Potnę.
Jestem mocno zmęczona, wewnątrz wyblakła, pogięta na rogach, w oczach wilgotna. Zdradzić mnie może tylko zaczajona i niemal zupełnie już wyschła, zastygła łza na rzęsach, jeżeli tylko potrafisz zajrzeć dokładniej.
Jeśli tylko masz odwagę zajrzeć we mnie głębiej.
Wejść pod koc. Wpuścić do siebie ciemność i przytulić się do żeber. Objąć się mocno i zasnąć bez liczenia owiec, ran czy dni do końca. Trwać w stanie nieczucia i móc nigdy się nie budzić. I znów. Znów potrafić wyodrębniać z siebie ciągi słów o poplątanej sieci nerwów wewnątrz. Znów umieć o tym mówić i nie musieć zerkać do słownika uczuć. Nie musieć się starać o samą siebie.
Nieustannie w sobie mam uczucie wypalenia. Patrzę w oczy swojemu odbiciu i łamię kark na płyciźnie. Patrzę sobie samej w oczy i boję się, czy wytrwam, czy to pokonam. Czy jeszcze jest we mnie dość cienkich, lecz nadal ciągłych linii jednorazowych moralnych kręgosłupów.
Chęć zabicia
Wciąż mnie cholernie to wszystko dotyka. Dźga i nie przestaje, napięte mięśnie, dźga i wciąż jednostajnie i prostolinijnie sobie po cichutku cierpię i cierpnę, upadam i odpadam, umieram i zamieram.
Umieram.
Napięte wszystkie mięśnie, po kolei. Najmocniej ten najgłupszy - serce.
I just want relief.
post pisany przy utworze: