poniedziałek, 7 maja 2012

4. (249)

Złe słowa. Złe myśli. Zły czas. Ja zła. Szarość nieba mnie zabija. Strzela do mnie z pistoletu. Smak deszczu mnie zabija. Wyżera mi wszystkie szanse. Zimno też mnie tu zabija. Kruszy kości i rwie skórę. Wszystko mnie dziś wciąż zabija... Moja kawa, zegar i długopis, szklanka z wodą, drzwi i pufa, matka, ojciec i swastyka, stolik, nożyk, ogród, pustka... Coś nie pozwala mi zapomnieć o rysach na duszy. Coś wiecznie magnetyzuje mój wzrok i ciągnie w zakazaną stronę. Spalam przeszłość. Biorę ogień, papier i siebie, wychodzę, podpalam i czekam. Popiół gryzie mocno w oczy, dym przykrywa warstwą ręce. Na nic. Nie potrafię wyrwać siebie z pustej muszli w oceanie. Skryta jestem bardzo, w słowach. Ale nie patrz mi dziś w oczy, proszę... Są bledsze niż na zdjęciach, bez błysku źrenic, z przykrym smutkiem w czerwonej poświacie. Gdzie byłam, jak spałam, zdawałoby się, snem wiecznym? Za mało. Czegoś. Kciuk wciąż w górę. To już tylko Bogiem chyba trzeba być, żeby martwego wciąż trzymać przy życiu.
Ile we mnie tej goryczy, ile we mnie zaplątania? Patrzysz, sama nie wiem, z poniewieraniem, ze strachem, litością? Patrzysz? Czy tylko widzisz? Przepraszam Was wszystkich, marne stado homo sapiens. Za swoją własną paranoję, którą wpycham wam do oczodołów z dnia na dzień, z uporem, bez opamiętania, z coraz mniejszym własnym bądź cudzym wyborem. Słodki ze mnie morderca. Przesłodki. Zwłaszcza z tą cudownie uśmiechniętą buźką. Nie polubisz mnie w prawdziwym wcieleniu. Z drgającą powieką, zaciśniętymi, umalowanymi krwią ustami i szarą, popiołową skórą. Nie martw się, ja tak z domu nie wychodzę. 
Dom...?
Całe piekło rozpoczęłam w setkach nierealnych marzeń. W ogromie słabości, pragnień. Bo tak naprawdę marzenia nie spełniają się. Te, które, wydaje ci się, że wprowadziłeś do kart rzeczywistości, to po prostu twoje mrzonki, zachcianki proste i banalnie przewidywalne. Marzenia nosi się w sercu. I nigdy z niego nie wypuszcza. Może na tym polega ich magia. Na tak bezlitosnej wieczności istnienia. Może taka ich rola... Uświadamiania Ci, co wieczór, co noc, co kolejną spadającą gwiazdę, że nic nie masz, prócz nic. NIC. nic... Umieranie przecież nigdy nie było rzeczą na własność.
Dziś to już chyba na prawdę utonę we wrzaskach. Słuchaj mnie. O piątej, ósmej, dwudziestej i czwartej. Szukaj mnie i moich zamkniętych powiek. W okolicach nocnego umierania.


Tyle gwoździ, ile ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)