poniedziałek, 13 lutego 2012

10. (205)

Patrząc na wszystko dennym, acz obiektywnym wzrokiem stwierdzam, że nie ma wśród nas ani prawdziwych pesymistów, ani optymistów. Może wyginęli, może tak naprawdę nigdy nie dane im było istnieć. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Przez nadzieję. Przez tą pieprzoną, wiecznie stojącą na baczności nadzieję. Nie gadaj mi, że jej nie masz, że cię opuściła. Nie wierzę ci. Ona jest matką na wieczność, nachalną, zbyt troskliwą. Ona jest, nawet gdy jej nikt nie czuje, nawet gdy przestaje rzucać cień i nie widać już pary wesoło wypływającej z jej ust przy mrozie. Jest po prostu zbyt elastyczna dla twoich nieidealnych, zmęczonych oczu. Ona zmienia się w nieprzewidywalny i niemożliwy do zrozumienia sposób. Raz jest duchem lekko dotykającym twojego ramienia, innym razem efemerycznym stanem, powietrzem, a jeszcze potem człowiekiem. I to taka nadzieja jest najcenniejsza, bo namacalna, a ludzie cenią konkrety i liczby, zwłaszcza te szeleszczące i prostokątne. Nadzieja naprawdę, naprawdę nie umiera nigdy, choćby nie wiem, co się działo. Głęboko wierzę, iż nawet w głowach samobójców, szybujących lekko po zamaszystym skoku z mostu, pojawia się szybka jak strzał z bata myśl, chęć powrotu. To też nadzieja. Chora, spóźniona i paranoiczna, ale zawsze. 
Z drugiej strony, nie potrafię wyłapać z tłumu ludzi, którzy nawet przebite serce przyjmują z uśmiechem, krzycząc wariackim tonem "Popatrzcie, krew!". Nie. Każdego da się złamać, jak nie siłą, to przeszywającym na wskroś słowem. Każdego można w jakiś sposób zniszczyć, rozbić, w tak brutalny sposób, by nie mógł się pozbierać przez następne tysiąc lat. Z wysokich schodów szybciej i mocniej się spada. Dlatego wolę zostać tu, gdzie jestem i nie patrzeć na własne umieranie. 
Wszyscy jesteśmy raczej realistami w różnym stopniu bardziej radosnymi, mniej albo wcale. Wciąż w powietrzu unosi się to, co nas jednoczy, mimo ras, zabarwienia skóry i narodowości. Nadzieja. Wspólna matka zabłąkanych dzieci.
Nadzieja.
I choćbyś nie widywał jej przez parę lat i wszystkim powtarzał, że umarła, to - wierz mi lub nie - wróci. Wróci. Jak zawsze. Jak pająk po swojej nici. Jak słońce na stronę wschodu. Jak ty do łożka czekającego na ciebie po zmroku. Wróci.


Wszyscy są zmęczeni i chorzy i biedni od wiecznego próbowania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)