poniedziałek, 28 stycznia 2013

4. (300)

Sprawdźmy Cię. Sprawdźmy Cię dosadniej i mocniej, niż kiedykolwiek testowało Cię życie. Sprawdzimy, pod jakimś ciśnieniem pękają Ci żyły i ile jesteś w stanie wypluć litrów krwi, zanim upadniesz. Dyktatorskim gestem wlejemy Ci kilka szklanek kwasu do ust, zszyjemy wargi, nie uronisz żadnej kropli. Znajdziemy granicę wyrywanych z dłoni palców, obliczymy średnią długości krzyku przy łamaniu piszczeli. To nie koniec. Nie ma końca. Przeżegnaj się do wyimaginowanego boga, weź parę wdechów i przygotuj się, bo wszystkim, co będziesz teraz czuł, stanie się ból. Zabij deskami okna, zarygluj drzwi, uprzedź sąsiadów, zatkaj kotom uszy - porwiesz sobie struny głosowe, rozsadzisz gardło, ugrzęźnie głos pomiędzy płaczącymi tętnicami. Wczuj się. Całkowicie utop się w cierpieniu, pozwól mu łaskotać kojąco płuca, zalewać je naprzemiennie falami gorąca i zimna. Zagub się gdzieś pomiędzy wrzaskami, nic przy tym nie pamiętaj, nic przy tym nie myśl. Zezwierzęć się i nie trzymaj na siłę człowieczeństwa, wypluj resztki egoizmu. Drzyj się. Co teraz chcesz powiedzieć? Co chcesz wykrzesać z przerażonego mózgu? Podoba się? Hm? Powiedz.
Podoba Ci się bycie mną?! Ile? ILE?! Ile trzeba urywać głowy przypadkowym przychodniom i wbijać im noże w plecy, by cokolwiek zauważyli, poczuli, zrozumieli?
Irracjonalny haj na widok popękanej skóry, nieadekwatny śmiech do kilku strużek wybawienia, szaleńcze szepty pod nosem o wybawieniu zamkniętym pomiędzy stronami starych książek. Bałam się. Drgającymi dłońmi nie potrafiłam ująć siebie samej, ukołysać, pogłaskać delikatnie po policzku. Bałam się. Pływającym w limfie mózgiem nie byłam w stanie odepchnąć od siebie tęsknoty. Przerażenie pobiło wszystkie szkła wokół, drasnęło pergamin nawleczony na mnie byle jak, a potem z sekundy na sekundę bardziej świeciło słońce, mimo tych chmur, mimo tych lasów rąk, mimo waszych cieni. Skaleczyłam się paranoicznymi obawami i zaraziłam się wirusem obojętności.
Wydycham zimne powietrze zatrute jadem zwątpienia. Już za nic nie płacę. Nie tracę niczego. Puste dłonie. Żadnych wartości. Potrzeba zaśnięcia ponad potrzebą bycia kochaną. Marzenie o emocjonalnej pustce wypierające plany o otwieraniu powiek z uśmiechem.
Wypalone drzewo bez korzeni.
Chciałam sama iść scenariuszem własnego życiorysu, przeoczyłam moment przepaści pod nogami, spadam, wymachując rękami, przestrzeń wokół wydaje się mieć ochotę mnie udusić. Łapie mnie za szyję rzeczywistość. Pudło.
Jestem już tak wyblakła i przezroczysta, że przy okazji już nawet niematerialna.



klucz i zamku brak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)