sobota, 5 maja 2012

2. (247)

Znasz to uczucie? Gdy z każdą sekundą, z każdym tchnieniem opadającego na ziemię płatka z kwiatów, wraz z każdym podmuchem wiatru czujesz, że właśnie teraz, w tej chwili, gdzieś na twojej ścieżce pojawia się okruch nadziei innej niż zawsze? Nadziei na szczęście? Znasz? Skoro nie, to czy w takim razie masz w swej pamięci taki moment, gdy cała Twoja radość, wszelka świadomość bycia kimś ważnym nagle pęka, jak nieczule potraktowana bańka mydlana? Poznajesz? Ta paskudna w swym barbarzyństwie część czasu, która niesie w sobie więcej rozczarowania i żalu, niż wiele nijakich dni razem wziętych? Gdy nagle inny człowiek wkłada cię do trumny ruchem tak subtelnym i delikatnym, że orientujesz się, gdzie jesteś, gdy ziemia od wielu dni przykrywa cię swym ciężarem? Gdy cały ten gwiezdny pył wokół ciebie jest po prostu gęstą mgłą, przez którą nigdy się nie przedrzesz? Nie odpowiadaj. Nie na głos. Nie tutaj. Nie teraz...
Może po prostu najadłam się za dużo złudzeń. Wysnułam cudowny scenariusz, wymarzyłam bezpretensjonalność i cudowną zależność połączoną w jedność. Tymczasem nić powoli się przerzedza, z lekka gdzieś przeciera, co parę centymetrów niemal się urywa. Winni chyba nie istnieją, to tylko ja, tylko moja głupota, tylko ciągła nadzieja zamiast serca, wszczepiona przez przypadek podczas lunatykowania w krainie własnych wahań. Rwę, rwę, zrywam wszystkie firanki, kulę się, okręcam zszarzałym materiałem, zamykam świadomość, bo nie chcę, NIE CHCĘ dopuścić do siebie świadomości odrzucenia. Nie mam ochoty stawać się marnym dodatkiem do czyjegoś życiorysu, przystankiem na parę sekund wyrwanych z całości, znakiem drogowym bez żadnej treści. Zbyt dużo się śmiałam, zbyt mocno cieszyłam na każde słowo, uśmiech, przecinek. I mam. Kara od Boga, co to niby taki miłosierny. Śmiejcie się, znowu, znowu, sama z siebie zrobiłam idiotkę, małego niemowlaczka z ufnymi oczkami kochającymi wszystko, co zapowiada się wesoło. Przegrałam. Dostałam dużo kart, dużo, bardzo dużo, szkoda, że nie zauważyłam, że wszystkie to jedynki, a nie asy.
Bywa? Nie, wcale nie bywa. Tak jest zawsze, nie czasami. Może powinnam przestać żywić nadzieję. Aby przerwać tą passę kozła ofiarnego. Zdawałoby się, wisienka na torcie... A tortu nie ma. Nic nie ma. Again.


Tak, wiem. O mnie się nie walczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)