przepraszam. Nie panuję nad sobą, muszę wrócić do antydepresantów. Muszę na nowo leczyć się farmakologicznie. Łykać sztuczny uśmiech. A, no i oczywiście leczyć się ostrością mojej małej znajomej.
Przepraszam za to, jaka jestem.
Przepraszam za to, jaka byłam.
Przepraszam za to, jaka będę.
Przepraszam za wszystko.
Nie zmienię się... Nie umiem...
Zbyt mało we mnie sił i motywacji... Dla kogo mam się zmieniać? Dla powietrza? I ono może mnie zdradzić...


Łzy wypalają moje oczy.

poniedziałek, 4 lipca 2011

4. (75)

Wbijam mocno paznokcie w twardy blat biurka. Jestem dziś nieswoja. Bez powodu poddenerwowana. Wszystko mnie dobija. Odnoszę wrażenie, że nawet rodzeństwo specjalnie robi mi na złość. Nie układa się po mojej myśli. Życie na tym zimnym świecie jest wyniszczające. Każdy dzień staje się wędrówką pod niewiarygodnie stromą górę. I... tak naprawdę każdy ma swoje własne wzgórze. Nie ma ludzi, których los rzucił na prostką, brukowaną drogę. Są też doliny i przepaście, zazwyczaj stworzone właśnie przez ludzi. Nie widzę w tym sensu. Przecież metą i tak będzie start. Zaświaty. Miejsce, z którego pochodzimy. Miejsce, potocznie opisywane słowem "raj". Zaiste, musi tam być przyjemnie. Tutaj nieustannie pada deszcz łez. A noce przypominają jesienną melancholię. Czasem ciężko mi w takich warunkach zasnąć. Sięgam wtedy po książkę i staram się odpędzić złe myśli. Ale one się nie poddają - wracają prędzej, niż się spodziewam. Zauważyłam, że zatracam się bezpowrotnie w głupim rozmyślaniu. Zabawa w filozofa? Być może. Nie mam z tego żadnych korzyści. Jest tylko gorzej. Żyję w skorupie bez duszy. Jak sparaliżowana. Staram się - bez efektów. Skazano mnie na porażkę - bo w siebie nie wierzę. Nie umiem. Nie próbuję. Bo wiem, że wszystko, co robię, robię źle. Albo... niewystarczająco dobrze. Każdy komplement jest ironią, każde poniżenie standardem dziennym. Rzadko używam swojego imienia. Nikt, zero, idiotka, pusta zdzira... Czyż to nie pasuje do mnie lepiej? Czy nie jestem idealnym obrazem tych słów?
Nie zaprzeczaj. Nikt nie zdoła mnie przekonać. Znam swoją wartość (albo raczej jej brak). Milczenie nauczyło mnie umiejętności godzenia się z rzeczywistością. Dlatego nie mam  do nikogo pretensji. Zerem zawsze się pomiatało. Ile to razy zgubiłeś jakieś w zadaniu z matematyki? Ile razy je zignorowałeś? Ile razy oszukałeś sam siebie, pisząc jedno zero za mało?
Widzisz? Jestem przyczyną problemów. Nie ma co o mnie zabiegać. Jeżeli już chcesz mnie odwiedzić, pomóc, to pamiętaj:
Weź ze sobą nóż i skończ mój ból...


Podaj mi jeden powód,
dla którego miałabym wrócić do życia.

sobota, 2 lipca 2011

3. (74)

Świat nigdy nie będzie taki, jak bym chciała. Ja też nigdy już nie będę sobą. Bo mnie nie ma. Nie istnieję. Został tylko strzępek nerwów i nieogarniętych myśli. Podobno nigdy nie jest za późno... Niestety, w moim przypadku czas na odwrót zdecydowanie minął. Teraz mogę tylko bardziej się pogrążać. Nie widzę innego wyjścia. Jest tylko gorzej. I coraz ciszej. Nie działają zwroty typu "zobaczysz, wszystko będzie dobrze". Puste słowa nic nie znaczą. Nigdy nie będzie dobrze! Nigdy.
Staram się przeżyć, staram się sprawiać dobre wrażenie. Staram się, lecz nie zawsze mi wychodzi. Efekty często mijają się z celem. Chciałabym usnąć. Ale wiem, że nie mogę. Podobno dla niektórych jestem ważna. Ale na świecie jest ok. 6 miliardów ludzi. Co ja jedna, takie małe dziewczę, mogę zmienić? Jestem małym pikselem w zdjęciu, okruszkiem. Niezauważalnym odłamkiem szkła - raniącym i zranionym. Jestem zagubiona. Myślę, że nawet osamotniona. Psychicznie słaba.
Wszystko właściwie zależy ode mnie. Tylko ja sama mogę zadecydować o swoim losie. Ale po ludzku mi się nie chce. Nawet nie próbuję - boję się porażek, odrzucenia. Boję się kolejnych upadków. To co, że dna już dotknęłam? Zawsze znajdzie się ktoś, kto przybiegnie z łopatą i zacznie kopać ziemię, by dół był jeszcze dłuższy i ciemniejszy. Do miejsca, gdzie się obecnie znajduję, słońce nie dochodzi. Powietrze także nie wywiązuje się z obowiązków. Zmysły przestają działać. Ogarnia mnie znieczulica.
Szczerze mówiąc, zazdroszczę innym odwagi. Ja jej nie posiadam. Mam płytką duszę. Unikam stanowczości. Wciąż się waham. Nie umiem podjąć ostatecznej decyzji, w moim "życiu" brak jakiegokolwiek ładu i składu. Gubię się w labiryncie uczuć. Czekam na zbawienie - i chyba się zawiodę. Nigdy nie poczuję ulgi. Nigdy nie znajdę w sobie wystarczająco siły, by zacząć walczyć. Nie uda mi się wrócić do oblicza Natalki. Teraz jestem zaledwie jej niedokładnym i postrzępionym cieniem. Czasu już nie cofnę. Podobno się nie da.
Definitywnie zakończyłam publiczne wołanie o pomoc. Teraz tylko tam, w środku czuję coś naprawdę. Nikt nie wie, jak jest. Nikt się nie dowie. Nikt nie zrozumie.
A czy ja rozumiem? Nie mam pewności. Momentami błądzę po swoim umyśle, szukając powodu smutku. Jeszcze nigdy nic nie znalazłam... Bo tak naprawdę często to wynika samo z siebie. A ja i tak zwalę to na obrzydliwą pogodę.
Ale czasem...
Często...
Zazwyczaj...
Prawie zawsze cierpię przez ludzi.
Nienawidzę was.
Za to, że zmuszacie mnie do czynów tak bezlitosnych i okropnych wobec mnie samej. Nienawidzę waszej obojętności. Nienawidzę was za to, że przez was teraz ja sama nienawidzę siebie.
Ale to i tak nic nie zmienia. Na świecie nadal jest kilka miliardów ludzi. Co ich wszystkich to obchodzi...?


