środa, 2 listopada 2011

2. (141)

Głosy. W głowie. Mnóstwo. Kuszą mnie. Gardzą mną. Szydzą ze mnie. Zachęcają. Mieszają. Zwodzą. Kłamią... Kłamią bez ustanku. Szkolą mnie w tym kłamstwie, bym mogła wyjść do świata i zachowywać jak jak wszyscy, jak normalne zwierzęta z wyjątkową goryczą wewnątrz i lepką mazią w czaszce, co naiwni nazywają... pf!, inteligencją. Nie wierzę w to. Nie wierzę w wyjątkowość ludzkości. Jedyną rzeczą, jaka różni nas od zwierzy jest fakt, że dla nich ranienie nie oznacza nic innego jak wbijanie kłów w ciało ofiary, która jest tylko bo to, by zaspokoić instynkty pozostałych. A my, ludzie, ranimy dyskretnie, nauczyliśmy się robić to iluzjonistycznie do takiego stopnia, by ranić to, co nie udowodni niczyjej winy, a mianowicie - ofiarą jest dusza. Już tylko nieliczni z nas kaleczą się dziś, aby sprawdzić, czy żyją. Koncentrują się na tym bólu, jedynej realnej rzeczy. Bo przecież wszyscy, których znamy, w końcu odejdą albo już to zrobili. Oni kłamali, oni grali na zwłokę. Oni UCIEKLI. Tchórze... Oni przerazili się, gdy ujrzeli twarz egzystencji. Głosy ich przytłoczyły, kazały się poddać, kazały uciekać, one wiedziały, jak bardzo przegranymi są w czasach obłudy i nędzy. W czasach egoizmu, który nas zabija, nawet z lustrem robi przedziwne rzeczy, tak, że choć przed nim stoją tłumy, to i tak każdy widzi tylko siebie. Nawet nie powinniśmy się obrażać, gdy ktoś nazwie nas idiotami. Bo idiota to ktoś inny. A my jesteśmy inni, niż prototyp ludzki w dziele stworzenia. My świadomie spieprzyliśmy arcydzieło Stwórcy. To pewnie dlatego już wcale się do nas nie odzywa... Swoją drogą, nie dziwię mu się. Gdyby mój puszysty króliczek zmienił się w trolla z próżnią w głowie i wrednymi oczami, to też zostawiłabym go, aby zdechł czym prędzej, aby zniknął. Każdy z nas kiedykolwiek starał się zmienić, zakończyło się to jedynie tym, że przez jeden dzień trochę bardziej kłamaliśmy, założyliśmy na to parszywe ciało ładny ciuszek, a pomarszczoną skórę ukryliśmy pod maską. Nam, ludziom, wydaje się, że jesteśmy przede wszystkim czymś namacalnym, czymś z krwi i kości. Dla nas się liczy ten pierwszy cielesny pocałunek, ten dotyk słońca na plaży, trzymanie się za rękę. Materializm przysłonił nam całą prawdę o ludzkości. Zapomnieliśmy, po co jest ta skóra, po co kości, po co limfa. Aby ukryć duszę, aby nie była tak oczywista, aby mogła oprzeć się o żebra w trudnych chwilach i aby skóra nieco chroniła ją przed znieczulicą. Problem w tym, co ludzie świat zrobił z tej reguły. Teraz dusze się chowają po kątach, dusze są nieciachane, dusze to taki bonus, zupełnie niepotrzebny w XXI wieku. Dlatego chcę się uwolnić. Być do końca, do dna duchem, być niewidzialna tylko po to, by nikt nie mógł już ranić. Moje działania nie przynoszą efektów. Raz, dwa, trzy linie. Palce duszy wypływają na zewnątrz. Ale to za mało. Ta bariera jest zbyt twarda. Jest tylko jeden sposób, aby się jej pozbyć. Skręcić. W tą drogę, gdzie zakończenie jest oczywiste. Gdzie zakończenie jest po raz pierwszy rzeczywiście końcem. A nie wyimaginowanym szczęściem. Końcem. Duszą. Wolnością. Ta tutaj, zbudowana z pieniędzy i paru minut wolnej woli mnie nie satysfakcjonuje. Chcę być duchem. Chcę istnieć i nie-istnieć jednocześnie. Duch.Waga zero. Objętość zero. Wzrost zero. Duch. O tym marzę dzisiejszego wieczoru.


Żaden dolar, żaden tłum
nie zatrzyma mnie tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)