I wciąż na nowo coś się plącze. Chmury spadają z hukiem na ziemię, żalą się, wylewają potoki kwaśnych łez. Czemu nikt się nie zapyta, jak bardzo boli? Liście uderzają o powierzchnię okna, macham im, niech choć raz poczują się potrzebne. Tak, wiem, mogłabym wyjść na dwór i wszystkie małe, pożółkłe i pogwałcone przez wiatr listki pozarzynać piłą. A jednak nie jestem aż tak doszczętnie zła. Nie życzę im, by były mną.
Cały mój świat leci do dołu, spadają półki, książki, ja spadam. Chyboczą się wartości, palą zdjęcia, gniją uschnięte róże. Zegar pokazuje na mnie palcem - szydzi, że taka duża, a nadal płacze, jak zbije szklankę albo w nocy otworzy spocone oczy. Wyblakłam i wyschłam, skurczyłam się w sobie, zamarzłam. Wszystkie słowa utonęły w potoku kłamstw, nawet nie mam się czego chwycić. A przecież tylko chciałam być potrzebna. Jesteś potrzebna słońcu, żeby miało dla kogo świecić.
Ale słońce mnie nie kocha, wiesz?
Wiatr cię potrzebuje, żeby rozwiewać ci włosy.
Ale wiatr nie mówi mi szeptem dobranoc...
Deszcz cię uwielbia, gdy patrzysz w górę i cieszysz się razem z nim.
Deszcz ze mną nie rozmawia...
Szukałam długo domu, zanim się poddałam. Szukałam długo serca, zanim wyrwałam sobie z głowy pomysł o uczuciach i wierze w czyste dobro. Nadzieja zgasła jak ognień świecy. Nadzieja nigdy nie paliła się zbyt mocno. Co teraz...?
Co teraz...?
Nul. Wala. Nolla. Sifuri. Zero.
Genialny blog, naprawdę,
OdpowiedzUsuń