sobota, 19 października 2013

1. (321)

Najpierw powoli, dotykiem ciepłych, pozornie wypoczętych dłoni rozmasowuje oczy. O tak, ruchem delikatnym i otulającym, przyciskając powieki do powierzchni rogówki, co zaczyna się od delikatnego pieczenia, efektu niewystarczającej ilości snu, a kończy cudowną ulgą, gdy łzy napływają powoli i koją. Każdy z rozdrganych nerwów. Przez kilka sekund wydaje jej się, że już tak zostanie na zawsze, z zamkniętym oknem na świat, bowiem tylko w takiej pozycji czuje się bezpiecznie i komfortowo. Nie wyobraża sobie momentu zdjęcia palców z powiek i uchylenia tego rąbka, którym, jak jej się wydaje, osłonić się da od wszelkiego złego.
Zmusza się i, mając jeszcze na sobie prześwitującą warstwę snu, zsuwa z siebie grubą kołdrę. Chłodne powietrze okala jej ciało, a nogi na zawołanie pokrywają się gęsią skórką. Każdy włos na jej skórze nagle po ciekawsku zadziera się do góry i salutuje na baczność. Nie chce, nienawidzi tego, broni się, ale jednak - zerka za okno i nie widzi nic, a jeśli na upór stara się przestrzeń za-okienną nazwać, to tylko "ciemność" pasuje i tylko to teraz jest w jej myślach.
Chciałaby jeszcze raz dotknąć oczu i mimochodem, przez siły grawitacji upaść z ciężkim wydechem na nadal niezasłane, pojedyncze łóżko, niechcący zaciągnąć pod sam nos kołdrę, niezauważalnym ruchem dłoni poprawić poduszkę. Nie wolno. Schemat codzienny i omijany tylko w niedziele i święta. Nie wolno.
Zapala lampkę, gotowa na bolesny blask sześćdziesięcio-watówki. Zanim przyzwyczai się do światła, po omacku podchodzi do okna. Widzi swoje odbicie. To samo od kilkudziesięciu lat i nieswoje od kilkunastu. Nie liczy zmarszczek, bo nie chce dojść do liczby dwucyfrowej, nie dotyka włosów, bo boi się dostrzeże znów siwe, pojedyncze symptomy nie-młodości , kontrastujące z ciemnokasztanową farbą. Nie patrzy na uda, bo stykają się coraz bardziej.
Schodzi do kuchni, po drodze potyka się o butelkę i włazi w mokrą plamę po wylanym winie i nie ma już nawet sił, by zadręczać się nieistotnymi dla przebiegu kolejnego dnia zdarzeniami z wieczoru kilka godzin przed zbawiennym snem. Szuka kubka i wsypuje doń dwie czubate łyżki sypanej czarnej, zalewa wstawioną w tak zwanym międzyczasie wodą, przelewa, czarny płyn z fusami cieknie po szafce, a ona tylko czeka na moment, gdy zacznie rytmicznie skapywać z blatu. No tak. Kapie. Płyn kapie, czas płynie, żarówka stopniowo się wyczerpuje, świta. Ona zastygła, drapie się w ucho, zagryza dolną wargę. Kurwa. Szept przecina ciszę. Kurwa.
Znów nie je śniadania, choć doskonale zna tego konsekwencje, wychodzi z domu z batonem w dłoni, zje go potem na przerwie przed południem, a jutro znów będzie uprawiać gimnastykę artystyczną przy zapinaniu jeansów.
Ubiera się już, ma na twarzy makijaż, czuje pieczenie i ziarna piasku pod powiekami, cofa się po krople, w jednym bucie. Łapie kosmetyczkę, a widząc wyświetlane przez elektryczny zegar cyfry, potrząsa nią mocniej, ta zaś z hukiem spada na ziemię, losowo rozrzucając całą swoją zawartość na podłogę. Pada kilka przekleństw. Schyla się, kręgosłup protestuje.
Klęka i czuje uwierający, mały przedmiot pod kolanem. Szybko próbuje go wydostać, ale czuje, jak jej rajstopy dotknęły jakiejś z jego ostrych krawędzi i oczko już leci w dół, już się pruje. Usiłuje wyjąć intruza z materiału, a gdy ma go w dłoni, zaczyna drżeć.
Nieduży, z tym pięknym brylantem, który kiedyś mu pokazywała przez szybę gabloty i słuchała jego obietnic o pierwszej wypłacie przeznaczonej na to złote cudo z połyskującym rodonitem. Kiedyś idealny na jej szczupłe palce, teraz nieco przyciasny, zakurzony. Obraca w dłoniach kilka gram przeszłości, a kolana ponownie lądują na ziemi. Włosami zakrywa twarz i przyciska dłoń do ust, trwa tak dobrą chwilę, trwa tak wbrew pędzącym sekundom.
Za oknem jest prawie jasno, mgła zaciemnia wąskie uliczki pośród blokowisk, ruch staje się wzmożony.
Dotyka telefonu, na poczekaniu wymyśla coś o rozładowanym akumulatorze, kilka razy przytakuje, przeprasza.
Gdy z chmur zaczyna padać lekka, późno-poranna mżawka, ona wiąże apaszkę, wychodzi. Zamyka zamek na trzy spusty, przygładza spódnicę. Wygrzebuje z torebki kluczyki i jakieś drobne na kolejną kawę i niby wszystko jest tak, jak co dzień.
Sekundy nakładają się i pokrywają, jest tylko nieco spóźniona. Makijaż musiała wykonać przecież dwa razy. Musiała zakryć najświeższe ślady.
Ślady po nim.


before the other side

post pisany przy utworze:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)