wtorek, 28 czerwca 2011

10. (71)

Teraz już doskonale wiem, kto jest w moim życiu najważniejszy. To nie rodzina. To nie znajomi. To nawet nie koleżanki z klasy i "przyjaciele". To ona. Ta, która wysłucha. Ta, z którą płacze się po nocach. Ta, która darzy mnie zaufaniem i nieustannie we mnie wierzy. Nie ma dnia, gdy o niej nie myślę. Bo przecież jak tu nie myśleć o skarbie, jaki Bóg zesłał mi z nieba, choć wcale nie zasłużyłam?
Zresztą, tego nie da się opisać słowami. To trzeba poczuć. Trzeba to zrozumieć, przeżyć na własnej skórze. Tak nieopisanego szczęścia nie czuję przy nikim innym. Tylko przy niej jestem w 100% sobą. Zero kłamstw. Ona zawsze wie, jak się czuję. Ona wie, co zrobić, by wygnać ze mnie smutek. Łączy nas tyle wspomnień... Chociażby "Bo on znalazł wielkiego grzyba. I mówi: Patrzcie, to grzyb chyba!". Dla takich chwil warto żyć.Może z twojego punktu widzenia czas tracony na wygłupy nie ma sensu. Ale dla mnie jest ukojeniem i radością. Postanowiłam już. Teraz nie liczy się nikt inny. Jeżeli ona odejdzie, to odejdę i ja. Jeżeli ona umrze, umrę z nią. To po prostu normalne. Nie potrafiłabym bez niej żyć. Nie wiem, jak zdołam wytrwać do momentu, gdy się lepiej poznałyśmy. Przecież przez wiele lat miałam chodzącego anioła pod nosem. I, ślepa, nie mogłam go dostrzec... Teraz zmądrzałam.
I nigdy nikomu cię nie oddam. No, ewentualnie podzielę się Tobą z panem *.
I wiesz co?
Kocham cię.


Tylko ty jednym słowem
nadajesz memu życiu kolorów.
Katarzyno (c:). Kocham cię!!!

poniedziałek, 27 czerwca 2011

9. (70)

Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie tak miało być. Nie tak. Naprawdę, żarty przestają mnie bawić. Zwłaszcza gdy głównym ich obiektem jestem ja. I łzy ukrywane sposobem nr 5 pt. "Odkręć twarz w inną stronę". A już nawet nie wspomnę o uczuciu, gdy wyraźnie widzę, jak pewne tematy są natychmiast zamykane, gdy zaczynam słuchać. Dlaczego?
Przecież nic nie zrobiłam. Przecież nadal jestem Natalką. Nadal popełniam te same głupie błędy. Więc dlaczego świat traktuje mnie inaczej?
Tak. W cichym pokoju ze słuchawkami na uszach jest mi zdecydowanie lepiej. Tutaj nikt się nie nabija z tego, jaka jestem, tutaj nikt nie patrzy na mnie z góry. Bo tu nie ma nikogo. Tylko ja. Najlepszy z możliwych towarzyszy.
Egoistka.
No i dobrze.
Taka już jestem.
Wybaczcie.


Ogień wypala nam dusze.

czwartek, 23 czerwca 2011

8. (69)

