piątek, 11 listopada 2011

10. (149)

Oczekuję od innych zrozumienia, akceptacji, chęci poznania mnie. Tymczasem... ja sama siebie nie znam. Jestem całkowicie zależna od ludzi wokół. To oni decydują, czy się śmieję, czy płaczę. To oni nadają mi nowe cechy charakteru, to oni kształtują tą duszę, co się tłucze pośród ścian z błon i skóry. Przy nich zmieniam się jak kameleon, dopasowuję się. Ten czas to podobno czas poznawania siebie i kształtowania. Mi to kompletnie nie wychodzi, obleję ten test, nie zdam egzaminu z wiedzy o sobie. Wszystko jest całkiem znośnie, gdy jestem sama. Wtedy akceptuję tą pustkę w sobie, akceptuję to, że jestem nikim. Ale ci ludzie... To oni powodują straszliwy mętlik w głowie, zakłócają fale racjonalnego myślenia. Przy ludziach mówię to, co oni chcą, robię to, co każą, żyję, jak im się podoba. Nienawidzę tego. Przeraża mnie moja zmienność i różność, to nie jest łatwe, to mnie wyczerpuje, kiedyś zgasnę, pozostanę pustką na zawsze...
Nie podoba mi się ten stan. To ciągnie się przez kartki kalendarza, zegar gubi się, nie nadąża, czas się plącze, biegnie, zwalnia, biegnie, zwalnia, gubi rytm. Trzeba kogoś, kto zatrzyma czas, mnie i moje błędne myślenie. Sama... póki co, nie potrafię. Jestem zbyt słaba, nieokiełznana, dziwna. Nie pasuję tu. Czuję to. To udawanie nie pomaga, to nie działa, na marne moje próby wymuszenia naturalnego uśmiechu powtarzane codziennie przed lustrem. Gdzie jest instrukcja obsługo do mnie? Przecież musi być jakieś rozwiązanie, przecież... Nie, nie wierzę, że to ma trwać i ciągnąć się bez końca. W głowie kołacze mi się stado myśli. A jeśli tak będzie już zawsze? Jeżeli... Boże, jak mogłeś odejść stąd? Ja wiem, są ode mnie ważniejsi, są głodni, brudni, umierający, masz masę pracy. Ale nie zapominaj, ja tu jestem, oddycham, truję się tym tlenem. Czemu mnie zostawiłeś? Przygarnij mnie znowu, albo raczej zawróć mnie, przecież wiesz, jak jest. Ja tylko tak mówię, wiem, jak jest. W rzeczywistości to ja zawsze odchodzę. Zwalam winę na Ciebie, bo tak łatwiej, jesteś przeźroczysty, czysty, fajny i w ogóle... boski taki. Aczkolwiek nie ocalą mnie noce łez i modlitwy. Próbowałam klęczeć, próbowałam mamrotać pod nosem... Teraz ty spróbuj mnie wyciągnąć choć raz tak na siłę. Zapomnij, Ojcze, o tej wolności, o grzechu moim i pierworodnym, weź mnie na ręce i wynieś mnie z tego bagna, choć raz, choć raz, jeszcze raz, znowu, setny raz, tysięczny...



Daj mi znak
Wróć do końca
Pasterzu przeklętych

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)