czwartek, 23 czerwca 2011

7. (68)

Czas dłuży się niemiłosiernie. Wszystko rozmazuje się, zlewa. To przez te soczewki utkane z łez. To przez tą cholerną ciszę, niezbywalną towarzyszkę. Uchodzę za intruza, nawet nie mogę powiedzieć, że żyję. Po prostu ot tak, siedzę w pokoju, a gdy wychodzę z niego, to i tak nadal pozostaję niezauważalna. Niczym zjawa. Niewidzialna, a tak przeszkadzająca. Tak niechciana i obca. Właściwie nawet nie wiem, za co to wszystko. Za bycie sobą? Za emocje? Za to, że patrzę na pewne sprawy z nieco innej perspektywy?
Tak. Właśnie za to. I teraz powiedz, wszechwiedzący Boże, co robić? Walczyć? Poddać się? Udawać?
Zniknąć...?
Naprawdę, nie chcę tak żyć. Pragnę uśmiechać się bez powodu. Nie chcę więcej nazywać się zerem. Nie chcę usypiać z mokrymi rzęsami i roztrzęsionym sercem. Dlaczego nie mogę znów wewnętrznie być małą dziewczynką? Uśmiechać się do stokrotek i nazywać życie bajką? Wtedy jeszcze nie stanowiłam jakiegokolwiek ciężaru. Teraz... Teraz mam wielką ochotę wycofać się z tej gry. Tak, mam ochotę skończyć swoją wędrówkę do niewyznaczonego celu. Ale zanim to zrobię - rozliczę się ze wszystkimi. Spłacę długi wdzięczności i pożegnam się z fałszywymi przyjaciółmi. Wakacje jakoś przetrwam - choć plany legły w gruzach. Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma tą ciszę.


Im bardziej się chowam,
tym więcej mnie widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)