Zdecydowanie zaliczam się do grupy naiwnych wrażliwców. Do tych, co zakochują się od pierwszego wejrzenia, do tych, co ufają szybko, cierpią długo. Tak też było i wtedy. Spojrzałyśmy na siebie i już niemal wiedziałyśmy - to nie będzie zwykła znajomość. Pierwsza rozmowa, jak to początki, niewinna. Wystarczyły trzy dni. Trzy dni, aby nazywać tą drugą przyjaciółką. Trzy dni, aby zasmakować szczęścia. Trzy dni, aby nieświadomie wejść do przedsionka piekieł.
Fascynacja sobą nawzajem trwała około roku. Rozmowy do rana, głupie pomysły, idiotyczne rozrywki. Nie przeczę - to było piękne. Naturalnie występujące lekarstwo na smutki. Czas beztroski i swobodny. Czas bycia sobą. Wspólna radość z małych sukcesów, zwycięstw, nawet z pierwszego okresu. Wszystko tak barwne, kojące, lekkie. Wszystko takie piękne. Wręcz bajeczne. Mnóstwo tematów do rozmowy, obietnice przyjaźni do grobowej deski. Uwielbienie siebie nawzajem. Miłość przyjacielska.
A potem przyszła jesień. Było nas jakby mniej - ale to przez brak czasu. Jasne. Jedyna sensowna wymówka...I zima. Zima naszych relacji. -30 ˚C w sercu. Coraz mniej rozmów. Cisza. Przejmująca cisza. Kryzys? Nie. Początek takiej małej apokalipsy. Między dwojgiem ludzi. Wybacz za to, co powiem, ale to po twojej stronie leży większa wina. Podczas gdy ja starałam się sklejać naszą przyjaźń, ty znalazłaś sobie przyjaciół zastępczych. Ja zdecydowanie poszłam w odstawkę. bo miałam poważne problemy. A ty wolałaś szaleć! Żyć tak beztrosko, jak dzieci w przedszkolu! Ja, naiwna idiotka, mimo wszystko miałam hopla na twoim punkcie. Tylko Majka, Majka i Majka. Nic poza tym. Zobacz, teraz nawet nie wiesz, co u mnie. Nie wiesz, jak się czuję.
Nie zależy ci.
Ale to jeszcze nie jest koniec. Przecież się spotykamy, gadamy o niczym. Ale jest inaczej. Ty mówisz "gadaj szybciej, bo mnie przynudzasz". Więc ja kończę. A w środku krwawię. Ty mówisz "Nic na to poradzę". Ja udaję, że rozumiem, choć dusza czuje niedosyt. Tak od dłuższego czasu. Unikasz rozmów, ledwie się witasz, a za pięć minut już żegnasz. Jestem ci potrzebna tylko wtedy, gdy nie ma gdzieś w pobliżu jakiejś wiernej psiapsiółki. Wtedy mam jakąś wartość. I nawet jeśli jesteśmy razem - to łączą nas tylko niedopowiedzenia i kłamstwa. Nie umiemy cieszyć się sobą tak, jak kiedyś.
Wiem, ja też nie jestem bez winy. Głównym problemem byłam... ja sama. Bo pojawiły się kłopoty, przeciwności losu. I tym zaczęłam niszczyć twoją krainę szczęścia. Zobacz, nigdy nawet nie wypłakałam ci się w rękaw. Nie umiem już okazywać ci uczyć, nie umiem się przed tobą otworzyć.
Widzisz, jaki peszek. 
I tak tego nie przeczytasz. "Za dużo literek"
Za mało zaufania.
Nie, jakoś zbytnio mi nie szkoda. Nie pogrążam się w żałobie, jak po... "odejściu" Klaudii. (ona pewnie też tego nie przeczyta). Bo, widzisz, droga Maju. Za dużo mi zabrałaś, a za mało dałaś. Straciłam przy tobie mnóstwo chwil. Straciłam przy tobie swoje "ja".Zostaw mnie. Odejdź.
Ale nie martw się, nie ty pierwsza, nie ostatnia.Jeszcze nie powiedziałam "koniec". Muszę nieco się pozbierać. I zrobię to. Skończę z nami. Chore drzewo trzeba ściąć.


Nie mogę być twą przyjaciółką,
Mój świat jest zbyt niepewny
Mogłabyś być świadkiem końca

7. (68)

Czas dłuży się niemiłosiernie. Wszystko rozmazuje się, zlewa. To przez te soczewki utkane z łez. To przez tą cholerną ciszę, niezbywalną towarzyszkę. Uchodzę za intruza, nawet nie mogę powiedzieć, że żyję. Po prostu ot tak, siedzę w pokoju, a gdy wychodzę z niego, to i tak nadal pozostaję niezauważalna. Niczym zjawa. Niewidzialna, a tak przeszkadzająca. Tak niechciana i obca. Właściwie nawet nie wiem, za co to wszystko. Za bycie sobą? Za emocje? Za to, że patrzę na pewne sprawy z nieco innej perspektywy?
Tak. Właśnie za to. I teraz powiedz, wszechwiedzący Boże, co robić? Walczyć? Poddać się? Udawać?
Zniknąć...?
Naprawdę, nie chcę tak żyć. Pragnę uśmiechać się bez powodu. Nie chcę więcej nazywać się zerem. Nie chcę usypiać z mokrymi rzęsami i roztrzęsionym sercem. Dlaczego nie mogę znów wewnętrznie być małą dziewczynką? Uśmiechać się do stokrotek i nazywać życie bajką? Wtedy jeszcze nie stanowiłam jakiegokolwiek ciężaru. Teraz... Teraz mam wielką ochotę wycofać się z tej gry. Tak, mam ochotę skończyć swoją wędrówkę do niewyznaczonego celu. Ale zanim to zrobię - rozliczę się ze wszystkimi. Spłacę długi wdzięczności i pożegnam się z fałszywymi przyjaciółmi. Wakacje jakoś przetrwam - choć plany legły w gruzach. Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma tą ciszę.


