niedziela, 8 kwietnia 2012

7. (237)

Światło raziło tak, że nawet powieki stawały się błahą ochroną dla przekrwionych oczu. Wiatr szalał za oknem rozpędzonego auta, a ja udawałam, że śpię. Słuchawki w uszach drgały coraz mocniej pod rozkazem palca rytmicznie naciskającego przycisk, ale i tak mózg we współpracy ze zmysłami był w stanie przebić się przez wszystkie bariery, które sama postawiłam przed swoją marnością, oby tylko zasięgnąć słów, najeść się oszczerstw, przed którymi tak bardzo uciekałam... Wraz z każdą akcentowaną sylabą szybującą gdzieś w powietrzu coraz bardziej zaciskałam zęby, tak, że nawet w skroniach czułam swoją siłę i gniew, złość, nienawiść pulsującą szybciej, niż zmarkotniałe serce. Coś rwało się na strzępki, coś we mnie najzwyczajniej w świecie płonęło, coś jak igły przebijało na wylot wszystkie żyły, mięśnie i organy. Powstrzymywałam rozwścieczone łzy próbujące na siłę przebyć podróż po mojej zszarzałej twarzy, zaciskałam pięści, aż bielały kłykcie, aż wszystkie ścięgna napinały się do granic możliwości, aż nagle...  zniknęło. Mały, spokojny ludzik wszedł pomiędzy zwoje mózgu i rozpoczął kołysankę. Przecież to nie jest ważne... Przecież te wszystkie wylane potoki, wszystkie rozdygotania serca i uczucia silniejsze od trzęsień ziemi to idealny powód, by zacząć karmić się obojętnością... Zabij ich. Nie gniewem, nie uczuciami. Obojętnością.
Trans urwał się, urwały się splątane, wysyczane wyrazy. Świadomość gubiła się pośród zmieszanego ciśnienia. Sen? Jawa? Sen? Jawa...? Cokolwiek zdarzyło się pod moją wapienną czaszką, chcę temu ufać. Chcę mieć tą siłę, by śmiać się z ironicznym spojrzeniem w chwilach, które ongiś sprowadziłyby mnie do szeroko rozumianego parteru. Nikt nie będzie mi dyktował, co jest normalnością. Bo czym jest normalność? Niczym. Opcją wygodniejszą, szybszą albo od lat powielaną przez marionetki z pustymi oczami i zachłannymi rączkami. Normalność to to, co czyni nas ludźmi w stu procentach zgodnymi ze sobą. Moje własne szaleństwo okazać się może najlepszą (jedyną?) z zalet, cechą, która jest w stanie ochronić przed napływającą zewsząd presją ubraną w atrakcyjne zwroty i niepozorne zachęty. Może zmorzył mnie sen i zawładnął nie tą półkulą, którą powinien. A może stałam się choć odrobinę silniejsza. Może ta obojętność przestanie być jedynie marzeniem. I nie pieprz mi o wrażliwości. Każdy kamień był kiedyś poniewieranym ziarenkiem piasku, zalewanym nie raz przez koci mocz i niesionym bez pytania przez wiatr.
Przecież to nie jest ważne... Przecież te wszystkie wylane potoki, wszystkie rozdygotania serca i uczucia silniejsze od trzęsień ziemi to idealny powód, by zacząć karmić się obojętnością... Zabij ich. Nie gniewem, nie uczuciami. Obojętnością.



Obojętność.
O - b - o - j - ę - t - n - o - ś - ć.


jaram się, 24 obserwatorów, wielbię Was <3

1 komentarz:

  1. dajesz natchnienie koloru i formy dla mojej chorej wyobraźni - studni cierpienia

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)