czwartek, 20 października 2011

20. (129)

Brak mi odwagi. Brak. Planuję w głowie skrzętnie i dokładnie każde zdanie, dobieram słowa, a wszystko po to, by po jednym spojrzeniu w oczy... zapomnieć. Mam wówczas przed oczami czarną plamę, nie pamiętam tych łez, tego chorobliwego ściskania telefonu, wpatrywania się w ekran monitora. Z przeszłości w jednej chwili znikają wszystkie te niespokojne noce. Pozwalam ci się na nowo omamiać, pozwalam, by twoje oczy zatrzymały na parę chwil mój racjonalizm i rozsądek. I znów jest miło, przyjemnie, do bólu normalnie. Właściwi tylko na tym opiera się nasza "przyjaźń". To tylko siedem liter w ozdobnej ramce z kłamstw, niedopowiedzeń i raniącej ciszy. I dlaczego to ja zawsze piszę pierwsza? Ciekawe pytanie. Odpowiedź nasuwa mi się sama. Bo tylko ja jeszcze o to walczę. Jednak, prędzej czy później, skończy się moja droga pod górę, na wzór Syzyfa. Spadnę, przygniecie mnie ta toksyczna przyjaźń, jaką muszę nieustannie dźwigać. W tej sytuacji nawet nie możemy mówić o czymś takim jak nadzieja. Teraz jest tylko strach. Boję się. Boję się o nas, choć właściwie od dawna nie ma czegoś takiego jak my. Nasze drogi się rozeszły. Każda kolejna rozmowa kończy się tekstem "Musimy pogadać". I tyle. Bez efektów. Żadnych inicjatyw. Pesymizm płynący w moich żyłach zbytnio się nie zawiódł, ale serce - owszem. Wspomnienia wyrwano mi z rąk i wrzucono do brudnego kosza na nieudane chwile. Raczej nic więcej nie mogę zrobić. A na drugą stronę nawet nie liczę. To koniec. Nie da się uratować ściętego drzewa. Przerobią je na deski, a deski na meble. Trociny wyrzucą. To "coś" między nami skończy podobnie. Zostaną strzępki. I podczas gdy ty odejdziesz z dumnie podniesioną głową, ja będę musiała posprzątać te śmieci, będę musiała wyrzucić z pamięci wszystkie te chwile, ten zmarnowany czas. Wszystkie te dni, gdy jedyną myślą była niepewność. Teraz... już się nie znamy. Mijając się, rzucimy marne cześć, słyszalne tylko dla nas. Nic nie jest takie samo. Zima, którą same wywołałyśmy, zmroziła to uczucie. Mury zostały zburzone. Tylko pył i mgła, nie widać nic. Nie mam siły. Gdy cię widzę, aż ciśnie mi się na usta słowo koniec. Już, już otwieram usta, gdy się uśmiechniesz. I znów. Historia zatacza koło. Na nowo muszę wypełniać noce głupawym obmyślaniem strategii. Czekanie na cud jest nudne. A cudu i tak nie będzie. Złamał się cienki lód pod naszymi stopami. To chyba jest wolność. Cóż, nie smakuje mi za bardzo. Wyobrażałam to sobie inaczej. Bez niedokończonych wątków i niepewności, bez wyrzutów sumienia, bez tęsknoty. Pozostał we mnie sentyment. Do tych wszystkich przegadanych nocy. Do poronionych pomysłów i śmiechu z byle czego. Było - minęło. Było - nie wróci. Ale będzie boleć. Najgorszy jest jednak fakt, że cały ciężar cierpienia noszę ja, ta, która walczyła najdłużej i najwierniej. Ta, którą jak zwykle los mocno kopnął w tyłek, śmiejąc się do łez.


Przeraża mnie perspektywa chwili,
w której jednak wrócisz, gdy ja już dawno wymiotę cię z serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)