niedziela, 12 lutego 2012

8. (203)

Pod nieuczesaną gromadą poplątanych włosów ze śmiesznymi cebulkami, pod cienką skórą i masywną warstwą kości mam miękką papkę z waty, krwi i wody, której nawet nie śmiem nazywać mózgiem. To raczej dziwny, mikry, żywiący się moimi porażkami stworek, który od czasu do czasu powie coś, co brzmi całkiem sensownie, a jest, niestety, kolejną złą radą. Błądzę przez niego po omacku, potykając się o własne wady. Raz po raz słucham też serca, a potem wpadam w gęstą i lepką maź, o której optymiści często mówią "miłość". Swego czasu każdy z nas wpada do owego bagna, głębszego czy płytszego. Problem w tym, że nie każdy jest wystarczająco silny, by się wydostać. Czasem toksyczność uczucia zabija racjonalność, a wtedy już nie ma drogi odwrotu. Trzeba albo iść przed siebie i dźwigać kule przypięte do nóg albo czekać, upaść i patrzeć dennym wzrokiem, jak wraz z mozolnym ruchem zegara obrasta się cienkimi listkami straconych szans. Aby moja droga zarosła całkowicie trzeba mi czegoś więcej niż kilku tysięcy minut. Zasadniczym celem jest znalezienie jakiegoś sposobu, który przerwałby niewidzialną nić połączenia pomiędzy duszą a sercem. Gdyby choć na parę lat zniszczyć tę symbiozę - miłość odeszłaby w niepamięć. To dobrze. Bo to właśnie jedna z tych rzeczy, która robi z nas miazgę z kokardą na czubku, która może i wygląda dobrze, ale się dobrze nie czuje. Bo jest niczym, wypranym, rozbitym, pustym, przejechanym i zmiażdżonym niczym, które najzwyczajniej w świecie chciało być kochanym, miało potrzebę bycia gdzieś, bycia potrzebnym gdzieś. Teraz... jest ciemno. Nic nie widzę i nie czuję, prócz tego zimna i blasku monitora. I jak mam ponownie wstać? Jak mam się stać czymś wartościowym? Znasz sposób, aby się pozbierać? Znasz inny sposób, niż ten, którym leczę się jak paranoik, co drugi, zimowy wieczór...?
Mogłabym teraz wołać do Boga i wrzeszczeć, wyć, płakać i krztusić się własną rozpaczą, własnym bólem i własną świadomością przegranej. A nie robię nic, tylko oddycham, choć i to robię niepewnie. I cierpię, wbrew temu, jak egoistycznie i dziecinnie to brzmi. Bez powodu czy z - ale jednak. Jak bezdomny, czarny kot z kilkoma szramami po przeszłości przechadzam się ulicami codzienności i odstraszam ludzi swoim ponurym wzrokiem. Chyba przyszła noc, tak czuję. Mam w sobie wielką ciemność i nie widzę brzasku.
Chyba tylko gwiazda nadziei nieśmiało macha mi z oddali.
Chyba tylko ona trzyma mnie teraz przy życiu.


I tylko nie mów mi, że chcieć to móc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)