środa, 16 maja 2012

9. (254)

Kruszy mi się skóra pod powiekami. Sypie się tusz, rzęsa opada, światło gdzieś gaśnie, źrenice nikną. Kolor zblakł, wyparował. Nie mam oczu. Wzięłam scyzoryk i zrobiłam parę ruchów. Na policzkach biało-czerwone smugi, jakby nagle obudził się we mnie patriotyzm. Czy coś widzę? Nie, nie widzę. Czy coś się zmieniło? Nie. Od lat, mniej czy więcej, mam w sobie coś z niewidomych. Jak pies, ograniczona jest moja zdolność dostrzegania kolorów. Może dlatego tępo patrzę się na ręce, doszukując się rubinów. Tak, jakby to miało znaczenie, tak, jakby fakt, że sama się z siebie wylewam był w jakiś sposób pocieszający. Przecież nie jest... Widząc okruchy siebie na drodze za plecami jest mi po prostu smutno. Nie dlatego, że się kruszę. Dlatego, że kiedyś mnie całkiem zabraknie. Że wplączę się w źdźbła trawy, zmieszam z suchym piaskiem, wsiąknę w gorącą jezdnię, wyparuję, polecę, nie wrócę... To dziwne, ale nagle marzenia, pod mikroskopem upływu czasu zaczynają być źródłem strachu. Lękiem, że po tylu latach bez wody nagle pęknę od jej nadmiaru. Po tylu dniach w ciszy, gwar oderwie mi uszy. Po tak długim czasie życia, śmierć...
I wciąż na nowo coś się plącze. Chmury spadają z hukiem na ziemię, żalą się, wylewają potoki kwaśnych łez. Czemu nikt się nie zapyta, jak bardzo boli? Liście uderzają o powierzchnię okna, macham im, niech choć raz poczują się potrzebne. Tak, wiem, mogłabym wyjść na dwór i wszystkie małe, pożółkłe i pogwałcone przez wiatr listki pozarzynać piłą. A jednak nie jestem aż tak doszczętnie zła. Nie życzę im, by były mną.
Cały mój świat leci do dołu, spadają półki, książki, ja spadam. Chyboczą się wartości, palą zdjęcia, gniją uschnięte róże. Zegar pokazuje na mnie palcem - szydzi, że taka duża, a nadal płacze, jak zbije szklankę albo w nocy otworzy spocone oczy. Wyblakłam i wyschłam, skurczyłam się w sobie, zamarzłam. Wszystkie słowa utonęły w potoku kłamstw, nawet nie mam się czego chwycić. A przecież tylko chciałam być potrzebna. Jesteś potrzebna słońcu, żeby miało dla kogo świecić.
Ale słońce mnie nie kocha, wiesz?
Wiatr cię potrzebuje, żeby rozwiewać ci włosy.
Ale wiatr nie mówi mi szeptem dobranoc...
Deszcz cię uwielbia, gdy patrzysz w górę i cieszysz się razem z nim.
Deszcz ze mną nie rozmawia...
Szukałam długo domu, zanim się poddałam. Szukałam długo serca, zanim wyrwałam sobie z głowy pomysł o uczuciach i wierze w czyste dobro. Nadzieja zgasła jak ognień świecy. Nadzieja nigdy nie paliła się zbyt mocno. Co teraz...?
Co teraz...?


Nul. Wala. Nolla. Sifuri. Zero. 

1 komentarz:

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)