piątek, 12 października 2012

3. (286)

Jestem tu, patrzę w lustro, nic już nie mam. Zabraliście.
Brak głosu w krtani, by komukolwiek powiedzieć. Brak oddechu w płucach, by z pochlipywaniem komuś wszystko wypłakać. Zniszczyliście.
Przyszło mi wieczory spędzać sam na sam z czekaniem, jako efekt tych grabieży, na życiu moim co prawda, choć zupełnie odległym, obcym. Ukradliście.
Dumni?
Chciałabym nie musieć stawać na piedestałach, by każdy, albo może chociaż ktokolwiek zobaczył, że trzeba mi pomóc, że krew ścieka mi z rąk, nóg, z ust. Chciałabym. Wrzynające się w u język słowo. A nie wymagałam wiele. Tyle tylko, by ktoś mnie przywłaszczył, uwłaszczył, nawet i uprzedmiotowił, ale oby mnie miał, nie przebierał w opcjach, tylko widział we mnie priorytet. Nie wahał się w kwestiach wyboru pomiędzy mną a czymś/kimś/sobą. Jednak okazuje się, że niewiele to tak często zbyt wiele. Zbyt wiele i zbyt skomplikowane, zbyt jednostajne i zbyt niszowe. Bo to jest życie, halo, ludzie chcą emocji, wrażeń, chcą mocnych podmuchów wiatru, które ich będą miotać pomiędzy znajomymi, rozrywką, snami a kłamstwem.  Zrozumiałam. Jestem stabilna. Nie wliczono mnie w poczet potencjalnych źródeł zabawy. Zrozumiałam i tylko... czasem. Czasem boli.
Spokojnie, tylko spokojnie. To przecież minie. Musi minąć. Skręcimy w jakieś inne drogi, zrobimy jeden, dwa, pięć kroków szybciej, wyślemy w górę kilka żałosnych modlitw i zaroi nam się w głowach kłębek nadziei. Tak, w kłębek tej nadziei, którą już do reszty znienawidziliśmy. Tej, która równie dobrze mogłaby nazywać się kłamstwem i do której nigdy nie powinniśmy wracać, a jednak... wracamy. Wracamy, bo jak nikt inny na tym świecie potrzebujemy choćby iskierki, która będzie zaprzeczeniem tego, co już nas spotkało. Tego, o czym od lat próbujemy zapomnieć i próbować będziemy już zawsze.
Dzień po dniu, bezgłośnie, jakoś to przejdę, sekundy gonić się będą, one w biegu, dzień w biegu, ja w biegu. Pewnie zginie mi życie jak paragon po wczorajszym śniadaniu, pewnie zgubię je w pociągu, na drodze, wypadnie mi z rąk, trochę niechciane. Zaparowane szyby zasłonią resztę świata i nic nie zauważę, a zima, lata, wiosna, wszystko zniknie za oknem i niezmiennie zostanie jeden powód do smutku, który tak znam dogłębnie, który łazi ze mną wszędzie, WSZĘDZIE, i którego nigdy nie będę w stanie wyrwać z serca.
Ja.
Wyobraź to sobie. Ja przy każdym Twoim kroku. Przerażające, prawda?
Nie spostrzegę nawet tego stukotu, jaki wydają ludzie wypadający mi z rąk. Trudno. Tak łatwo to słowo napisać. Trudno. Realnie także może być łatwo. Wystarczy uciec gdzieś, naukładać na biurko stosy książek, zainteresować się wszystkim i niczym jednocześnie, minuty czynić pożytecznymi. Najgorsze są jednak te chwile, gdy budzisz się przedwcześnie, wbrew planu. I widzisz nagle, jak bardzo jesteś sam. Jak ci źle, zimno i pusto. Jak serce Ci wyschło zupełnie i nie pamiętasz. Nie pamiętasz już smaku życia, gdy jesteś kochany.


Am I still in your head ? 

post pisany przy utworze:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)