czwartek, 15 marca 2012

10. (225)

Czy kiedyś nadejdzie taki czas, że za oknem w ciągu dnia zawsze będzie słońce, a noc co dwanaście godzin rozbłyskać będzie morzem gwiazd? Czy kiedykolwiek budzona będę przez swój własny uśmiech na twarzy i co raz napędzana do działania wiarą w siebie? Czy kiedykolwiek będzie mi tak cudownie, że nie będę nawet skazana na wieczorne, rytualne marzenie o rzeczach, ludziach i stanach, które mają mikre szanse na zaistnienie w moim życie na stałe? Czy będę miała w swoim życiu obok siebie tych, których kocham? Czy odszukam drogę, na której nie będzie łez? Czy będę potrafiła znaleźć w sobie siłę...?
Gdybym miała wymienić swoje atuty, zapewne zamilkłabym i spuściła ze wstydem głowę, mimowolnie napędzając do policzków krwi. Co prawda każdy w jakiś sposób przy ocenie siebie nie jest obiektywny, bo widzi siebie inaczej niż cała reszta świata. A ja nie mam za bardzo czego w sobie doceniać. Po prostu nie mam... Nie widzę zbyt wielu zalet, a nawet jeśli już coś znajdę, to bardzo szybko przekształcam to w wadę. Wszystko prędzej czy później mój przemądrzały mózg ujawnia swoje zdradzieckie moce i w okamgnieniu każdą pozytywną myśl przedstawia w negatywie, w barwach czarnych i tylko czarnych. Być może jestem na to skazana. Na wieczne udziwnianie, wyolbrzymianie i pogarszanie. A wszystko tylko po to, by sobie troszkę pocierpieć. Bo nie ma przecież na świecie wspanialszej alternatywy spędzania wolnego czasu, niż zalewanie się potokiem żalu, niż krzyczenie dyskretniejsze od pierwotnej w swoim istnieniu ciszy, niż walka z samym sobą o lepsze jutro, niż oczy błądzące od czerwonych plam do drżących rąk, niż chowanie się w klatce z kości, wylewanie uczuć, umieranie, umieranie, umieranie....
Przywykłam do własnej psychiczności i miłowania złej strony mocy. A jednak jest coś wewnątrz człowieka, co podpowiada mu, że to wcale nie jet dobre, że są lepsze wyjścia, niż zatracanie się w tęsknocie za dziecinnym smakiem beztroski. Nazywaj to jak chcesz, nadzieja, rozsądek, sentyment, wiara... W gruncie rzeczy wszystko i tak sprowadza się do jednego. Do strachu. Przed sobą - a zwłaszcza - przed światem. Byłoby nam o wiele prościej, gdyby wszyscy ci wrażliwcy chowający się po kątach i noszący plastikowy uśmiech w kieszeni nagle przestaliby patrzeć na to, co inni myślą, mówią i robią. Lecz nic z tego. Tak podobno ma być. Bóg stworzył harmonię. Lepszych i gorszych. Patrzy z góry i myśli zapewne "Jestem genialny". Nikt staruszkowi nie powiedział, że  1+(-1)=0 to wcale nie jest sprawiedliwość, tylko ratowanie chorych perspektywą, że są jeszcze ci zdrowi.


Ciągle przeciw sobie.

2 komentarze:

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)