niedziela, 6 maja 2012

3. (248)

Usiadłam nad brzegiem oceanu moich myśli. Gęsta ciesz ciągnęła mnie ze sobą. Poddałam się. Ciężar moich żył pociągnął mnie na dno. Czułam. Wszystko. Jak gorzki płyn o nieznanym składzie powoli przenikał przez moje usta, spierzchnięte i zmęczone, przygryzane raz za razem. Jak zalewał krtań, paląc jej ścianki, wyżerając struny głosowe, wreszcie wpełzając do płuc, czarnych i smutnych, brzydkich, pokurczonych. Dzikość chęci oddechu została stłamszona przez falę własnej nieobliczalności. Serce rwało gdzieś, jak najdalej, zapominając, że przepięli je aortą do kości i paru mięśni. Biło nieprzerwanym rytmem, aż do wczoraj, dziś, a może jutro?... Czas zaplątał się w wodorostach... Popękały mi powieki, pozrywały wszystkie ścięgna. Czułam. Czy to zawsze będzie tak boleć...?
Noc. Noc. Noc. Zapach bzu dławi mnie, choć zawsze pachniał tak kojąco. Strach. Gwiazdy poszły na imprezę, niebo jest już całkiem puste. Żal. Ciągle to samo rozczarowanie, ta nieprzerwana trauma z dzieciństwa. W bajkach jakoś było inaczej. Kubuś obżerał się miodem, choć nie miał pracy, żadnych stałych dochodów. A Włóczykij nie miał szlabanów. Czy gdzieś obok mnie żyje jeszcze tamta rzeczywistość...?
Barwy nieba są wyblakłe. Oczy nie chcą na nic patrzeć.
We mnie zimno. Pożar. Lód. Stan sprzeczności i zagłady. Krew ciągnie się jak stara guma do żucia, to chyba nie jest dobra pora na umieranie. No bo i jak mam zabić trupa ze smutnym kolorem oczu? Zmartwychwstanę. Jeszcze zmartwychwstanę. Zobaczycie. Podniosę głowę i... Mój Boże, czy potrafię robić coś więcej, prócz wiecznego wyniszczania? Czy umiałam kiedyś kochać, wierzyć, ufać?
Cisza. Cisza. Cisza. Dosyć. Wstaję, biegnę, kaszlę, wspomnienia nie chcą mnie opuścić, kurczowo trzymają się wątroby, piszczeli i tętnicy, oby tylko wciąż tam zostać. Bo jest miło. Ciepło. Ładnie. Zapach gnijącego białka przecież im pasuje. Stężała krew, zaschnięte komórki. Padlinożercy lubią karmić się bez granic.
Moja głowa leży w kącie. Nie chce ze mną współpracować. Jakże miło, wzdycham, nie mam się w końcu czym uśmiechać. Nie ma łez ani oczy, drgających warg i zmarszczonych brwi. I proszę.
A jednak mogę być człowiekiem.


Przynajmniej słońce jest za darmo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)