Im bardziej się chowam,
tym więcej mnie widać.

wtorek, 21 czerwca 2011

6. (67)

Strach.
Ucieczka.
Przerażenie.
Niepewność.
Bezradność.
Zniechęcenie.
Poniżenie.
Odmienność.
Upadek.
Brak sił.
Samotność.
Smutek.
Melancholia.
Bezsens.
Pogrążenie.
Płacz.
Desperacja.
Wołanie o pomoc.
Cisza.
Walka.
Przegrana.
Ból.
Cierpienie.
Krew.
Ciemność.
Wycieńczenie.
Wściekłość.
Decyzja.
Czyn.

...

Śmierć.


To prostsze, niż się spodziewasz.
To logiczne następstwo.
Nieodzowny element gry.

5. (66)

Ból bywa tak ostry i niepokonany. Ból trudny do ukrycia, łzy zakrywane ciemnymi okularami, drżące usta chowane w kołnierzu koszuli. To, co dla mnie ma znaczenie niemal najważniejsze, dla reszty ogółu uchodzi za błahostkę. Wszystkie plany niechybnie rozpadają się na kilkaset kawałków, niemożliwością jest ich ponowne złożenie. Nie potrafię spojrzeć optymistycznie w przyszłość. Taka już jestem.
Skrywam w sobie zbyt wiele. Ale, hm, cóż, niewiele mogę na to poradzić. Nie chcę spotkać się z negatywną opinią czy krytyką. Zresztą, gorzej chyba być nie może. Wcale nie cieszę się z wakacji. Normalne...?
No bo jak tu się cieszyć? Jak? Wszystko wydaje się byc takie obce, niepewne. Tak wiele może się zmienić - ale równie dobrze może zostać tak, jak jest. Najgorsze jest to, że niewiele mogę zdziałać. Nie wiem, co zrobić, by zdarzył się cud. Nadzieja? Jeszcze się tli. Właściwie ona zawsze jest. Choć czasem jej nie dostrzegam, nie rozumiem. Zawsze jest szansa. Zawsze jest okazja, by uwierzyć. A potem się zawieść.


Nie patrz na mnie jak na idiotkę.
Ja po prostu się zgubiłam...

poniedziałek, 20 czerwca 2011

4. (65)

Nie. Jednak nie jest dobrze. Jeden sukces stał się zapowiedzią do kilku porażek. Plany na wakacje zostały brutalnie zburzone przez rzekomy podmuch wiatru o nazwie "to dla twojego dobra". Tak więc teraz zostałam z pustymi rękoma, nie wiem, czy znajdę dość argumentów, by odwrócić sytuację. Nie wiem też, czy znajdę siłę. Bo, tak na dobrą sprawę, po co się starać? Znając moje szczęście, i tak się nie uda. I kogo to obchodzi? Właśnie - nikogo. Nikt nie wie, co dzieje się we mnie, w środku. Nikt nie zna całej prawdy - i nikt jej nie pozna. Tak postanowiłam. Zrozumiałam, że, póki co, nie znam nikogo, kto zrozumiałby mnie tak w stu procentach. Zdanie ogółu znacznie różni się od mojego. Wszyscy inni sądzą, że to wszystko... było normalne, na standardzie dziennym.
NIE!
UMIERAŁAM!
UMIERAŁAM NAPRAWDĘ!
To nie jest głupi wiek dojrzewania!
To nie jest gra na popis, zwracanie na siebie uwagi!
Ale po co ja to piszę? Po co? Aby wzbudzić litość? Dość.
Ani słowa więcej. Prawdę schowam głęboko w sobie, nikomu,
nikomu, nikomu jej nie ujawnię. Cokolwiek by się działo. Amen...


