poniedziałek, 25 marca 2013

3. (307)

To nie tak. To nie tak, że uciekam, bojaźliwie chowam słowa w kieszeń, nie pozwalam sylabom się spajać i ustawiać odpowiednio przerwom na oddechy. Źle się zrozumieliśmy, nie zrozumieliśmy się wcale, daleko nam do zjednoczenia myśli, symbiozy uśmiechów, symfonii dialogów. Papka codziennych wizyt i urywków komunikatywnych poleceń stanowi niemrawą całość, trudną do opisania. Oblepione przyzwyczajeniem myśli każą odpowiadać na pytania za każdym razem tak samo, bez-emocjonalnie, drętwo, z minimalnym otwieraniem ust, bez mrugnięć. A ja? A ja się uchylam, kulę, przepoczwarzam w coś obcego, nieznanego, w milczący kawałek spróchniałego drewna, obgryzionego przez robactwo pustych spojrzeń, gnijącego od braku miłości. Wszystko rozgrywa się w ciszy, spokojnie. Bez zbędnego szału i kilkunastu par oczu ciekawskich gapiów. Ze srebrnym błyskiem w kącie sali, gdzie nikogo nie ma i tylko czasem ktoś o mnie pomyśli,  ktoś może poczuje cholerną bezradność, a ja zupełnie nie pomogę, nie pomagam nigdy, jeszcze tylko drążę to, wsiąkam w swoje manie i nie boję się końca, czuję go ostro w żyłach, w napiętej skórze, sekunda, tak, to teraz, wypływa cierpienie.
Chciałabym powiedzieć coś - mądrego - czym wytłumaczę każdy gest i złamanie głosu, ironiczną maskę naciągniętą na twarz, byleby tylko nie przebić siebie samej, nie pozwolić emocjom oddychać tlenem z tej brudnej przestrzeni. Milczeniem będziemy się skutecznie katować. Ja tu nie widzę nadziei. Mam przed sobą postrzępioną rzeczywistość, z kołdrą gęstej mgły drażniącej otwarte usta i giętkie podniebienie, łkające powieki, zmęczone. Ja tu nie widzę wystarczającej ilości czasu, by budzić mnie do życia, bym mogła opowiedzieć, jak się zabijałam, jak śniłam, krzycząc, jak tłumiłam słoność poduszką. Może z biegiem lat uwierzę, że tak będzie lepiej. Może poddam się, dotknę swoich dłoni, ujrzę ich słabość, nieproporcjonalny stosunek chęci i działań, paradoksalne zestawienie celów i starań. 
Wszystkie z dróg mylą prostym szlakiem, stoję tu, oddycham, drgające wargi, nie ma ludzkiego oddechu gdzieś za ramieniem, nie widzę jakiegoś wspierającego spojrzenia, nie dotyka mojej dłoni żadna papilarna siła, dla której mogłabym choć zacząć próbować. Rozrywający wybuch w aorcie, strach napędza zły pejzaż, zima wyziębiła mi każde uczucie po kolei, egoistycznie odczuwam ten wyolbrzymiany lęk, nie pamiętam o świecie, dziś, dziś, dziś się topię we własnym morzu, z drutem kolczastym wokół, nie tykaj mnie, jestem drętwa, zimna, umarła.
Nie walczę.


Tylko tęsknię i tylko czekam.

post pisany przy utworze:
Buka ft. Skor - Przebiśniegi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)