Stoję pod ścianą i zmieniam kalendarze.
Poczekaj, nie śpij, no nie uciekaj! Tak wiele we mnie niedoinformowania. Tak puste są moje zwoje mózgowe. Nie idź, proszę... Nie odchodź. Wyrzeźb z dudki od śnieżnobiałych piór jakąś zgrabną, ostrą igłę, wypruj z siebie czarną nitkę i zszywaj mnie, tu, w nocy, póki śpiew zza drzew zagłusza moje szczęście. Nie śpiesz się, aniołom światła nigdy nie braknie. Niech wszyscy klną, wrzeszczą i biją butelki, ale nie idź tam, nie przerywaj, lecz mnie, wlej we mnie swoje złote zdania, utop mnie, w słodkich źrenicach, zabij jednym z tych najpiękniejszych uśmiechów. Jeżeli kiedykolwiek marzyłeś, by zbawiać ludzi, to oto jestem, podnieś mnie z podłogi i wskrześ, póki me dłonie czują jeszcze ciepło.
Zmęczony zegar dusił mnie co ranek, cofając się po własną tożsamość przemijania.
Zrób ze mnie coś, co nie boi się powietrza. No nie wiem, może hel, bym mierzyła z sekundy na sekundę wyżej, niż teraźniejszość? Albo, hm, białą chmurką, pełzającą po firmamencie wzniesień? Tylko nie to, co widzę w nieprzezroczystym szkle co ranek. Bo widzisz, nikt mnie nie pytał, że w ogóle chcę być człowiekiem.
Nie wiedziałam, że można nie oddychać przez miesiąc.
Łatwiej wychować pieska, niż mnie.
Jesteś po prostu... genialna!
OdpowiedzUsuńNie znajduję innych słów, by Cię opisać.