niedziela, 14 października 2012

5. (288)

Przerwać to. Przerwać. Odciąć prąd, wyrwać kabel z mojej głowy, uśpić mnie. Szybko. Póki jeszcze nie wstałam, póki nie zarzuciłam na siebie pierwszej lepszej kurtki, pierwszych lepszych butów, pierwszej lepszej miny. Odciąć tlen, prędko, bo zaraz otworzę zimną dłonią drzwi, wciągnę w nos zimny łyk powietrza i pójdę szukać. Szukać szczytów tych najwyższych, na które wspinać się będę nie po to, żeby ktoś mnie pochwalił, um, no no, Natalka się stara, ambicje ma, hm hm, dobrze, nie po to, żeby wyglądać na silną, sama idzie i potrafi, brawo, brawo, to się ceni, nie, by zerknąć na wszystko z góry, odmiennie niż zawsze. Wpinać się będę na najwyższe szczyty tylko po to, by potem sprawdzić, gdzie kończą się ich krawędzie, gdzie nie da się już stać stabilnie, gdzie lewą rękę chwyta grawitacja, a drugą czule głaszcze jakiś zimny podmuch wolności i kresu. Ale chwila, nie będę przecież sama, bo oto za mną stoi kilka słodkich osób, z minami ,jak zawsze, do śmiechu i nie, żeby coś, ale wręcz pchają mnie, kopią, drą się, bym już dała ten krok w przepaść, zanurkowała sobie z raz, a co!, życie jest przecież tylko jedno, a co!, czerpać z niego trzeba nieprzerwanie i próbować, próbować, próbować!
Wpoiliście sobie tą zasadę na stałe. Tak, sprawdźmy teraz, spróbujmy, jak nam jest bez siebie.
Potrzebowałam Cię. Tysiąc sto pięćdziesiąt osiem razy, będąc tutaj, wewnątrz, na dnie. Potrzebowałam Cię. Czekałam. Parę dni, parę mrugnięć powieką, parę kubków gorzkiej herbaty. Niezmiennie. Z zegarkiem w ręku i nogami gotowymi biegnąć w każdej chwili, oby tylko jak najprędzej otworzyć Ci drzwi. Z palcami u dłoni rozgrzanymi i chętnymi, by może odebrać od Ciebie jakiś wieczorny telefon. Z oczami tak niemiłosiernie wpatrzonymi w świat za szybą, tak skupionymi, byleby tylko dostrzec twoją znajomą sylwetkę. Zwiędło mi teraz wszystko, przez Ciebie. Przez Twoją nieobecność bolącą, piekącą, krojącą serce w drobną kosteczkę i duszącą go na rozgrzanym oleju z pierwszego tłoczenia. Dziś na obiad podajemy państwu rozczarowanie. Tak, przygotowane z pierwszej jakości rozgoryczenia, z odrobiną smutku i tęsknoty. Tak, świetnej jakości, doskonale przygotowane.
Co mam zrobić? CO? MAM? ZROBIĆ? Zauważ. Przetrzyj w końcu swoje zakurzone oczy i zauważ. Nie trudno. Stąd tyle pytań we mnie, czy już wiesz i nie potrafisz powiedzieć, czy może na siłę odwracasz twarz, ręce chowasz do kieszeni, jak tylko obok gdzieś się znajduję. Może wygodnie Ci tak z moim nieistnieniem, a planach masz pilny remont życiorysu, i, hm, jakby mi to powiedzieć, nie ma na mnie miejsca w nowej idei egzystencji. To nic, martwić się nie muszę. Nie będziesz znać smaku samotności, ostatnio spadli Ci z nieba nowi, świeżutcy kompani, których elegancko ustawić można na jakimś pustym regale i uśmiechać się do nich. Co wieczór. Co ranek.


And I say you can't get enough.

post pisany przy utworze:
Kings of Leon - Be Somebody

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)