niedziela, 24 kwietnia 2011

24.

Cóż, pech chciał, żebym nawet w Wielkanoc była chora. Wczoraj na wieczornej Eucharystii gorączka (40'C), dziś uciążliwy katar, kaszel i drapanie w gardle. A, no i oczywiście odciski po moich, jakże niemiłosiernych pantoflach. Poświęciłam się i, po części z przymusu, wstałam na rezurekcję. A przecież w łóżeczku było mi tak dobrze, ciepło i spokojnie...
Ale mimo tego przeziębienia i niewyspania, poranek upłynął mi wesoło. Aż do teraz. Znów słucham jednej piosenki w kółko, znów obieram za azyl swój cichy pokój. I myślę... Święta miną w okamgnieniu. I znów wrócimy do szkoły. A tam będziesz ty. Wraz z tobą wszystkie niemiłe wspomnienia. Tak, owszem, wciąż łudzę się, że będzie dobrze! Wciąż mam nadzieję, choć to tak wiele mnie kosztuje! Nie wiem, co robić ze swoim głupim nastawieniem do świata. Nie wiem, gdzie upchać bałagan w mej głowie. Ty mi nie chcesz pomóc...
Racja, są też plusy. Podczas gdy ty szukasz sobie wesolutkich, zabawnych towarzyszów, ja zaczynam dostrzegać tych, którzy nigdy, przenigdy mnie nie opuszczą. To ci, co nawet wczoraj, przy mojej gorączce i zawrotach głowy potrafili mnie rozśmieszyć. To ci, którzy przytulają mnie, choć mówię, że ich zarażę. To ci, co najzwyczajniej w świecie się o mnie troszczą. Niestety, jest ich coraz mniej...
O ile dobrze wnioskuję, gorączka come back. Albo to te emocje wypływające ze mnie podczas pisania. Lub jedno i drugie.
Uciążliwie czekam na moment, gdy to wszystko minie. Może to będzie za rok, dwa, a może nawet jutro. Póki co, wewnątrz jestem jakby... pusta. Czegoś mi brak. Uczuciowej stabilizacji. Tak, to o to chodzi. Nie mam gdzie ulokować uczuć. Większość z tych, którym poleciłam ich przechowanie odsunęła się ode mnie, bojąc się konsekwencji. Moje problemy są już nie ważne. Nieistotne. Nikłe. Kogo obchodzi ta pieprzona samotność, smutek, bezradność. Świat pędzi do przodu. Nie nadążam za nim, wariackie tempo przyprawia mnie o mdłości. Wypadam z toru, nikt z uczestników życia nie podaje mi ręki. Nie startuję drugi raz. Bo po co? Na kolejną porażkę już nie mogę sobie pozwolić. Zawracam. Sama. W ciszy. Spokojna, choć jednocześnie ukarana bólem i cierpieniem.
Dajcie mi, kurwa, różowe okulary!


Nie zostawiaj mnie samej...
Nie puszczaj mojej ręki.
Inaczej utonę w otchłani mej udręki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)