Krople deszczu obijają się o parapet.
Rozbijają się o twarde dachy.
Kroplą chcę być.

niedziela, 19 czerwca 2011

3. (64)

Udało mi się! Udało! Osiągnęłam cel. Zrobiłam wszystko, co tylko mogłam. UDAŁO MI SIĘ! Udało mi się.
Takie nic. Biało-czerwony pasek. Takie nic. A jednak... Przez takie nic po raz pierwszy w życiu poznałam smak łez szczęścia (które, przypominam, nie istnieje). Tak, przyznaję, nigdy wcześniej nie płakałam ze szczęścia. Nie umiałam. Może nawet nie miałam okazji.
Płakałam, po poczułam się wolna. Bo w ciągu jednej chwili zapomniałam o wszystkich cierpieniach, trudnościach i poświęceniach. Stałam się taka lekka, taka krystalicznie czysta. Mogłabym latać.
To wszystko było tak nagłe, właściwie nawet niezależne ode mnie. Wybuchłam niespodziewanie, zaczęłam wylewać z siebie nadmiar słonej wody, a wraz z nią wszystkie te tłumione emocje.
Jestem sobą. Teraz już jestem sobą - naprawdę.


;)

środa, 15 czerwca 2011

2. (63)

Zrezygnowanie wymieszane z euforią. Tak, nauka doprowadza mnie do szału. Nie wiem, czy walczyć. Po co? Dla jakiegoś paska na cienkiej kartce papieru?
Nic nie ma już sensu.


Ucisz się, głosie rozsądku.
Daj mi czas na odpoczynek.

1. (62)

Co jest ważniejsze? Pozycja, uwarunkowanie czy własne poczucie spełnienia? Tak, wiem, że pytanie należy do tych prostszych. Ale pytam, bo nie wiem, co robić. Nie wiem, jaką drogę wybrać. Teoretycznie powinnam zakończyć wszystkie niewyjaśnione sytuacje, uciąć postrzępione, oszukanie, fałszywe znajomości. Lecz brak mi stanowczości. Jednego dnia widzę w sobie dość siły, by rzec "koniec", a następnego wmawiam sobie, że to wcale nie jest aż tak płytkie, że warto walczyć. Poczekam jeszcze trochę. Przecież wszystko może się jeszcze zmienić. Ta przyjaźń znaczy(ła) dla mnie zbyt wiele. Tyle radości mi dawała, tyle uśmiechu. A teraz sama biorę do rąk nóż i... mam to wszystko zabić, tak po prostu?
Potrzebuję czasu. Oderwę się od szkoły, dam sobie trochę spokoju. Przeanalizuję wszystkie za i przeciw. Zobaczę, jak będzie lepiej. Nie mogę podejmować pochopnych decyzji. Stracę skarb, który co prawda pokrył się kurzem i brudem.
Ale co jest wart skradziony skarb?


Nie umiem mówić słowami.
To coś, co tylko ja rozumiem.

poniedziałek, 13 czerwca 2011

31. (61)

Stos książek. Zero chęci. Wpatrywanie się w mleczno-niebieskie sklepienie. Powietrze ani drgnie. W niedalekiej przyszłości szykuje się kolejna zarwana noc. To mordowanie się po nocach wyraźnie zaburza mój system hierarchii wartości. Już nie wiem, co jest ważniejsze: moje samozadowolenie czy zadowolenie nauczycieli. Ja czy oni. Nie wiem. Nie mam motywacji. Robię to... właściwie nie wiem, po co. Gubię się. Nie mam wyznaczonego celu, błądzę. Jeszcze tylko osiem dni. I w końcu uwolnię się od nauki, znajomych dalszych i jeszcze dalszych, od przyszłych i byłych przyjaciół. Zostanę tylko ja, lokatorzy mojego serca, słońce i uśmiech. Tak, właśnie tak będzie. Odpocznę od cierpienia, nie będę samotnie spędzać godzin wieczornych. Będę bezkarnie popełniać błędy. Przestanę w końcu myśleć o konsekwencjach. Jestem tylko ja - i to o to, jak ja się czuję będę dbać. Całą resztę ludzkości mam głęboko gdzieś. Wszystko, co nietrwałe, przeminie. Tylko niezniszczalne przyjaźnie mają szanse bytu. Tylko uczucia wypowiadane bez żadnych słów mają jakąkolwiek wartość.
Nie jestem zerem. A nawet jeśli - to ono także odgrywa jakieś znaczenie.
Przez zero się nie dzieli.
Więc nie dzielmy się na ludzi lepszych i gorszych. Naprawdę, wszyscy mamy taką samą wartość. Ja także.
Przestańmy się nawzajem zabijać. Bądźmy sobą. I nikim innym.


Podejdź do lustra i spójrz widzianej w nim osobie w oczy.
Zobacz, czy w tych oczach jest jeszcze siła duszy.
Zobacz, czy te oczy rzeczywiście są twoje.
(...)
Zdejmijmy z twarzy maski.

30. (60)

Delektuję się kawą z delikatnym aromatem wanilii. Za oknem bezchmurne niemalże niebo. Chwila zastygła w powietrzu. Sprzeczna z tykaniem zegara. Moment, w którym aż miło się uśmiechnąć. Odgrodzona od złego świata szczelną skorupą. Raz na jakiś czas zerknę przez moje małe okienko na to, co otacza ludzi. Na piękno zakurzone ludzkim egoizmem. Mnie już to nie dotyczy. Ja żyję w innym świecie, jestem z zupełnie innej bajki. Historia ta odległa dalece od ideału. Aczkolwiek prawdziwa.
Tymczasem ja już cię nie kocham, życie. Jesteś mi tak obce, tak nieznane. Ostrym nożem odcinasz moją duchową łączność z optymizmem. Teraz już tylko, co wewnątrz jest mi bliskie. Każde słowo, choć zimne i denne, to jednak moje. Smutne jest to, że nie umiem czerpać energii z czegokolwiek, tak jak kiedyś. Ani kojący zapach bzu, ani łaskoczące twarz promyki słońca nie przywrócą mi zdolności patrzenia na wszystko przez różowe okulary. Ja - półżywy trup, duchowy wrak, jak taki ktoś może widzieć radość? Na dnie jest tak ciemno i chłodno... Na skórze pojawia się gęsia skórka, wydychane powietrze zmienia się w ciepłą parę. Cisza wszechobecna. Cisza niezniszczalna. Pogrąża i koi. Leczy i niszczy. Nieznośna przyjaciółka. Niezbędna zabójczyni.
Dlaczego?
Nie ma mnie tu. Duch ciało opuścił. Nie istnieję. Odchodzę, niepewnie stawiając stopy na śliskim gruncie. To ciężka i długa droga do nieznanego mi jeszcze celu. To samotne egzystowanie i medytowanie nad sensem. Bezwartościowy czas tracony na myślenie.  
Za oknem dziki skwar. W sercu mróz. Nieznośny kontrast.
Gdyby tylko udało mi się przerwać tą złą passę. Gdyby tylko udało mi się zatracić, zapomnieć, odżyć na nowo... Być może wtedy los wręczyłby mi zupełnie inny scenariusz. Być może wtedy całą nienawiść zniknęłaby wraz z mrokiem. A strach przestałby mnie budzić.
Nie chcę już tak żyć.
Nie chcę już żyć.
Nic nie chcę.


Boże...
Czy ty nic nie rozumiesz?!
Nie mam już sił...

niedziela, 12 czerwca 2011

29. (59)

