niedziela, 6 listopada 2011

5. (144)

Tutaj, na tym globie nie wszyscy są tak cholernie egoistycznymi tworami, dla których jedyną wartością jest ta maskarada, walka, oglądanie siebie w lustrze. Są też tacy, jak Ty. Przyszłaś. Wzięłaś mnie za rękę. I poprowadziłaś. I szłyśmy tak, powoli, tylko po to, by jeden wieczór okazał się mniej pusty i dołujący. Nie kłamałaś. Nie próbowałaś nakarmić mnie lakami o dziwnych nazwach: "Będzie dobrze", "Każdy tak ma", "Musisz przestać" czy też "Trzymaj się, jakoś się ułoży, nie jesteś sama". Bo ty wiesz, że te niewidzialne tableteczki wypływające z czyichś ust działają zupełnie na odwrót, niż byśmy chcieli. One działają na chwilę, tłumią ból, ale nie jego przyczynę, która siedzi gdzieś daleko, wewnątrz, utkwiona pomiędzy naszymi wadami a złudzeniami. Ty zaakceptowałaś mój egoizm, moją paranoję, moje wady, moją wrażliwość, ty szłaś obok, choć widziałaś, jak bardzo się niszczę. Ja się potykałam, ale ty mnie nie powstrzymywałaś. Ty wiesz, że jeśli ja nie będę chciała przestać, to NIKT mi nie pomoże. "Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym" - tymi słowami podniosłaś mnie, wrzuciłaś tu, na dół patyki i deski, z nich postaram się zbudować drabinę i... ja kiedyś stąd wyjdę. Twoje zaufanie i, przede wszystkim, wiara we mnie i w to, co trzymam wewnątrz daje mi siłę, ja tym oddycham, ja o tym myślę, ja się tego kurczowo trzymam, ciebie się trzymam, mocno, wiem, że mogę na tobie polegać. Wiem, że gdy tylko będę chciała upaść, to ty mnie puścisz. Za to cię kocham. Za bezpretensjonalny sposób bycia, za wolność, jaką mi dajesz. Pozwalasz mi na porażki, choć też czuwasz, bym nie zniszczyła się zbyt bardzo. Ratujesz mnie, nawet jeśli nieświadomie. Ratujesz moją duszę, ona przy Tobie jest sobą, zrzuca z siebie te maski, tony uśmiechu i wyjmuje z kieszeni podrobione szczęście po promocji. Ty nawet nie musisz nic mówić. Ja czuję, jak wiele mi dajesz, jak bardzo zmieniasz tą ponurą egzystencję. Dałaś mi siłę, kruchą, bladą, ale jednak. Każda dawka jest dla mnie zbawienna. Różnisz się od tym pocieszycieli, marnych, spotykanych przypadkiem, bez jakiegokolwiek przeznaczenia. Umiesz milczeć. Umiesz wierzyć. Umiesz zrozumieć cały mechanizm, jaki mnie napędza. Ty nie gardzisz, nie ganisz, nie rozkazujesz.
Jesteś.
Żyjesz.
A mi to wystarczy.
Czuję twoją dłoń na moim ramieniu. Nadajesz moim krokom sens. One są jeszcze niepewne, koślawe. Nie śmiejesz się z tego. Pamiętasz, jak jeszcze niedawno leżałam na ziemi, zakrwawiona, obłocona, pusta. Zatrzymałaś się obok. Poczekałaś, aż wstanę. Powoli i w ciszy. Inaczej niż świat by nam kazał. I możesz mówić, że to nic takiego. Masz rację, to nie jest "nic takiego". To coś takiego. Nazwałam to poświęcenie. Naucz mnie tego. Zmyj ten egoizm. Chcę być choć trochę człowiekiem...


Jesteś jedną z tych,
co moje imię mówią z czułością.
Bez tej goryczy, co wypala mi rany
w sercu
jak kwas...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)