piątek, 9 grudnia 2011

3. (166)

Było mnie ciągnąć, trzymać, powstrzymywać, gdy zawracałam. Było odciąć mi drogę, kiedy zmieniłam trasę wędrówki do odwrotności smutku. Było mnie związać, zakneblować i torturować do momentu, gdy wypłynęłyby ze mnie wraz z krwią wszelkie złudne nadzieje i niepotrzebne emocje. Trzeba było mnie odciąć od kroplówki z wspomnieniami. Dlaczego mnie nie uratowaliście...? Dlaczego mnie nie obroniliście przed siłą, jaka nagle wślizgnęła się we mnie? Dlaczego...
Teraz wpatruję się w ekran komputera minutami, kwadransami, godzinami... Nie umiem przestać wyobrażać sobie szczęścia. Nie mogę przestać wzdychać na samą myśl o tym, co nie moje, ale jednak jakby dla mnie... Karmię się wyjątkowo często słodko-kwaśną nadzieją. Potem cierpię na niestrawność gdzieś w okolicach serca, nie, jak zawsze, rozumu. Zabija mnie świadomość beznadziejności moich oczekiwań od Boga. Fakt, pomarzyć można zawsze, ale marzenia to nic innego jak tęsknota. Za tym, co było albo za tym, co mogło być. Za czymś, co wydaje się w tej chwili zabójczo piękne i życiodajne, a ongiś chadzało mi pod nosem - byłam jednak zbyt ślepa, by dojrzeć wszystkie te boskie uśmiechy. Biegałam po polach pełnych kwiatów pachnących szczęściem. Dziś przedzieram się przez szerzące się połacie chwastów, szukając swego kwiatka. Ręce mam poorane bliznami - to tylko dzieła ostu i kaleczącego zielska, co wygląda tak niepozornie, a rani tak idealnie... Oczy mi krwawią - uczula je pył fałszywości. Opadam z sił, żyły strajkują, tylko serce popycha mnie dalej, wbrew wszystkim. Nie widzę światła, chmury znów sieją ciemność. Spada deszcz, słony, słony, dużo deszczu, potężne ilości, deszcz mnie wypala, wysusza, piecze, potęguje ból. Nie mam parasola, nie mogę się schować, nie mam nic, jestem tylko strzępkiem duszy, nie mogę uciec, blokuje mnie przykra świadomość, że, gdziekolwiek pobiegnę, i tak zawsze będę tylko wrogiem, obcą. Jak się nie ma domu, to się jest bezdomnym. Jak się jest bezdomnym, to żyje się tylko po to, by umrzeć. A bezdomność to nic innego jak bezpańskość uczuć...
Może powinnam teraz uderzać rytmicznie młotkiem w skroń i starać się wybić z głowy wszelkie niemożliwości. Nie robię tego. W głębi duszy nie chcę się cofać, choć i tak wszystko kończy się na filmie reżyserowanym przez wyobraźnię i wyświetlanym na powiekach. Nie mogę przestać śnić. Sny zaraz po przebudzeniu doskonale zlewają się z jawą. Wymarzony efekt - szkoda, że taki krótki. Ale kiedyś się spakuję i zniknę, będę wiecznie spała, będę rozkoszować się byciem sobą, sama napiszę swój życiorys, choćby niewidzialną dłonią. Nie będzie tam bólu. Nie będzie.
Nic nie będzie, prócz mnie. Prócz wyimaginowanych postaci z powietrza, prócz egoizmu i waty cukrowej.
Chcę zapomnieć - ale takie słowo w życiowej praktyce nie istnieje...


Chodzenie po cienkim lodzie może być przyjemne
gdy ktoś obok trzyma cię za rękę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)