sobota, 7 maja 2011

7. (37)

Matka Natura wyraźnie sobie ze mnie kpi. Pogrąża mnie jeszcze bardziej. Po części niepokoi, ale i usypia. Przygnębia. I doprowadza mnie do szału. Zwłaszcza, gdy choć próbuję się uśmiechnąć.
Deszcz sam w sobie nie jest zły. Lubię, gdy zimne krople kapią na moją twarz, wpatrzoną w szare niebo. Deszcz osiągnął mistrzostwo w ukrywaniu ludzkich łez. Dlatego darzę go niejaką sympatią. Gorzej, gdy patrzę na świat bardziej szary niż zwykle - wówczas skutek jest zupełnie odwrotny od tego, gdy jestem na zewnątrz. Moknąc, w pewien sposób jednoczę się z łkaniem natury. Wtedy nie jestem aż tak całkiem sama.
Zastanawiam się, czy zdołam nauczyć się obojętności. Chciałabym posiąść zdolność niezauważania tego, co wywołuje we mnie ból. To nad wyraz trudne. Lecz możliwe. Zapewne i tak nigdy nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że twoje szczęście nie przewiduje w scenariuszu roli dla mnie.
Co się ze mną, na Boga, stało? Czemu umieram właśnie teraz, tak wcześnie?
Dla mnie zapewne nie ma już ratunku. Nie staram się walczyć. Spadam coraz niżej. Dno jest już blisko.


Żyję?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)