Wyblakłe usta, drżące dłonie, opuchnięte powieki i ten wzrok. Ten wzrok, gdy szukam, łapczywie oglądam się na boki, by zaraz później zamrzeć w bezruchu, poczuć napływającą od wewnątrz falę rozczarowania. Bo Ciebie już nie ma. Zostały tylko słowa szybujące w gęstym od wspomnień powietrzu. Słowa rozrywające krtań. Chcę krzyczeć. Chcę wołać. Chcę błagać i upadać na kolana.
Wróć.
Wróć wróć wróć wróć. Nie ignoruj tego krzyku.
Dlaczego nikt mnie przed tym nie uchronił? Gdzie? Gdzie jest asekuracyjny sztab profesjonalistów? Gdzie pas bezpieczeństwa? Nie ma. Zobacz. Weszłam do tej rzeki bez jakiejkolwiek ochrony. Przerwałam żeliwny łańcuch oplatający serce. Patrzyłam prosto w oczy, choć widziałam tylko słowa. Ile to było warte? Ile ja byłam w istocie warta?
Jestem tu, na dole, a patrząc w górę, widzę jak zamykasz wieko. Zapada ciemność, w której nie ma już zaufania. Tłukę pięściami w ściany. Wrzeszczę z bólu. Podoba Ci się? Nie uciekaj. Wsłuchaj się i powiedz, czy odnajdujesz w tym swój cel. Powiedz, czy nie cierpię przypadkiem za słabo, a jeżeli odpowiedź, nie daj Boże, brzmi: tak, to prędko, wrzuć tu jeszcze kilka twardych cegieł, ulepionych z kłamstw i iluzji. Tylko nie przesadź, nie daj się ponieść. Nie rób mi tej przysługi i nie dobijaj mnie do końca. Nie rób sobie tej krzywdy i nie niszcz czegoś, co jeszcze w jakiś sposób może dawać Ci powody do złudnego kontrolowania.
Tyle pytań. Tyle zawieszonych w eterze, zwieńczonych krzykliwym znakiem zapytania pytań, na które nie usłyszę odpowiedzi.
Płomienie. Liżące po dłoniach języki z ognia, opanowujące most pomiędzy
Wbrew wszelkim chęciom, nie zdołam nic zmienić. Nie ma lekarstwa, nie ma trucizny innej niż tykające, rytmiczne kroki wskazówek zegara, jego surowa konkretność i rygorystyczna punktualność. Aplikuję dożylnie jakieś pierwsze lepsze słowa pocieszenia. Patrzę pod różnym kątem, by wyciągnąć wnioski. Ale nic. Nie widzę nic. Prócz tej Twojej nie-obecności.
Ręce moje są wyschnięte i zimne. W oczy dawno nikt mi nie spojrzał z ciekawości, więc gaśnie zieleń, pakuje walizki, odchodzi. Głos zachrypiał mi, oblazł w pajęczyny, jeszcze pamięta, kiedy ostatnio czuł się wyczekiwanym gościem i mógł tłumaczyć impulsy duszy.
Ktoś musi mnie obudzić. Ktoś musi uderzyć mnie w twarz mocniej, niżeli Ty, bym ocknęła się z letargu. Zaczęła żyć, nie zaledwie istnieć. Ktoś musi tu wejść i posprzątać w mej głowie. Ktoś inny niż Ty. Choć przecież tylko tego pragnę...Na tym się skupiam i jak dziecko, jak dziecko... wciąż wiara jest we mnie, stężona, głupia nadzieja.
Wróć.
How I wish you were here...
post pisany przy utworze:
Pink Floyd - Wish You Were Here
Pink Floyd - Wish You Were Here
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)