czwartek, 29 grudnia 2011

10. (173)

Miałam swoją szansę. Nie jedną, nie dwie, a kilkadziesiąt. Miałam wiele szans. Straciłam je. Stojąc na linii startu, nie raz słyszałam strzał pistoletu i głos krzyczący "Start!". A jednak nie biegłam, patrzyłam na okazje śmigające mi przed oczami. Jak idiotka czekałam, aż ktoś przyjdzie, weźmie mnie za rączkę, poprowadzi i jeszcze wytłumaczy, co powinnam powiedzieć. Czekałam, aż to meta przyjdzie do mnie, zamiast po prostu zacząć działać i dążyć do celu. Czekałam, choć podświadomość wrzeszczała na mnie, wykrzykiwała konsekwencje zwlekania, które przewidywała, a które dzieją się właśnie teraz. W gruncie rzeczy nie powinnam być nawet zaskoczona. Pesymizm płynący w mojej krwi od razu ukierunkował mnie na porażkę. Byłam świadoma zakończenia, spodziewałam się bólu. Nie powinnam zbytnio cierpieć. A więc dlaczego...? Skąd to uczucie, skąd to... rozczarowanie? Pieprzona nadziejo, mogłabyś choć raz umrzeć! Mogłabyś odejść, zabrać za sobą wyobrażenia o szczęściu i wszelkie niepoprawne motywacje. Rozeszłoby się po kościach to, co teraz zakrząta mi głowę. Dziś ci się, głupia nadziejo, sprzeciwię. Usunę się w cień. Zniknę. Przestanę się narzucać i ufać przeznaczeniu. Wiem, że to nie będę ja. Ale tak trzeba. Jedyny i najlepszy sposób na ukrywanie uczuć to  powtarzanie sobie, że jest okey, idealnie okey, zajebiście okey, tak, kurwa, okey, że wcale nie okey, cudnie okey. Wiem, to jak picie kranówy w butelce z napisem "Krystaliczna woda termalna z Alp". Ale wiara podobno czyni cuda. Ja będę wierzyć, że uda mi się grać, że uda mi się zaprzyjaźnić z ignorancją, że to wszystko przykryje się warstwą kurzu i niedopowiedzeń aż do chwili, gdy nikt, prócz mnie, nie będzie o tym pamiętał. Nie mogę teraz kierować się sercem, bo ono się rwie, wali w płuco, pompuje krew z szaleńczą siłą. Ono jest głupie. Ono chyba zapomniało, jak potem jest ciężko. Z natury swojej znów wszystko legnie w gruzach. Znowu się nie uda, ale to przecież nie jest najgorsze. Najgorsza jest ta świadomość, już po fakcie, że miało się tyle szans, tyle genialnych okazji, tyle możliwości aby wznieść ten budynek, aby znaleźć jakiś fundament dla dwojga dusz, a się to zaprzepaściło. Tak, poddaję się. Choć, w gruncie rzeczy, ktoś kiedyś powiedział mi, że w nie których sytuacjach jedyne, co mogę zrobić, to nic. Właśnie taką taktykę chcę przyjąć. Chcę nie robić nic tylko cierpieć, chcę czekać i nurzać się w bezczynności. Nikt nie mówi, że to będzie proste. Ale to próba. I, tym razem, nie ode mnie zależy, czy uda mi się ją przetrwać i wyjść z niej cało, bez nowych blizn na duszy.
A nadzieja? Ona będzie zawsze, czy tego chcę, czy nie. Ona nie potrafi umrzeć. Chyba, że ja umrę. Nadzieja jest jednym z naszych organów. Takim, który wylezie z każdej choroby. Takim, co daje nam więcej, niż serce, pompujące krew dla naszego istnienia. Bez nadziei to nie ma większego sensu. Bez nadziei nic nie ma.
Nic.


Jeżeli jeszcze nie wiesz,
to ci powiem:
nie ma szczęścia.
Nie ma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)