czwartek, 5 kwietnia 2012

3. (233)

Wzięłam do ręki swoje życie. Krótka tasiemka, porwana, wystrzępiona. Szukałam punktu, w którym umarło dzieciństwo. Szukam punktu, gdzie te wszystkie barwne jak tęcza myśli i kosmate plany na przyszłość umarły śmiercią mniej lub bardziej naturalną. Wszędzie obrazy, obrazy, dużo obrazów i znaki zapytania, ich jeszcze więcej. Dziecięce oczy bledły z czasem, bledły, gdy widziały pierwszy raz nie-miłość. Uszy więdły, gdy biegły do nich ostre słowa. Idiotko, suko, pieprzony bachorze, jesteś ZEREM! ZE-REM!... Nos chował się do wewnętrznej strony czaszki i ryglował się, jak tylko mógł, od zapachu zaschniętej krwi na wybitej szybie, od procentów wsiąkniętych w dywan, od odoru zgniłych łez przyklejonych do twarzy. Język wykrzywiał się i płakał, gdy kubki smakowe jadły suchy chleb przesiąknięty krzykiem, gdy każdy kęs opatrzony był masą przekleństw i spojrzeń. Ręce same chowały się do kieszeni bez większego zaproszenia, choć winny chronić ciało przed latającymi fotelami i telewizorem w trakcie spadania. Wszystkie sny umierały powoli, trzymane kurczowo uściskiem małego życia, które tak bardzo chciało się nie budzić. Księżyc zaglądał przez okno i widział, jak ściany krzywiły się szaleńczo, jak małe oczy zaciskano na siłę, oby tylko nie dostawać na śniadanie realności. Słońce biegało po firmamencie, a modlitwy układały się same, choć nikt specjalnie nie tłumaczył, do kogo trzeba je adresować. Kilkanaście kilogramów ze złożonymi rączkami klęczało na zimnej podłodze i jak nic i nikt inny na całym globie pokazywało czystość intencji, nieskażonej egoizmem, o treści często tej samej. I żeby nikt już w nocy nie płakał, chyba że ja, bo i tak zawsze płaczę...
A co, jeżeli nigdy nie byłam dzieckiem?
Oglądało się dużo bajek, robiło się babki z piasku, zapominało o myciu czarnych od ziemi stóp, właziło się na wszystkie drzewa, z poświęceniem paru drzazg noszonych w dłoni. Jadło się lody bez skojarzeń, a brudna koszulka nie była niczym wielkim.
Czy to ja tak bardzo umarłam, czy coś mnie obudziło?
Przyszli. Wzięli mnie za ręce, szarpnęli. Powiedzieli, że echo nie jest moim przyjacielem. Że to tylko dźwięk odbija się od przeszkód na swej drodze. Że nie ma większej i mniejszej połowy, że chmury to wcale nie wata cukrowa, że babie lato to tylko pajęcze nici, a każda czterolistna kończyna to zwykła zmutowana trzylistna. Że Wieczorynka z dnia na dzień jest co raz krótsza, bo ojciec musi obejrzeć mecz albo skoki. I dzieci nie przynosi bocian, a pies wcale mnie nie rozumie.
Wyrwali mi serce. Poszli.


Aby tylko zabić świadomość...

1 komentarz:

  1. chyba każdy ma taki moment w swoim życiu, kiedy myśli o dzieciństwie jak o czymś co było, ale już odeszło i nigdy nie wróci. dzieciństwo to tylko chwilowy moment... choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli żeby wróciło, ono nie wróci. nigdy.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze naruszające godność i prawa człowieka, obraźliwe i spam nie będą akceptowane. Za każdą literkę, wyraz i zdanie dziękuję z całego serca i czekam na Twoją opinię. Nie bój się! Napisz coś, niech Twoje słowa przyniosą mi nieco uśmiechu ;)