I jak tu uwierzyć w siebie? Przecież zawsze znajdzie się ktoś, kto stłamsi mnie, poniży, zniszczy. Zawsze będzie ktoś, kto pokaże wszystkim swoją wyższość nade mną. Tak już jest. To właśnie to w znacznym stopniu nie pozwala mi znaleźć w sobie zalet. Może ich nie ma...?
Muszą być. Przecież tu jestem - a to już jest zaleta. Przecież stanowię mikroskopijny element tegoż zepsutego świata. Hm, czy to też aby na pewno jest zaleta? Wmawiam sobie, że tak. To przynajmniej gwarantuje mi jakikolwiek sens. Nawet taka iluzja ma dla mnie znaczenie. Okłamywanie samej siebie. I co z tego? Kłamstwo to nieodzowny element. Dziki oszust, dzięki któremu odnajduję choć trochę siły. Nadziei przecież nikt mi nie może zabrać. Łudzić mogę się zawsze. I ja, naiwna, skorzystam z tej opcji. Będę żywić coraz to większą nadzieję, będę liczyć na szczęście, spełnienie marzeń i w końcu znalezienie swojego miejsca w świecie. O ile ono istnieje.
Śmiech coraz częściej jest preludium do melancholii. Gdy śmieję się jak głupia, to zapewne za parę minut zacznę widzieć w obrazie czarno-białym. Niczym w prognozie pogody - tak się stać może, ale nie musi. Niestety, coraz częściej występuje wariant pierwszy. A leku na moją naturę nie ma. Antydepresanty przestały przynosić efekty. Uzależniły mnie, choć nic nie dają. Nie chcę się z nimi pożegnać. Potrzebuję ich. Choć jeszcze nie wiem, po co.

Wymyślę coś.


Sama w tłumie.

środa, 8 czerwca 2011

28. (58)

Kim jestem?
Sobą.
Nie, to nie jest odpowiedź.
Nikim.
A kto to nikt?
Ja.
Zataczamy błędne koło. Kim jestem?
Nie wiem.
Więc kto ma wiedzieć?
Bóg.
On nie wie, jeśli ty nie wiesz.
To nie zmienia faktu, że nie znam odpowiedzi.
To ją znajdź.
Jutro.


Fuck.
Jutro i tak mi się nie uda.

27. (57)

Nic nie jest takie, jak bym chciała. Dzień za krótki, plany nie zrealizowane, uczucia przeciwne do tych oczekiwanych. Co robić? Płakać? Nie. Nie tej nocy. Dziś cisza. Wewnętrzna. Idealnie zapewne już nigdy nie będzie. Czas pogodzić się z rzeczywistością i nauczyć się żyć z wrodzoną wadą duszy, przez którą przeżywam coraz to nowe załamania. Ciężko jest patrzeć, jak ci, których kiedyś nazywałam "przyjaciółmi" teraz odchodzą w cień, a właściwie to mnie odsuwają poza zasięg światła. Zastanawiam się wówczas, gdzie popełniłam błąd. Póki co, odpowiedzi nie znalazłam. Ciężko jej szukać - tak naprawdę nawet nie wiem, gdzie mogę ją odkryć. Prawdę zakopuje się głęboko, pod ziemią. A do jej odkrycia trzeba sił i cierpliwości. Ja nie mam ani tego, ani tego. Tak więc na sukces nawet nie liczę. Taki był plan. Tak ułożył go ktoś na górze. I nie powinnam go zmieniać.
Senność zamyka mi oczy, a uszy usypia smutna melodia. Nie chcę jednak marnować czasu na odpoczynek. Mam jeszcze tyle spraw do obmyślenia. Tak, do obmyślenia. Myślę o wszystkim. I serdecznie przepraszam tych, których zraniłam. Oni nie potrafią przeprosić mnie. Trudno. Może kiedyś zaznają smaku porażki, odrzucenia, drażniącej ciszy.
Ja znam to na pamięć. Tak jest i teraz. Z niecierpliwością czekam na choćby wibracje telefonu oznajmiające przyjście nowej wiadomości. A tu nic. Głucho, martwo, a zarazem tak stoicko spokojnie. Zapach snącego lakieru odurza mnie nieco, ale piszę dalej. Z natury swojej wolę kończyć to, co zaczęłam. Po co? Sama nie wiem. Dla siebie? A kim ja jestem? Dla was? A kim WY jesteście???
Dla nikogo. Od tak, aby oderwać się od codziennością, która, swoją drogą, pcha się wszędzie. To boli, choć z pozoru nie powinno. Staram się udawać, że nie słyszę odgłosu skapujących kropel.  Na marne. Przed samą sobą ciężko jest udawać.
Ale przed wami - to co innego. Kłamię perfekcyjnie. Zwodzę głupim śmiechem. Z wierchu taka pogodna - w środku tak zimna, jak arktyczny śnieg. Znów ta codzienność. Znów to samo. Do czasu ostateczności.


