środa, 9 maja 2012

5. (250)

Zimno. Wylewa mi się z ust. Potok ostrych słów. Wodospad obojętności. Chłód pochowany pośród sylab. Głoski nasiąknięte najgorszą odmianą ignorancji. Powietrze skażone okrucieństwem i swego rodzaju pięknem sensu milczenia. Szkło pęka powoli, z lekka tylko dając o sobie znać, skrzypiąc i gubiąc okruchy. Pęknie. Niedługo. Nie wiem, jak. Może pod ciężarem metalowych, ciężkich kół pociągu. Może ktoś je rzuci na twardą powierzchnię zjeżdżonych ulic. Albo zgniecie ciężarem zimnego koca i paru poduszek. Może ktoś nakarmi je melatoniną, aby mogło usnąć ze skruszenia. Albo przetnie krótkim ruchem samotności o barwie karmazynu. Spali. Zgniecie. Zniszczy. Jakakolwiek będzie pogoda, którakolwiek godzina, w końcu coś wykończy cienki kawałek ugotowanego piasku kwarcowego, który udaje wielką bryłę twardego metalu. A nią nie jestem. Nie ma we mnie ani krzty walki, ani jednego atomu siły, ani grama przejrzystej jak źródlana woda odwagi. Wciąż tylko uciekam od myśli, że każdy kilkuliterowy nóż wybiegający z moich warg zawsze do mnie wraca. Ze zdwojoną siłą. I krótką, bolesną informacją "zamknij się. nikt nie słucha. nikt nie słucha właściwie". Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie...?
Ostry wiatr cały dzień zrywał po kawałku uśmiech z mojej twarzy. Zmaterializowała się moja szara pusta, przykre szaleństwo, nie udało mi się niczego ukryć. Spadły misterne okucia z lodu, z którymi jakoś jeszcze potrafiłam przeskakiwać kartki kalendarza. Nie mam wyboru, chyba dziś zerowa godzina podstawi mi nogę i załamie szyk wędrówki. I choć wciąż z tyłu głowy coś szepcze mi o wolności, to wszystko, co zwane niezależnością, nie opisuje mnie. Czasami, gdy noc oświetla moje życie, to dostrzegam pionowe, metalowe pręty, krzyżujące się, pnące po ścianach.
Więźniu... 
Jakby wszystkie myśli, których nie chcę, pożeram samoistnie. Nauczyłam się rytmicznym ruchem urywać głowy niekształtnym oskarżeniom. Wartość prawdy zeszła z drogi. Stoi do dziś za kratami mojej spaczonej niewinności. Chyba płacze. Chyba minę ma niezbyt ciekawą. Kiedy patrzę w jej oczy, nie mogę już kłamać.
Nie musisz nic robić, a jesteś przestępcą. Zabijasz. Siebie. Okradasz. Siebie. Rujnujesz. Siebie. Pogwałcasz. Siebie. Wszystko, co wydaje ci się dobre, jest autodestrukcją. 
Nie mam w dłoniach świata. To tylko równie okrągła tykająca bomba. Ląd podpalam siarką śliny.
Więźniu...
Tęskniłam kiedyś za czymś? Gdzie moja przeszłość? W głowie kocioł z bulgoczącą cieczą. Jutro, dziś i wczoraj mieszam, tłumiąc wszystkie mądre rady strachu. Nogi przykleiłam klejem do podłogi. Cieszę się, że moje wariactwo to jakaś odwaga.
Cokolwiek śni ci się po nocach, cokolwiek robisz motorycznie podczas dnia, zlewa się w jedno. Więzisz się. Najgorsze jest jednak to, że gdybyś chciała, mogłabyś wyrwać się. Nie chcesz. Nie "nie umiesz", tylko nie chcesz. Wygodnie ci ze swoim prywatnym umieraniem.
Prawda w gruncie rzeczy zawsze jest mi obca.



It's so hard to find someone 
who cares about you, 
but it's easy enough to find someone 
who looks down on you 

1 komentarz:

  1. MISTRZOSTWO!!!!!!!
    Naprawde porusza to co napisałaś........

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)