wtorek, 1 listopada 2011

1. (140)

Nie wiem, czy chcę w to brnąć. Stoję na rozdrożu, o ile tak można nazwać skrzyżowanie piaskowej, szerokiej drogi z zarośniętą, dawno nieużywaną ścieżką. Jest mnóstwo za i przeciw. Tutaj, na tej głównej ulicy są drogowskazy, a co jakiś czas nawet mijam innych wędrowców. A tam? W tych zaroślach? Zero znaków, zero ludzi, zero śladów kogokolwiek i czegokolwiek. To podobno dobrze, poznałam przecież na własnej skórze efekty uboczne obcowania z przedstawicielami okrutnego gatunku człowieka, wolałabym tego nie powtarzać. To zawsze niesie za sobą falę tsunami, a ona wylewa mi się potem oczami, ustami, a nawet skórą, przez doliny i wgłębienia, przez te pory, co to nawet nie są warzywem. Samej jest o tyle łatwiej, że winę zwala się zawsze na siebie, ale jednocześnie ma się władzę. I wtedy tylko ja decyduję, jak i kiedy się zranię, cierpienie już mi w krew. Ale... Mogę przecież zbłądzić, mam w tym dużo doświadczenia. Od dłuższego czasu zdążyłam poplątać palny Boga, on chyba nawet tego nie przewidział. Pokazał mi drogę, prostą, banalną. A ja, idiotka, i tak z niej zeszłam, wybrałam tą poplątaną, tylko po to, by nie było za łatwo. A potem Natalka ma pretensje do wszystkich, do tego z góry, do każdego źdźbła trawy, tylko nie do siebie. Bo ona biedna, nieszczęśliwa, zagubiona... Emocje lubią przysłaniać mi prawdę. A prawda jest taka, że przecież mam wolność i sama, na własną rękę się gubię. Walczyłam o tą wolność, jako idiotycznie głupie dziecko chciałam być "dorosła". To z perspektywy czasu najgorsze z moich marzeń. Miałam być piękna, uśmiechnięta, zabawna. Miałam mieć grupkę fanów, z którymi każdy weekend zapełniałabym imprezami i szaleństwem. Jest zupełnie na odwrót. Jestem... ujmując lekko, przeciętna, smutna, denna. Mam tylko parę okruchów przyjaźni, a w weekend ślęczę nad książkami albo marnuję czas na robieniu czegoś, co właściwie jest tylko nicnierobieniem. W tym kilku-miliardowym tłumie jestem zaledwie zerem. Znaczę mniej niż piksel w ekranie monitora. Ale okey, do tego już się przyzwyczaiłam. Teraz jedynym dylematem jest właśnie to, gdzie mam pójść. Ta główna droga jest dobra dla wszystkich. Ta wąska, zaniedbana... Dla mnie. Tylko dla mnie. Pomijam fakt, że gdybym wyjawiła, na czym ona polega, znaleźli by się tacy, co w jednej chwili postawiliby przed nią rogatkę, a obok znak z napisem "Wchodzenie grozi śmiercią!". Ale, chwila... czy mi nie o to chodzi...?
Nie wiem już, skąd te wątpliwości. Przecież wiem, jak bardzo chcę zboczyć z drogi. Czyżby to rozsądek powracał do życia po długotrwałym kacu moralnym? A może to moje serce, może ono czuje, jak bardzo ucierpi na niewłaściwej mojej decyzji? Aj, aj, niedobrze. Nie mogę się wahać. Przecież wiem, czego chcę. Chcę idealizmu w każdym centymetrze sześciennym swojego ciała i duszy. Chcę perfekcji.
A może to Bóg, może on mnie teraz ostrzega? Swoją drogą, idiota. Wie doskonale, że nawet Jego zignoruję. Bo ja zawsze wiem lepiej. A potem będziecie winni. Ot, moja domena egoizmu. Witaj w moim świecie... Nie spodoba ci się tu.


Powinien ktoś tu przyjść i mnie powstrzymać.
Teraz, póki jestem na tyle płytko,
by jeszcze móc podać rękę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)