środa, 1 lutego 2012

1. (196)

Gdzieś na dnie mojej głowy kołaczą się okruchy żalu i rozczarowania. Okruchy, które, mimo swych mikrych rozmiarów w jakimś stopniu są większe niż te wszelkie radości, jakimi winnam teraz żyć i czerpać z nich ile tylko jestem w stanie. I nic. Nic jakoś się nie zmienia. Trwa przeszłość, choć powinna dawno odejść i nie machać mi na pożegnanie. I nic... Nie odeszła. I nie szykuje się do wielkich rewolucji. Ot tak, mój przeklęty anioł stróż uznał, że w gruncie rzeczy dobrze mi tak i nie zasługuję na przebaczenie. Nie mi idzie oceniać, czy ma rację. Choć, przecież myśląc racjonalne, każdy z nas jest w jakimś stopniu zabójcą, gwałcicielem, złodziejem i parszywym kłamcą i każdy skazany jest na powolne, życiowe potępienie. Nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś okazało się, iż to tu, na tej suchej, czarnej ziemi jest to piekło, o którym mówi się ze strachem i tylko szeptem. To nie tak, że chcę narzekać i wysnuwać denne wnioski. Po prostu, gdy patrzę na nasze życie, to zastanawiam się, w którym momencie egzystencja zaczęła przypominać zwyczajny proces dążenia do śmierci. W którym momencie ludzkość zatraciła sens i stała się błąkającym stadem bez pasterza. Stadem, w którym co druga owca jest naćpana, a niemal każdy baran porządnie wstawiony. Czy taki był boży pan...?
Chyba się pogubiliśmy. Chyba nasze życiowe ścieżki zbyt się starły, zbyt pokręciły i zbyt rozmyły od tych strumieni łez. Bezradność sączy się po ścianach, po podłodze, po suficie, po nas, po naszych twarzach z idealnie wykreowaną miną, ni to smutną, nie wesołą, lecz po prostu sztuczną, jak wszystko, co nas otacza. Jakby czegoś tu brak. Niektórym brak wody, innym jedzenia. A nam? Brak nam czegoś, co byłoby podporą i co dałoby radę utrzymać nas przy życiu. Nie, nie pieniądze, nie dragi i nie wódka. Nawet nie czegoś, a kogoś. Kogoś, kto pokaże nam prawdziwe uczucia. I choć wodę marnujemy strumieniami i jemy, co tylko chcemy, to nie znamy miłości i nie potrafimy wydobyć z siebie ciepła. Za oknem może być 40*C, ale to nic nie da. Tu nie chodzi o materialność, a o efemeryczność, o coś, czego nawet nie można nazwać fizycznością. Daleko nam do umiejętności kochania bezinteresownego. Daleko nam do bycia sobą.


Problem zaczął się w tym momencie,
gdy uwierzyliśmy, że zielonymi papierkami
kupimy szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)