piątek, 20 lipca 2012

3. (266)

Skreśliłam swoje imię i krzywo nabazgrane nazwisko. Pogięłam lekko papier, dotknęłam ostentacyjnie rogów kartki i z melancholią w oddechu odłożyłam długą listę na bok, już beze mnie, bez moich naznaczonych smutkiem liter. Wypisałam się z wyścigu, w którym rok za rokiem, ginie więcej nieszczęśników. Zaślinionych, zabrudzonych, ubłoconych i skrwawionych. Z pozdzieranymi gardłami i przerwanymi ścięgnami. Walczącymi i upadającymi, z dołka w przepaść.
Przestań, ja to dopiero mam źle, co tam ty, ja mam przejebkę w domu; nie, no co ty, to to jeszcze nic, ja ostatnio naprawdę ledwo żyję; bynajmniej, nie, nie, to ja mam ciężko, sam nie wiem, jak to wytrzymuję; a mnie rzucił, zdradził, zsuczył, zdziwczył, zpsił; ty przynajmniej masz przyjaciółkę, a ja to tylko kota, a ja, JA, JA!, JA!!!
Giętkim krokiem, ale jednak. Wysiadam. Z waszego życia, w którym aż mdli od przeskakiwania się w nieszczęściach. Z wagonu oszukanej realności, w którego każdym kącie zalęga się obłuda. Ale przecież kto by śmiał na to narzekać, nie ma czasu! Trzeba kombinować, zacierać rączki, mrużyć złowieszczo oczka i garbić plecki. Ilu z Was już zwiędły serca i wyemigrowały dusze? No ale to przecież żadna różnica, z sercem czy bez, uduchowionym czy nie, nie trzeba mieć uczuć, żeby umiejętnie rujnować czyjeś.
Krokiem płochliwym i jakby szpiegowskim, bojaźliwym i nieregularnym - opuściłam chwiejny budyneczek z zawartością niezupełnie chlubną. Bezosobowym trochę tonem wyszeptałam ostatnie słowa pożegnania i runęłam w przepaść siebie i swojej przyszłości, jeszcze nie wiem, czy świetlanej.
We are the future. Ile trzeba wypić drinków i zjarać blantów, by pleść takie brednie?
Zimno. Niekoniecznie tęskno. Łatwo. Zbywanie słowami oschłości cudzej niepretensjonalnej troski ciekawości szybko wchodzi w krew i przyzwyczaja język do swego smaku. U mnie okey, jest dobrze, ok, tak, w porządku. Czekam do chwili, gdy sama sobie uwierzę. Stanę przed lustrem i uwierzę we własny blef, w precyzyjnie wycedzone słowa, w sylaby dźwięczne i kształtne, w każdą wykreowaną głoskę. Powiem to tak, jak gdyby chodziło o pogodę. O brak słońca i chłodny, przejrzysty poranek. Tak, jak gdyby naprawdę mnie to nie bolało...


Smak metalowych opiłków. Przerwane łańcuchy.

2 komentarze:

  1. hej.
    znaleziona przez zupę. uwielbiam wirtualnymi ścieżkami trafiać w cudze zakątki.
    szkaruatna-smuga

    OdpowiedzUsuń
  2. jak tylko mnie spotkasz - śmiało podchodź :D

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)