czwartek, 28 marca 2013

4. (308)

Spływa po ścianach. Sączy się wolnymi strumykami i tylko odgłosy kropli zaprzeczają ciszy. Strach. Boję się. Boję się i... Właściwie to jest mi dobrze. Właściwie. Brzmi trochę jak kłamstwo, prawda? Właściwie.
Zapomnij. Nie zastanawiaj się, czy jeszcze żyję, czy nie braknie mi tlenu i czy powieki otwieram z tą samą niechęcią, co zawsze. Nie myśl zupełnie o tym, bo nie warto na mnie tracić czasu. Jestem układem zamkniętym. Zasupłanym ciągiem nieistotnych wrażeń. A Ty? Ty masz swój świat. Nie widzisz mnie, nie zauważasz. Wtykać nie będę Ci pod nos moich rozdrapanych ran, bo ja przecież wiem, jak zareagujesz. Bo ja przecież nie czerpię już z tego ukojenia. Obojętnie. Obojętnie Ci. Różnice w życiorysach.
 Inaczej patrzysz na zachodzące słońce, głaszczesz rzeczywistość z naciskiem typowym dla siebie, zamykasz oczy, przewija się ciąg scen i krajobrazów, Twoich. Jestem tam? Właściwie...
Gdzie te wszystkie słowa, którymi miałam uświadomić, jak bardzo się rozklejam? Gdzie sunące płynną, niecodzienną polszczyzną bes błenduf ortograficznych zdania o głębokich paraliżach wewnętrznego świata? Zacięłam się. Winda pomiędzy życiem a nieżyciem. Psychoza narkotyczna, śpiączka, zaćmienie. Tak sobie kapryśnie mówię szeptem, nie chcę krzyczeć, więc słuchaj uważnie, zjednocz się z każdą sylabą, póki jeszcze pamiętam, na co choruję. Czym się zatruwam od czasu do czasu, jakby profilaktycznie i co skutecznie tnie mnie na mikroskopijne kawałki. To nie trudne, wbrew pozorom. Nie jest ciężko się pogodzić. Nie sprawia mi jakichkolwiek trudności to tąpnięcie o ziemię, gdy spadam, ta rezygnacja, gdy zaczynam rozumieć, ten bezradny świst powietrza, gdy wzdycham, zdycham. 
Naddźwiękowa, zasadzona w grządce przestrzeni cisza. Strzelające kości w karku. Zapach gorącej herbaty. Egzystowanie. Cudnie mi się siedzi we własnej zgryzocie. Zaciskam zęby. O, jak błogo. Jesteśmy w domu, czuję cierpienie, nadzieja-matka kładzie kościstą dłoń na moim ramieniu. Wszystko pachnie znajomym smrodem codzienności, aż się chce człowiekowi w odwrotną stronę uśmiechać.
A jednak. Jednak to nadal we mnie jest. Nie wyrzuciłam z siebie czekania. Zaglądam czasem za szkło okien, ze znakiem zapytania w oczach. Przyjdź. Niekoniecznie kiedyś, niekoniecznie teraz. Wejdź po cichu, wystrasz mnie dla żartu albo przyłap na fałszowaniu pod nosem jakieś pierwszej lepszej piosenki, a potem zapytaj o to wszystko, czego nie chcesz wiedzieć. O to wszystko, co chciałam powiedzieć. A strach wiązał mi gardło na kokardę, elegancko, tak, że zwijałam się z bólu wieczorami nie raz, bo chciałam, tu, teraz, przyznać się w końcu, niczym świadome winy dziecko, że nie mam nawet krzty motywacji, a każdy krok jest wypadkową pulsacyjnego drgania źrenic.


I hoped that you were somebody,
someone I could count.

post pisany przy utworze:
Foals - Late Night

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)