poniedziałek, 21 listopada 2011

17. (156)

Chcę być pusta. Lekka, nieludzko sprzeczna grawitacji. Chcę wylać z siebie tą złość raz jeszcze, znów nie móc zgonić z twarzy najszczerszego z uśmiechów. Szkoda, że Bóg szczędzi nam takich doznań. Szkoda, bo wtedy nigdy więcej nie musiałabym dławić się łzami, powietrzem, żalem i tym najgorszym z możliwych: rozczarowaniem. Nie lubię tego tego pechowego, trzynastoliterowego słowa. Ono dusi gardło, nawet jeszcze z niego nie wychodząc. Ono pali. Ogniem iście czerwonym.
A jednak gdzieś wewnątrz jest radość. Bije się we mnie wraz z samotnością, która jest prawdziwą świnią. Przychodzi tylko wtedy, gdy jestem sama. Czekam na wynik tej walki. Samotność ma znacznie większą publiczność... Gra fałszywie, do granic możliwości, łamie zasady najbardziej perfidnie, jak się da, oby tylko bolało, bardzo, głęboko, długo. Nie da się uciec. Można jedynie czekać, aż na horyzoncie pojawi się jasność, anielska, zmuszająca do mrużenia oczu. Światło oczyszcza, otwiera do stopnia nieziemskiej euforii, pozwala oddychać naprawdę, dla siebie, a nie, jak zawsze, tylko po to, by drzewa nie musiały się nudzić z braku dwutlenku węgla do przerobienia. Chcę mieć anioła przy sobie, w kieszeni, aby mi wskazywał drogi najwłaściwsze i najlepsze. Chcę spakować w plecak wszystkich moich przyjaciół (może to i lepiej, z pustym plecakiem chodzi się lżej...) i iść, w nieznane, za rękę z Bogiem. Ale co mi z marzeń, nie mogę po prostu rzucić się w morze egoizmu, nie mogę. Teraz  i tak nienawidzę, kocham, nienawidzę, lubię dogadzam bardziej sobie, niż Tobie. Wiem, to złe. Ale co mam w związku z tym zrobić? Urodziłam się egoistką, mam więc przestać być sobą?
Miałam inne plany. Spodziewałam się lekkiego odbicia i szybowania do celu. Ale tu jest zbyt ciemno jak na takie gorąco, a może zbyt gorąco jak na taką ciemność. W każdym razie, coś tu jest nie tak. Zmysły zawodzą  mój umysł. Nie czuję i czuję  - na zmianę. Źle czuję. Negatywnie, jak zawsze, zbyt bardzo po swojemu. Mam w uszach zapętlone pytanie: co teraz będzie? Banalne, a nie potrafię odpowiedzieć. Czasu mamy mało, a same fundamenty stawia się tygodniami. A gruzy leżą dalej, utrudniają pracę. I jak, na Boga, to naprawić? Zniknąć? Odejść. Wiem, co mi odpowie ten Najwyższy. Weź zaprawę i odbuduj to, co z taką łatwością zburzyłaś. Ale, Boże, tu nie ma ani piachu, ani betonu, ani mnie. Po co zaczynać pracę, skoro cegła stawia opór?


Coś stoi na przeszkodzie.
To chyba czas, to chyba ty,
to chyba ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)