poniedziałek, 3 października 2011

2. (111)

Boję się. Boję się. Boję się. Boję się. Boję. Bardzo. Przeraźliwie. Boję się, bo widzę, jak to wszystko wraca. Dostrzegam coraz więcej złych symptomów. Cofam się do złych wspomnień, moje myślenie zaczyna przeglądać się w krzywym zwierciadle. Nie kontroluję tego. Właściwie nawet nie chcę. Jest mi tak dobrze. Wiem, dokąd idę, choć  to droga wprost do bram piekła. Jest mi tak na rękę. Słucham się siebie, słucham się swojej paranormalności. Innych zostawiam w tle. Ja wiem, co oni o mnie myślą. Wiele słyszałam, mając słuchawki na uszach, bez włączania muzyki. Wiele widziałam, dostrzegam te dyskretne wskazywanie palcem. Nie chcę tak. Nie chcę. Dlatego właśnie wolę zamknąć drzwi i wychodzić tylko po kawę albo jedzenie. Choć i to chciałabym ponownie ograniczyć. Nawet postawiłam już pierwsze kroki w tym kierunku. Dyskretnie, z głową (na razie...). Choć tak naprawdę nic nie jest tak, jak być powinno. Jasne, jak ubiorę ten stan w miłe dla ucha słowa, to niewielu dostrzeże rzeczywistość. Tak naprawdę cholernie się gubię. Nie umiem się otworzyć. Nie potrafię mówić. Tylko modlę się od czasu do czasu, repetując wciąż te same, nieposklecane i niepoprawne stylistycznie prośby. Bóg tego nie kupuje, to jest za tanie, za brzydkie i za egoistyczne. Może też trochę zbyt banalne, proste? Nieważne, jakie one by nie były, to sens mają tylko wieczorem, gdy każda dawka nadzieja jest zbawienna. Usypiam. I się budzę - już bez tej magicznej wiary w cuda. Znów dobija mnie to, co innych cieszy. Słońce wpada przez okno i razi za mocno, a poza tym - ludzie! - dlaczego ta kołdra jest tak krótka? Rankiem nawet nie szukam pozytywów, zaczyna się nowy dzień. Rankiem nawet za specjalnie nie myślę. Robię mechanicznie pewne czynności. Potem pędzę przez szkolną codzienność, ledwie łapiąc oddech. Tak. Natalka dobra. Natalka grzeczna i pilna. Natalka BEZPROBLEMOWA. Grr. Nienawidzę tego słowa. Przypomina mi trochę tą część Pierwszej Zasady Dynamiki, gdy "na ciało nie działa żadna siła". Nierealne w praktyce. Tak jak i bezproblemowość. A, niestety, rodzina bliższa i dalsza właśnie tym bezsensownym słowem opisuje mnie najczęściej. Szkoda mi ich wszystkim. Żal mi ich niewiedzy i głupoty. A jednocześnie przypominam sobie, kim ja jestem. Czy w ogóle coś znaczę? Czy w ogóle jest coś takiego jak dobro jednostki? Nie. Jest szczęście i dobro ogółu, społeczeństwa, wspólnoty, grupy. Mówimy ogólnikami. Podporządkowujemy siebie nawzajem pod wyznaczone z góry epitety. Dobra, zła, smutny, ładny.
Właśnie tego się boję. Tego, co robi ze mną świat. Staję się czymś nawet mniejszym od piksela na tym przeogromnym życiowym obrazie. Boję się, gdy czuję to, co zwykle towarzyszy spadaniu. Uderzenie powietrza w plecy, zamazany obraz.
Jestem przestraszona.
Przestraszona tego, czego nie wiem.
Wszystkiego.
Niczego.
Siebie samej.



Może w gruncie rzeczy
nikt nie jest człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)