piątek, 31 sierpnia 2012

5. (273)

I czuję, jak coraz częściej przestaję wystarczać...
Jak przychodzą ciemne chmury i swym efektownym wejściem zmiatają mnie z powierzchni sceny. Jak spadam z gruchotem na połamane, tulące ziemię deski i nikt nie nadchodzi, by podać mi rękę. Tak, jakby wyparto mnie z kart życiorysów i nigdy więcej mnie w nich nie chciano.
Noce, zszargane noce, blask księżyca smętny i z dnia na dzień mniej jasny, zimny koc niedokładnie na mnie naciągnięty i ten nierytmiczny, pochlipujący styl nocnego życia - wszystko, wszystko mi mówi, że nie ma miłości. Że wymyślono ją dla żartu, jak zielonych kosmitów z czułkami na głowach. Jak spełnienie życzeń przez marne, topiące się świeczki na torcie. Jak wieczność i wciąż obiecywane happy endy. 
Nigdy nie sądziłam, że od czekania, od takiego sobie czekania, na coś, na nic, może na kogoś, może na dźwięk dzwonka do drzwi albo tupotu stóp na schodach tak się więdnie. Tak się zwija w kłębek i nie jest się w stanie robić nic innego, jak dławić się swoją naiwnością, wyklinać nadzieję przekleństwem słonych łez i nie wierzyć. Można nie wierzyć od dziś, od zaraz. Od chwili, gdy w lustrze już nie ma odbicia. Bo ludzie cię zjedli, porozrywali po kawałku i nie zostawili niczego, niczego, prócz rwącego przeświadczenia o braku swojej wartości. Gdy myślę o sobie, nie widzę oczu, włosów i skóry. Nie słyszę imion i nazwisk, wspomnień i dźwięków marzeń. Przed oczy nachodzi smutny obrazek skrawka wczorajszej gazety, błądzącego po asfalcie pomiędzy kołami aut, skrawka papieru, z którego nic nie wynika, którego treść nie zmienia życia i którego nikt nigdy z radością nie przeczyta. I może jakiś pies kiedyś tego śmiecia weźmie w obronę, zaniesie na sine łąki z pyłem traw, rozerwie w swych szponach, zostawi znamiona, rozpuści śliną ostatnie litery... i się skończy. Raz na dobre utną mi balansowanie po światach. Zdejmą mnie ze szczebli mostu. Nie, nie, przestań. Nie ma co się martwić. Nic nie zauważysz. Żadnym dźwiękiem wrzasku cię nie zwabię i szelestem.
Ciemność tak bardzo ludzi uświadamia. Tak im się wklepuje do głowy, wykorzystując senność oczu i tak im wszystko sensownie układa. W ciemnych kolorach, to prawda. Lecz jednak. Ciemne drogi, zamroczone, z szeregiem popsutych latarni, szum drzew zdradziecki, a uspokajający, zaplamione, mokre myśli i czas. Z czasem do czasu się można przyzwyczaić, wbrew paradoksalnemu brzmieniu. Można go tracić z nabożną wolnością i nie winić się za jego pastwienie. Wszystkie moje doby trwają ponad dwadzieścia godzin, mogę je wszystkie samotnie przechodzić i czekać na cuda, na wymarzony moment, w którym albo ja stwardnieję tak do stanu skupienia stali i nic nie wbije mi się w serce albo ten świat, zapominalski i niechlubny, oprawi moje serce w ramy i będzie je wielbić za zdolności przetrwania.
Całe moje pięć litrów krwi sercem wyciekło, i proszę, popatrz, nadal jeszcze żyję.


Something is missing...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)