Masz coś pięknego w oczach.
Masz tam zbawienie.
Więc chodźmy razem zabierać ludzi na drugą stronę.
Chodźmy ich zbawiać.

wtorek, 7 czerwca 2011

26. (53)

Tak cicho umiem krzyczeć tylko ja. Bestia, w którą zmieniłam się zarówno przez siebie, jak i przez ludzi. Zwłaszcza przez ludzi. Od innych człowiek uzależnia się na każdym kroku. "Jest mi wesoło, bo KTOŚ mnie rozbawił", "Jest mi smutno, bo KTOŚ mnie zranił". Bez tajemniczych ktosiów byłoby tak spokojnie. Boże, czemu nie dałeś mi własnej planety? Albo chociaż meteorytu. Byłabym tam tylko ja - sama sobie, sama dla siebie.
Chociaż pozornie ból po ktosiach już mnie opuścił, to ja nadal pamiętam. Myśląc o tym, wciąż na nowo odżywa we mnie strach przed kolejnym tsunami nieszczęść. A ja wcale nie chcę być czyjąś niewolnicą. Swoją też nie chcę być. Nie chcę wciąż bać się życia.
No co?
Pomarzyć zawsze można...


Ja zmarnowałam zarówno ten, który minął,
jak i ten, który przyjdzie.
Nic nie da się naprawić.

25. (55)

Niewiele się zmieniło. Nadal ta sama pustka, nie tylko wewnętrzna, ale i zewnętrzna. Wszystko jest takie wyblakłe, bezsensowne. Moje oczy przestają patrzeć w kolorze. Świat wydaje się być tak smutny i szary. Ale co ja mogę na to poradzić? Na pierwszy rzut oka - nic.
Ale ja wiem, co mogę zrobić.
Drżącymi rękami kartkuję stertę słowników. Wiem, że gdzieś tu schowałam mój malutki skarb. Zdenerwowana do granic możliwości, zamykam w pośpiechu drzwi na klucz, w obawie przed niechcianymi intruzami. Jest! Znalazłam. Tym razem powoli, ostrożnie odginam papier. Wyjmuję zgubę i pozbywam się ochronnego papierka. Obracam ją, bo metalicznie błyszczy, jak diamenty w pierścionku. Potem szybki ruch. Gotowe. Wypełniło się.
Właśnie to robię - nie tylko dla świata. Dla siebie. Aby poczuć ból ciała, a nie duszy. Tak łatwiej. Lżej. Nikt już tego nie zauważa. Ja, naiwna - kiedyś obrałam sobie za cel rękę. Banał! Działanie na popis. Teraz... zmądrzałam. Praktyka czyni mistrza. Nawet nie wiesz, jak blisko jesteś mej krwi. A i tak nic nie zobaczysz.
To, co miało sens, teraz znika. Ludzie niczego nie rozumieją. Ja już nie mam sił. Nie chcę tak żyć. A jednak coś mnie trzyma. Coś, co w niepohamowany sposób każe mi popełniać błędy, wciąż te same, wciąż na nowo. Bliscy? Trochę tak. W końcu gdyby nie oni... Może też ja sama. Może wewnętrznie czuję, że to jeszcze nie czas, nie pora. Poza tym, przecież nie zawsze jest tak, jak chociażby teraz. Przecież świeci dla mnie słońce...
Pieprzona kula z ognia. Karmi mnie trującą nadzieją.
Dosyć.


Wolę wyć w nocy do księżyca
i czuć jego chłodne światło.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

24. (54)

