piątek, 6 maja 2011

6. (36)

To jednak nie jest to, na co liczyłam. Śmiałam zrodzić w głowie myśl: "Tak, to już koniec problemów! Wychodzę na prosto!". Zbyt pochopnie to uczyniłam. Smak beztroski uderzył mi do głowy, zakłócił racjonalność myślenia, wstrząsnął całym ciałem. Przez chwilę tak strasznie zapragnęłam żyć na serio, skończyć z problemami, śmiać się bez powodu. Tak bardzo za tym zatęskniłam! I po co, losie, karmisz mnie fałszywą nadzieją?! Czemu podsycasz moją ochotę na normalność?! Nie niszcz mnie. Wiem, jak jest. Nigdy, przenigdy nie zdołam wrócić do przeszłości. Serce przestało bić tak szybko, jak kiedyś. Oddech jest nieco płytszy, niepewny. Nie ma już chyba nikogo, kto zdołałby mnie uleczyć. A jeśli jest... to ma mnie za kompletne zero.
Nie zawsze jest źle. W szkole bywają chwile radosne, wesołe. W domu także. Aż do zachodu słońca. Potem wszystko jest już inne, pozbawione blasku i koloru. Szarość, nijakość, smutek, strach. Codzienność. Bolesna codzienność.
Trudna sztuka udawania przewyższa moje zdolności. Silną wolę także niewiele mogę zdziałać. Przecież doskonale wiem, że mogłabym zejść teraz na dół, do rodziny i pośmiać się z niczego. Ale tego nie robię. Czemu? Bo nie chcę niszczyć siebie. A ja właśnie taka jestem. Smutna.
Wewnętrznie nie umiem już żyć. To kwestia czasu. Dusza okazuje się wcale nie być nieśmiertelna. Myśląc praktycznie, to właściwie bez niej byłoby lepiej. Jako puste stworzenie, przypominające zwierzę, mogłabym cieszyć się z jedzenia. Albo z odpoczynku. Albo w ogóle nie musiałabym się cieszyć. Bez uczuć i emocji - o, jakże to piękne...
Trzeba mi czegoś, co odmieni mnie - tym razem już na zawsze. Trzeba mi leku na cierpienie. Moja metaliczna, zimna przyjaciółka już nie pomaga. Uodporniłam się na jej zimny, ostry dotyk.
Nadchodzi ostateczny moment. Niedługo będę zmuszona podjąć decyzję - jak, kiedy, gdzie. Świat nie przestanie się obracać. Ptaki nadal będą śpiewać, a deszcz padać. Nic nie zmienię. Ze mną, czy bez... Cóż za różnica.
Nie potrzebuję niczyjej litości. Przestałam być dzieckiem. Traktowanie mnie jak zabawkę również wydaje się być nie na miejscu. Tymczasem okazuje się, że ci, którzy kiedyś zmieszali mnie z błotem, nagle, w chwilach życiowej katastrofy, panicznie wołają właśnie o moją pomoc. Nie umiem odmówić. Ale czy to jest w porządku? Tak, oczywiście. Nie ma to jak niszczenie czyjejś psychiki. Dziękuję.
Utknęłam w przestrzeni. Sama - w cichym, pustym pokoju. Pustym, bo ja nie daję oznak życia. Wpatruję się w ekran, słuchając głośno muzyki, czasem wezmę do ręki gitarę. Raz dziennie poklepię też nieco w klawiaturę. I tak wciąż. Bez chwili wychylenia ze schematu. W moich oczach coraz więcej szarości. Gaśnie to, co dawało mi siłę. Teraz przestałam już płakać. Dość. Łzy to nic innego jak słona woda. Na zewnątrz wyglądam normalnie. Zaś w środku szlocham jak skrzywdzone dziecko. Nie panuję nad emocjami. Uspokajam się dopiero nocą. A do nocy jeszcze mnóstwo czasu...
Boże - obiecałeś, że niczego już nie zmienisz. Czemu więc zesłałeś na mnie taką wichurę? Nie o to cię prosiłam. Pokuta? Nie mogłam popełnić aż tak ciężkich grzechów. To, co czuję, wygląda jak kara dla zabójcy.
Ale ja przecież jestem zabójcą.
Zabójcą siebie...


Mam dziurę tam, gdzie powinno być serce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)