Żyjemy na wielkiej kuli, wypełnionej wewnątrz ogniem.
Nazywamy się cywilizowanymi.
A nawet zwierzęta mają od nas więcej taktu.

piątek, 1 lipca 2011

2. (73)

Wiara jest mi potrzebna. Tak, wierzę w Boga. Wierzę, że jest ktoś tam, na górze. Mam nieopisaną nadzieję, że dla Stwórcy wcale nie jestem zerem, nikim. I może wcale nie powinnam żegnać się z tym światem. Przecież zawsze jakoś walczyłam z problemami, liczyłam na lepsze jutro. Miałam dość siły, by po bolesnym upadku wstać. Zaraz potem natychmiastowo i z łatwością zapomniałam o już rozwiązanych problemach. Teraz... stałam się niesłychanie krucha. Nie znam już znaczenia słowa "zapomnieć". Wszystko tkwi we mnie i męczy mnie, niczym drzazga wbita w palec. Teraz, gdy przypominam sobie ten ból... Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj. Wieczór, za oknem słoneczna pogodna. I krótka wiadomość "Mam to wszystko w dupie. Lepiej to urwać, niż ciągnąć dalej". Szok. Zawał duszy. Łzy.
Kołaczą mi się w głowie też inne chwile. Przykładowo, zimna marcowa noc i ja w roli głównej. Zapłakana, zmarznięta, robiąca brzuszki na zimnej podłodze. Wszytko w imię celu, obranego ideału. Albo biegająca po polach, jeszcze okrytych śniegiem, o 4.00. A w myślach mój wyśniony cel. Ile? Jak najmniej. Za jaką cenę?
Za bycie sobą.
Właśnie dlatego potrzebuję modlitwy. Ale nie klepanych różańców. Wolę w ciszy rozmawiać z Bogiem, nawet jeśli w rzeczywistości On wcale mnie nie słucha. Ewentualnie pogram sobie na gitarze i ponucę molowe piosenki religijne. To mi nie tyle pomaga, co uspokaja. Koi i daje, co prawda nikłe, szanse na normalny sen.
A potem się budzę.
I znów żyję, cicho krwawiąc.
I znów nie widzę barw.
Nadzieja znika, gdy jest mi potrzeba...


Musiałam sprawdzić w lustrze,
czy wciąż tu jestem.

1. (72)

Cisza. Wszyscy wyszli, zostawili mnie sam na sam z tą obrzydliwą pogodą. Deszcz głucho obija się o metalowe ścianki rynny, kapie bezmyślnie na brudny parapet. Tak, na efekty nie trzeba było długo czekać. Trzy krechy. Trzy powody. Bo nienawidzę siebie, bo nie jestem wymarzonym ideałem, bo wszyscy widzą tylko moje wady i nieustannie porównują mnie do innych. Tak, to to, o czym myślisz. Tak, przyjaźnię się z żyletką. Tak, zachowuję się jak rozwydrzony bachor.
Przydałby się spirytus salicylowy. Potęguje ból. Pomaga szybciej zapomnieć. Ale trudno, niedawno wykorzystałam ostatnie mililitry. Obędzie się i bez. Wystarczy, że dopięłam swego. Teraz mogę już przestać niespokojnie oddychać.
Niszczę się, wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Zrozumieć może mnie tylko ten, co także ratował się widokiem krwi i przenikliwym cierpieniem. Wszyscy pozostali... mogą myśleć, co tylko chcą. Dosyć mam wiecznego podporządkowywania się wymogom ludzkości. Póki co, nie chcę nic zmieniać. Tak jest dobrze. Nikt nic nie wie, nikt nie widzi. Sztuczny uśmiech, wieczna gra.
Po co cokolwiek zmieniać? Przyzwyczaiłam się do swojej roli. Nie przestanę udawać. Nie wiem, co mnie tak przy tym trzyma. Może świadomość, że jestem bardziej przebiegła i sprytna niż kiedyś. Bardziej... doświadczona.
"I coraz bardziej nieludzka...", podpowiada cicho głos sumienia.
A kim są niby ludzie? Nie chcę należeć do tego gatunku.
Zbyt wiele zła dosięga mnie ze strony ludzi.
Lepiej zostać egoistą i godzinami wpatrywać się w lustro.


Zaryglowałam drzwi,
już nikogo tu nie wpuszczam.
Serce nie jest domem do kupna.