poniedziałek, 30 grudnia 2013

6. (327)

Powoli, spokojnie. Zamyka oczy. Oddycha ciężko. Gorąca woda okrywa jej ciało, lecz wciąż dominującym odczuciem jest chłód. Bierze do rąk plik kartek. Czyta. Zdanie po zdaniu. Zagryza wargi, walczy ze sobą, jakiś uczuciowy i pełen litości głos w jej głowie każe przestać, odłożyć to, zostawić, wyrzucić, spalić. Lecz ona i tak tego nie zrobi. Czerpie z tego coś w rodzaju wiązki energii. Pomimo tego przeszywającego - wzdłuż i wrzesz, na wylot, wgłębnie, dosadnie, mocno - bólu. Czuje łzy płynące po policzku i nie przestaje. Czuje drżące dłonie i dreszcze. Nie przestaje. Z sekundy na sekundę.
Atak ze strony wspomnień. Jesteś moją nadzieją. Nie. Nie jest. Myśli o sobie jak o chwaście, wyrwanym i rzuconym gdzieś pod płot. Znowu wdech. Znowu wydech. Tyle kłamstw. Tyle wiary i tyle nadziei. To blaknie. Pozostają tylko iluzjonistycznie zdania o czymś, co nigdy się nie wydarzy.
Walczy, lecz ostatecznie lituje się nad sobą. Odkłada. Nabiera powietrza i zanurza się cała. Otwiera oczy. Zaczynają szczypać. Ona próbuje dalej. Zaczyna kołysać ją do snu brak tlenu. Liczy do dziesięciu. Czuje niemoc zaczerpnięcia powietrza, jednocześnie pragnąć nie oddychać już nigdy. Wie, że byłaby w stanie. Bo tak naprawdę w pewnym momencie nie czuje się już nic. Krew zdaje się spowalniać, choć w istocie goni i nie wyrabia na zakrętach, panicznie próbując zneutralizować niszczące skutki zaistniałej sytuacji. Gdyby nie myśl o osobach bliskich sercu, nie wynurzyłaby się. Jak słowo daję, czekałaby na ostatni skurcz w klatce piersiowej, zamknęłaby oczy, wypuściła powietrze. Ostatkiem sił zgarnęłaby te leżące na brzegu wanny kartki, przytuliła, a słowa rozmyłyby się, umknęły wraz z nią. Nie byłoby ich. Czy nie tego by chciała? By nigdy nikt ich nie napisał, a jej nie dane było ich przeczytać? Dziwi się, skąd w niej ta łapczywość i wola życia chwilę po wynurzeniu. Skąd w niej ta zachłanność w stosunku do powietrza. To jest ten najważniejszy oddech? Ten głęboki, oczyszczający, smakujący inaczej? Nie chce się na tym skupiać.
Ewakuacja od myśli. Wkraczanie na tory o błahym zabarwieniu. To na nic. Nawet tam wciąż widzi powiązania. Już nie nauczy się grać w szachy. Ani żonglować. Nie zobaczy wschodu słońca. Nie chce nigdy już nawet zerkać w niebo. Boi się. Że On mógłby w tym momencie uczynić to samo. Nie chce patrzeć przypadkowym, mijanym ludziom w oczy. Nie chce widzieć czegokolwiek.
Łaknie ciszy. Woda cieknie jej po twarzy. To jest to uczucie. Uczucie niemocy, bezsilności i odrzucenia. Gdy nie ma się siły na jakiekolwiek prozaiczne czynności. Nie chce się jeść lub je się za dużo, nie śpi się lub pragnie zasnąć raz i na zawsze, zamyka się oczy lub nie jest się w stanie mrugnąć bez wysiłku. Czeka. Może ten stan ją uleczy.Może, pomiędzy którymiś z dni nasączonych strachem i bezsilnością coś drgnie. I zapomni o kimś, dla kogo zaczęła żyć i uśmiechać się i upadać. I nieustannie się podnosić.




Sweetheart, what have you done to us...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)