niedziela, 1 stycznia 2012

1. (176)

Najgorszej jest, gdy ktoś się porywa z motyką na słońce. Gdy chce na siłę zmienić coś, co jest niemal niezniszczalne. Najgorzej jest, gdy ktoś ucieka przed tym, co czuje, byle tylko odsunąć od siebie możliwość porażki. Jestem świadoma, jak bardzo głupio postępuję, próbując się wyprać z emocji, z jakichkolwiek człowieczych odruchów, relacji z innymi. Zamiast tych wymuszonych prób irytacji w głosie, tego odwracania spojrzenia, chowania mimowolnego uśmiechu wystarczyłoby po prostu wyrwać sobie serce, które wbrew kodeksowi drogowemu nagle przyśpiesza, zwalnia, hamuje... To jakiś nieobliczalny wynalazek, to serce... Nie mam nad nim kontroli, nie umiem nim, do cholery, sterować. Łudzę się, wciąż się łudzę, że jak się postaram, dam z siebie wszystko, to jednak jakoś uwolnię się od tego chorego uczucia. Swoją drogą, to wręcz śmieszne, jak bardzo cenny jest dla mnie powód cierpienia. Zabawny jest mój zaburzony system rozumowania, zbyt mocno naćpany nadzieją. Wszystko aż ocieka sprzecznością, klei się od nadmiaru ironii. Trwam w tym bagnie, nie zwracając uwagi na przestrogi innych, na ich rady, uwagi, dobre intencje. Trwam w tym i sama siebie oszukuję, mówiąc, że chcę już wyjść, że muszę wyjść, że to priorytet, najważniejsze, co mam do zrealizowania. Prawda jest zupełnie odwrotna. Mi to bagno całkiem pasuje. Tu jest, co prawda, zbyt ciemno. Plączą się wokół mnie słowa, bez życia, niewypowiedziane. Trochę też powiewa - na przemian, a to ciszą, a to zbytnią otwartością. Mi się tu podoba, bo tu dobrze czuje się moje pieprzone serce. Ono lubi czuć dotyk, taki zupełnie bezinteresowny, bezcelowy, a tak wartościowy dla zmysłów. Ono lubi słyszeć słowa, tak proste, nawet bezsensowne, ale dziwnie ciepłe, słodkie i wilgotne od pary wodnej. Ono ubóstwia ten moment, gdy cudowny dźwięk w słuchawkach oświadcza przybycie nowej wiadomości, o treści pięknej w swej prostocie, zwykłej, a tak ważnej. Mam chore serce. I nie potrafię go wyleczyć, bo przecież jedynym lekiem jest to, przed czym tak bojaźliwie ucieka mój rozsądek. Jestem rozdarta. Cieszy mnie to, przez co chowam twarz w mokrą poduszkę nocą, boli mnie zaś milczenie, choć to ono winno być dla mnie najlepszą terapią. Terapią szokową, bo tylko ta nazwa jest adekwatna do tych wszystkich prób przetrwania, do wystawiania moich uczuć na próbę. Od dawna, od naprawdę bardzo dawna nie czułam takiej bezradności. Nic nie pomaga, naprawdę nic. Choć rany jakby zaczynają się goić, to wewnątrz mnie pękają tętnice, zalewają mnie gorącem i dreszczami. Mam w sobie mieszankę tęsknoty, ciepła, flaków i nienawiści do samej siebie, za tą naiwność, za czekanie na cud i za nadzieję. To przestaje być tylko urojeniem. To maniactwo. I lęk w tle... Lęk przed tym, co mnie czeka. Jak już dostanę mocno po twarzy. Ten ból. Zabija. Nie wiem, czy zdołam go przetrwać...


Love don't live here anymore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)