sobota, 21 grudnia 2013

2. (323)

Chłodny oddech powietrza osiadł na trawie. Obcasy uderzają o twardy, zmarznięty grunt jak o betonową posadzkę. Biały, wzorzysty nalot pokrywa liście opadłe jakiś czas temu, niczym jasna koronka skórę. Wiatr uderza w twarz ostrym dotykiem, na kształt czyichś niechcianych dłoni. Jakby się lepiej wsłuchać, wychwycić można z szelestliwych zawirowań skrawki ludzkich głosów. Narzekań, biadoleń i przekleństw. Porwane na strzępki sylaby. Tyle nadużyć poprawnej polszczyzny i tyle nieidealnie przekazanych myśli.
Chłodny oddech powietrza zarysował połacie zgniłej zieleni. Zmroził dotykiem gałązki, upudrował po horyzont plamy szarości, podwyższył współczynnik kontrastu pomiędzy otoczeniem a nastrojami. Chłód wciągany przez nozdrza zaczepia o ścianki tchawicy, odwiedza płuca, nie wiedzieć po co, i wynosi się znowu na zewnątrz, w postaci zabawnej mgiełki, która, jak byliśmy jeszcze mali, imitowała dym z nieistniejących papierosów. Ileż to było wówczas śmiechu. Nie przy pozorowanym paleniu, lecz przy byciu dzieckiem. Ileż to takich obficie lukrowanych fantazją chwil przeżyliśmy, nie znając ich ceny i wartości po upływie kilku lat. 
Chciałabym mieć ongiś w umyśle jakiś cichy, niezbyt hojny w słowa, ale jednak wystarczająco szczery głos, który by ostrzegał, gdy to już ostatni taki raz w tym życiu. Że to szansa ostateczna na czerpanie szczęścia z prozaicznych wydarzeń. Że później tak nie będzie, czas wyperswaduje mi co nieco, odbierze prawo do bycia niewinną, do bycia prawdziwą, do bycia bogatą duchowo zaledwie i aż przez wzgląd na sam fakt, kim jestem. Głos, który chociaż uprzedzi. Ostatni raz tyle radości sprawia Ci widok grawitujących płatków śniegu, ostatni raz widzisz urok w opakowaniu nowych kredek, ostatni raz klaszczesz wesoło, gdy są Twoje urodziny. Głos, wedle którego w pigułce pamięci byłoby mi dane zamknąć te uczucia, jak się później okaże, używane coraz rzadziej, bym mogła co jakiś czas possać chwilę w ustach okruchy wspomnień, znać je nie tylko w formie niepisanych opowieści, ale eksplodujących doznaniami bisowań, nie trącących aromatu stanów ducha. 
Gdyby dane mi było móc na moment zamknąć oczy i ponownie zanurzyć się całą sobą w świecie wykreowanym za młodu, nie wahałabym się. Nawet jeżeli po powrocie do teraźniejszości każdy krok ważyłby tonę ze względu na nieustanne porównywanie z dzieciństwem i poczuciem oddalania się od niego. Cokolwiek się tam w tym naszym życiu nie działo, mieliśmy nad losem niewiarygodnie znaczącą przewagę. Byliśmy dziećmi. Byliśmy ufnością i wiarą w bezinteresowną dobroć. Byliśmy tym, czego teraz nam brakuje.
Chłodny oddech powietrza przybłąkał się do mnie, wślizgnął pomiędzy słowa. Cedzę przez zęby półsłówka, unikam rozmów. Śniegu wciąż nie ma, mróz tylko lekki, a we mnie... We mnie zawieje i zamiecie. We mnie syberyjski las, zasypany po czubki krzewów. We mnie biała pustynia. Cisza.



Świat wypadł mi z moich rąk
jakoś tak nie jest mi nawet żal

post pisany przy utworach:
Myslovitz - Wieża Melancholii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)