wtorek, 27 grudnia 2011

9. (172)

Chcę cierpieć z miłości. Chcę cierpieć właśnie w taki sposób. Chcę cierpieć ze świadomością, że mam szczęście na wyciągnięcie ręki. Chcę cierpieć właśnie tak, bo to najlżejszy z wszystkich rodzai cierpienia. Chcę się wić z bólu, chcę ryczeć co wieczór i chcę umierać właśnie przez miłość. Nie, wcale nie zwariowałam. Nie postradałam zmysłów, w każdym razie nie bardziej niż zwykle. Cierpienie przez kogoś/dla kogoś/w imię kogoś jest na swój sposób piękne. To niczym nieegoistyczna kara za wszelkie błędy. Znacznie lepiej jest cierpieć, gdy to nie my jesteśmy powodem bólu. Wtedy przynajmniej można zrzucić z siebie winę... Wówczas można łudzić się, bądź co bądź, idiotycznym stwierdzeniem, że cierpienie ma jakikolwiek sens. Tak, dostrzegam go, choć jakby przez zdumiewająco gęstą mgłę. Ból duszy uszlachetnia nasze życie. W jakiś sposób staje się kropką nad "i", ostatnim słowem. To nie jest proste. Ale zobacz - gdy będziesz wstawać codziennie o 7.00, przyzwyczaisz się do tego. A gdy będziesz cierpieć codziennie, to to także stanie się dla ciebie czymś normalnym. Cierpienie zawsze będzie nieodłącznym elementem życia. Czas to pojąć i przestać kłócić się z Bogiem ,wypominając mu błędy w scenariuszu. Tak najwyraźniej ma być. Chcę tego. Chcę czuć ból serca - to idealne potwierdzenie jego istnienia. Dlaczego? Bo to lżejsze, wbrew pozorom, od samotności czy lęku przed samym sobą. To lepsze od nienawiści do siebie i trwaniu w tej brudnej powłoce na Ziemi, niekoniecznie tak zielonej, jak na obrazkach. Gdy pozwalasz sobie na cierpienie przez kogoś, to albo jesteś cholernie słaby albo ci po prostu cholernie zależy.
Tak będzie lepiej. Schowam się w kąt z książką, kubkiem gorącej herbaty i moimi uczuciami. Tak będzie wygodniej, choć, na Boga!, nie dla mnie. Już teraz czuję, jak zrezygnowanie, rozczarowanie i tęsknota uwierają moje ciało, skracają oddech, blokują przepływ krwi. Ale po co o tym mówić? Ważne, że się uśmiecham, że tak pozytywnie wyglądam na tle szarej mozaiki codzienności, że jestem tak dobrą aktorką życiową. Ważne, że wszystkim się podoba moje bezproblemowe oblicze. Trzeba mieć sokoli wzrok duszy i mnóstwo chęci, aby zajrzeć mi do wnętrza. To dobrze, tak myślę. Chyba dobrze. Dobrze...?
Tak, to dobrze. To gwarancja, że ludzie, którzy chcą zajrzeć pod moją maskę naprawdę się starają. Chcieć nie zawsze oznacza móc. Ale zawsze oznacza próbować. I z tego miejsca gratuluję tym, co odkryli moje prawdziwe ja. Gratuluję im, bo to nie była łatwa droga. Stroma. Wiesz, co to oznacza? Można się z niej szybko stoczyć.
To nie będzie dobry wieczór. Czuję to, o tu, w serduchu. Ale co tam, dziś będę pięknie cierpieć z miłości. Życzyliście mi tego, czego tylko chcę. To macie.


Umrę za kogokolwiek,
byle już, dzisiaj, teraz
pójść do nieba i nie czuć żadnego bólu.

1 komentarz:

  1. mam podobnie chociaż boje sie bólu jak każdy, kiedy jednak sie zacznie
    moge tak rozpaczać całą noc aż nie strace sił i nie zasne.
    jest to spowodowane głęboką pogardą do własnej nieporadności,
    kiedy chcesz by twoje cierpienie przyniosło zmiany w rzeczywistości,
    chcesz zostać zauważonym/ną przez 1 tylko osobę, bo ludzie jednak chociaż troche
    mają zdolność przeczuwania swoich uczuć, minimalną. Jednak to niczego nie zmienia
    tylko dodaje oliwy do ognia, kiedy zauważasz mały znak że ten ktoś choć przez chwile
    pomyślał o tobie, podam przykład, powiedziała uważaj na siebie, serce mi już tak puka.."
    bo była przestraszona że wrzucam w siebie to żelastwo typu acodin, kodeina..
    takie wspomnienia wywoują paralizującą tęsknotę. Chcesz patrzeć jej w oczy i wiedzieć,
    wstrząsnąć ją jak fala elektromagnetyczna. wymyśliłem sobie taki nowy rodzaj tortur:
    wieczorami patrzę na jej zdjęcie z internetu i wręcz pragnę czuć więcej i więcej
    być tak blisko jak to ujęłaś "mam szczęście na wyciągnięcie ręki'' za aż się prosi
    żeby dodać tak bisko a tak daleko, bo dzieli nas taka bariera, nie osiągamy zrozumienia
    tym poziomie podstawowym, emocjonalnym
    (co jest gł. problemem młodzieńczej miłości, która przemija, wież mi)
    i wcale nie chodzi tu o seks, tylko bardziej hmm.. uspokojenie stabilizację,
    jaką ulgę przyniosłobaby ta myśl że ona wie, nie ma cie za powietrze, jesteś dla niej kimś
    wyjąktowym spośród tysiąca osób które zna (bo ja znam zaledwie kilka),
    że znajdzie czas na Ciebie i twoje uczucia nawet jeśli nie kocha to chociaż rozumie.
    pozatym łapiesz się na tym że rano te wszystkie mażenia myśli które sprawiają taki ból,
    one nie mają swoich odnośników w rzeczywistości, wiesz że cierpisz bez sensu
    i nic tego nie zmieni, nie bardzo potrafisz wyobrazić sobie, jak?
    prowadzi to do dalszej apatii. tym bardziej, nie mówisz już nic, ranisz ich.
    nie chce mi sie już nic robić bo jestem tym wyczerpany, nie potrafię kochać
    tak pięknie, nie mam siły nie umiem okazać uczuć, potrafie tylko cierpieć.
    najzabawniejsze jest to że srodki typu dekstrometorfan pozornie mają tylko
    'wesoły' wpływ na ciebie, ależ nie.. prowadzą do zadużenia się w kolejnej osobie
    (typowa młodzieńcza miłość która przeminie), pragniesz ją czuć jej delikatną aurą
    zrozumienia, czuć że jesteście sami na czarnym tle obrazu, czasem wolisz żeby
    nie pojawiała się już więcej w monotonii codziennego obrazu, a każdy mały z nią
    incydent każde słowo kierowane do ciebie sprawia że zabierasz ją w nocy do
    swojej komnaty gdzie jest tylko płacz i zgrzytanie zębów i jej brak! pustka

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)