Cała ta nadzieja gubi się w sobie, przestaje być racjonalna. Daje mi siłę, ale i skutecznie uderza raz po raz, z zamachem, po twarzy, dając poczucie straconego czasu za sobą i marnych perspektyw w zasięgu wzroku. Dzień za dniem. Godzina za godziną. Minuta za minutą. Sekunda za sekundą. I nic. Nic, stałam się pusta, stałam się cholernie płytka, stałam się jedynie małą kałużą w zagłębieniu ulicy, warstwą wody na dnie szklanki, kroplą deszczu spadającą na rozgrzany asfalt. Co prawda przyzwyczaiłam się do upadków - co nie znaczy, że przychodzą mi łatwo, że łykam je jak Rutinoscorbin i nawet nic nie odczuwam. To zależy od tego, jak bardzo wysilam wszystkie nerwy, mięśnie i komórki, by odbijając się od podłoża nie narobić hałasu i nie pozwolić dać po sobie poznać, jak nisko jestem i jak bardzo się wysilam, gdy próbuję oddychać. A przecież mogłabym przestać. Mogłabym zaprzepaścić te kilka tysięcy bilionów uderzeń serca, te hektolitry krwi, te motoryczne mrugnięcia i wyćwiczone uśmiechy. A jednak zostaję. Zostaję, i mozolnie, wciąż na nowo wstaję, kulejąc i gubiąc własne myśli. Coś mnie trzyma za niewidzialną rękę duszy i nie pozwala odejść, choćby rzeczywistość rozpadała się i kruszyła. Coś, co nie jest jednością, a jednak się w nią zlewa. Ktoś. Ktoś, kto coraz częściej jest miłością obleczoną w skórę. Ktoś, kto ma dwa różne odbicia i nazywa się nadzieja.
W moim tunelu są dwa światełka.
Czasem trzeba porzucić myślenie, obracanie perspektywami,
i zamknąć oczy. Ukoić się. Drapanie ran nie pozwoli im się zagoić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)