O rok starsza. O rok mądrzejsza. O rok pewniejsza.
Patrzy na leżące obok małe, kolorowe świeczki, rozgląda się za zapalniczką, lecz, nie dostrzegając jej, rezygnuje. Mijają minuty, z każdą kolejną jej dłonie coraz szybciej nerwowo dotykają komórki, wargi lśnią od przygryzania. Telefon milczy, a jej uśmiech gaśnie. Patrzy przed siebie i znów zaczyna tę grę oddechów. Jedyne, co teraz do niej dociera, to przyspieszająca na zakrętach żył i tętnic krew, jej łomot, drgające serce. Widzi setki scen. Nieważne, które z nich pochodzą z przestarzałej przeszłości o zapachu stęchlizny, a które należą tylko do niewąskiego grona urojeń o "lepszym jutrze", z jej wyobraźni, bo i tak wszystko zlewa się w jedno nieporozumienie. W powietrzu wisi bezradność. Jej oczy zakrywa mgła, księżyc znika za chmurami.
To swego rodzaju świadomość. Bolesny, ale konieczny policzek wymierzony przez realia.
Zaciska pięści i stara się wyprzeć z głowy automatycznie wyświetlany życiorys, pełen ciągłego strachu i naprzemiennego uciekania od niego. Jej świadomość odsuwa wszystko to, co teraz mogłoby przyprawić ją o uśmiech. Rozmowy z serii niezapomnianych, miejsca z grupy najwspanialszych i, zwłaszcza, ludzi - tych najukochańszych. Zatruwa przestrzeń wokół siebie tą paradoksalną ironią i czuje, jak uczucie pustki zalewa jej świat, spływa po niej, przecieka przez drgające palce.
Nie widzi nic, zapada się w siebie i to, co trzęsie jej ciałem, wywołuje na skórze gęsią skórką. Chce umrzeć tu i teraz, tylko na ten dzień i nigdy nie musieć patrzeć na daty, na to, jak nie zmienia się nic, prócz jej świadomości i postrzegania.
Zegarek znów mrugnięciem zmienia czas.
Gdy to widzi, uśmiecha się. Przez łzy.
O rok starsza. O rok głupsza. O rok samotniejsza.
Wstaje. Szarpnięciem otwiera drzwi balkonowe. Potknięciem zrywa firankę z karniszu i klnie pod nosem. W jej ruchach jest wściekłość, tak silna i niesłabnąca wściekłość, poprzez którą chce zatamować wyciek smutku. Męczy ją jej własny płacz i w efekcie pada na niedbale pościelone łóżko. Zasypia tak szybko, jak jeszcze dawno nie zasypiała.
I tylko czasem. Cicho i niespokojnie. Pochlipuje.
To the outside: the dead leaves, they're on the lawn
Before they died, had trees to hang their hope.
post pisany przy utworze:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)