Postanowiłam zacząć udawać, że mnie nie ma. Zniknę za drzwiami pokoju zamkniętego na klucz. Będę wychodzić stąd tylko po to, żeby zjeść albo wyjść z domu. Nic więcej. Mam dość bycia tym zbędnym, niepasującym elementem układanki. Jedno zdanie wystarczyło.
"Jak was nie było, to było lepiej"
Proszę bardzo. Na życzenie klienta. Nie będzie mnie. Nie będę mówić, nie będę chodzić, nie będę żyć. Tego chcesz? Ależ proszę. Mi to nawet na rękę. Samotny wieczór? Powrót do dawnych zwyczajów. Cisza? Relaks dla umysłu. Ciemność? Moment, w którym nie widać łez.
Radość, jaką przywiozłam znad morza opuszcza mnie stopniowo. Nie będę jej zatrzymywać, bo niby z czego mam się cieszyć? Z tego, że nawet przyjaciół mi zabrałaś? Z tego, że pedantycznie podchodzisz do życia, stawiając porządek na pierwszym miejscu, przed nami?
Przyzwyczaiłam się do tego. Wybaczcie, ale to koniec uśmiechu. Nie tym razem. Muszę wybrać drogę. Czas skończyć zahamowania i wahania.
Właściwie nie mam zbyt wiele opcji do wyboru. Dwie. Tą wygodniejszą, samotną, pustą. I dążącą do fałszywego, wymyślonego przez ludzi szczęścia, w której czeka na mnie mnóstwo przeszkód. Co zrobię? Stchórzę. Jak zawsze. I wybiorę to, co dla mnie łatwiejsze.
A co jest łatwiejsze? Ucieczka przed życiem? Ciągłe chowanie się? Boże, stałam się potworem. Nie umiem się otworzyć do ludzi. Zbudowałam między sobą a światem szczelny mur. To absurd. Bo mój mur jest ze szkła. I widzę wszystko, czego wolałabym nie widzieć.
Tylko mój pies jest ze mną zawsze. Tylko on wie, kiedy ma przyjść i położyć się obok mnie. Tylko on umie milczeć i wsłuchiwać się w mój szloch.
I jeszcze ty. Kasiu, jeszcze ty. "No, nie płacz, bo będziesz brzydko wyglądała na wschodzie słońca". Zapamiętam te słowa. Zapamiętam do końca życia. Bo tylko my umiemy płakać bez powodu. Bo tylko my znamy znaczenie słowa "przyjaźń". Inni przestają istnieć.
A więc poprawka. Tylko ty i mój pies jest ze mną zawsze.


W twoich ramionach jestem taka silna...

niedziela, 5 czerwca 2011

23. (53)

Tak więc jestem. Wróciłam. Odpoczęłam. Psychicznie, nie fizycznie. Hm, bo chyba ciężko jest odpocząć ciałem, gdy przez pięć dni przemaszeruje się 35 kilometrów...
W pewnym sensie te pięć dni z dala od codzienności pozwoliły mi odnaleźć w sobie spokój i ukojenie. Mogłam doznać wielu uczuć i emocji. Mogłam wyglądać przez okno autobusu i wewnętrznie się uśmiechać. Widok pól pokrapianych obficie czerwienią maków i cytrynowym odcieniem kwiatów mleczu dawał mi mnóstwo radości. Nawet zmęczenie i gorąco nie przeszkadzało mi w wpatrywaniu się w piękno, które przecież jest wszędzie.Jednak dopiero tam, na północy Polski udało mi się je naprawdę pokochać. Dopiero tam poczułam się dobrze, jakby lekko.
Miło jest dzielić śmiech z bliską osobą. Właściwie to tylko dla niej pojechałam na tą wycieczkę. Aby mówić o sprawach małych i dużych. By dzielić się każdą chwilą, każdym słowem. I choć moja zazdrość, niecierpliwość i pieprzona wrażliwość wiele chwil zaprzepaściła, to i tak czuję się spełniona. Zdarzały się idiotyczne ostre wymiany zdań na temat "Kto nie zakręcił szamponu i doprowadził do jego wylewania się" albo "Tala, zabiję cię! Leżałaś mi na bluzce, teraz jest cała mokra!". Po co to było? Zapewne to też było potrzebne. Aby zbilansować i wyrównać emocje. I żeby spanie w dziwacznych pozycjach w autobusie i gadanie trzy po trzy nabrało więcej smaku. Moje fochy też przyniosły jakiś efekt. Zrozumiałam, że obrażam się za coś, co sama robię. Za bezsensowne słowa, w których widzę jakieś podteksty, za przyzwyczajenia, za wady, które ma każdy.
Emocje rosły we mnie - więc musiałam wybuchnąć, oczyścić umysł. Łzy nabrały nowego sensu, gdy przeszyty bólem głos wydobywający się z mojego gardła mówił o śmierci, o inności, o cierpieniu. Łzy nabrały sensu, gdy ktoś będący obok płakał ze mną. Łzy nabrały sensu, gdy siedząc na brzegu łóżka ktoś potrafił mnie mocno przytulić w środku nocy.
Nic nie dzieje się przypadkiem.


Dziękuję, że jesteś.